Rządy muszą kontrolować internet i terroryzm zniknie! Tak uważa premier Wielkiej Brytanii, której niestety umknął jeden drobiazg. Terroryzm ma bardzo luźny związek z internetem, a kolejne ustawy „inwigilacyjne” jakoś nie powstrzymują kolejnych ataków, podobnie jak próby cenzury.
Jeśli w Twoim państwie zdarza się atak terrorystyczny to możesz zrobić dwie rzeczy. Pierwszą jest rozważenie przyczyn problemu i podjęcie prób wyeliminowania ich u podstaw. Niestety to trudne, zatem większość polityków wybiera opcję nr 2 – obwiniamy za wszystko internet i mówimy, że potrzeba nam więcej cenzury i inwigilacji. Opcja nr 2 jest nie tylko prosta, ale i atrakcyjna. Dla podstarzałych polityków internet to nieznana siła, którą lepiej okiełznać tak na wszelki wypadek.
Theresa May: Trzeba kontrolować internet!
Po atakach w Londynie premier Theresa May również wybrała opcję nr 2. Wezwała do zawarcia międzynarodowego porozumienia, które miałoby uregulować internet. Premier zasugerowała, że wprowadzenie w życie takiego porozumienia pozbawiłoby ekstremistów „bezpiecznych miejsc online” oraz uniemożliwiłoby im planowanie zamachów. O wypowiedziach pani May pisze m.in. The Independent.
Niestety Pani Theresa May przeoczyła jeden problem. Terroryści nie potrzebują „bezpiecznych miejsc online”, gdyż działają w dużej mierze poza siecią i nikt im tam szczególnie nie przeszkadza.
Czy pamiętacie Abdelhamida Abaaouda? To terrorysta zabity w obławie przez francuską policję w Saint-Denis. Zanim został namierzony, Abaaoud wręcz chwalił się tym, że służby długo go nie ujęły mimo że znały jego wizerunek. Mógł się poruszać się swobodnie po Europie i zjawiać się w krajach, w których planowano ataki. Mógł bez problemu wyjechać kiedy chciał. Jeśli taki człowiek swobodnie przemieszczał się po Europie to mówienie o „bezpiecznej przestrzeni online” jest po prostu śmieszne. Przypomnę również, że terroryści działający we Francji wcale nie używali internetu do porozumienia się. Nie używali też szyfrowania, tak bardzo demonizowanego w ostatnim czasie. Oni używali telefonów komórkowych. Czy w takim razie trzeba stworzyć porozumienie międzynarodowe kontrolujące telefony? Co jeszcze możemy uznać za „bezpieczną przestrzeń”? Domy bez przejrzystych ścian?
Tradycja obwiniania internetu
Wiele można by napisać o tym, jak bardzo „nieinternetowe” są działania terrorystów. Tymczasem politycy z UE po prostu uwielbiają obwiniać internet za każdym razem, gdy stanie się coś złego. Narzekają też na zbyt słabe uprawnienia służb i co z tego wychodzi? Przypomnijmy.
W roku 2015 po atakach na Charlie Hebdo w Paryżu odbyło się spotkanie ministrów spraw wewnętrznych UE. Ministrowie wydali oświadczenie, a w nim napisali m.in.
…w obliczu wielopostaciowego terroryzmu (…) nasze działania muszą być częścią kompleksowego podejścia bazującego na zwalczaniu radykalizacji, szczególnie w Internecie„.
Po Charlie Hebdo Francja postanowiła powalczyć z terroryzmem zwiększając poziom cyfrowej inwigilacji. W maju 2015 roku parlament tego kraju pozwolił władzom na monitorowanie rozmów telefonicznych oraz e-maili bez uprzedniej zgody sądu. W lipcu francuska Rada Konstytucyjna uznała to prawo za zgodne z konstytucją.
Czy nowe prawo powstrzymało ataki? Wcale nie, co pokazały ataki w Paryżu. To jednak nie przeszkodziło, by ataki w Paryżu wykorzystać jako pretekst do dalszego zaostrzania inwigilacji. Włączyła się do tego Wielka Brytania, która później wprowadziła ustawę Investigatory Powers Bill. Pod koniec 2016 roku ta ustawa uzyskała tzw. zgodę królewską (Royal Assent) czyli weszła w życie.
Co dała władzom Investigatory Powers Bill? Dostawcy internetu i usług telefonii komórkowej muszą przez rok przechowywać historię przeglądania stron każdego użytkownika. Miejcie na uwadze, że „historia przeglądania” po stronie dostawcy internetu to coś innego niż dane pojedynczych e-usługodawców. Poziom inwigilacji w UK wskoczył na nowy poziom, ale zamachy w Manchesterze i Londynie pokazały, że Investigatory Powers Bill wcale nie powstrzymuje terrorystów.
Dlaczego to nie działa?
Zastanówmy się. Dlaczego prawo dotyczące „przestrzeni informacyjnej” wcale nie działa na terrorystów? Bo terroryści używają znacznie prostszych środków, które są poza przestrzenią informacyjną. Nie hakują elektrowni czy samolotów, tak jak to się dzieję na filmach o superbohaterach. Nie atakują cyfrowo szpitali czy kontroli ruchu pociągów. Używają ciężarówek, karabinów albo środków wybuchowych. Nie potrzebują internetu bo po prostu do siebie dzwonią, albo zbierają się w wynajętych mieszkaniach i domach. Swobodnie się przemieszczają. Niby w jaki sposób „kontrola internetu” może temu zapobiec?
Tutaj ktoś mógłby zadać bardzo dobre pytanie. Co zrobić, aby zwalczyć terroryzm? Przecież kontrola internetu wydaje się prostym, uniwersalnym środkiem. Mniejsza o skuteczność! Dlaczego nie stosować tego, co jest proste?
Rzecz w tym, że nie istnieje proste rozwiązanie skomplikowanego problemu, a terroryzm to problem niezwykle złożony. U jego podstaw są trudne do rozwiązania problemy społeczne, a wyżej są interesy polityczne różnych grup. Sprawę komplikuje to, że nawet europejscy politycy potrafią wykorzystywać ataki wyłącznie dla swoich celów. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych lecz jestem pewien, że niektórzy europejscy politycy wręcz czekają, by kolejny atak terrorystyczny dał im pretekst do działań lub przynajmniej potwierdził ich racje. Takie podejście do sprawy niestety nie sprzyja podejmowaniu realnej walki z tym zjawiskiem. Prowadzona jest tylko walka pozorna, taka pod publiczkę, zgodna z programem partii.
Prywatne „skarby” służb
Dodatkowym problem jej to, że wszystkie służby traktują zebrane informacje jak prywatne skarby. Strzegą ich i myślą jak można je wykorzystać. Coraz częściej pojawiają się głosy, że służby mogłyby działać skuteczniej gdyby dzieliły się informacjami. Niestety choć każda służba chce coraz szerszych uprawnień do pozyskiwania danych, żadna nie chce się dzielić. To jest bardzo niepokojący trend.
Dobrym przykładem może być propozycja stworzenia w Polsce Państwowej Służby Ochrony (PSO). Ma ona zastąpić BOR i ma posiadać uprawnienia w zakresie zakładania podsłuchów i dostępu do „danych internetowych”. Rząd twierdzi, że to konieczne, bo PSO nie może być uzależniona od pozyskiwania informacji od innych służb. Do mnie ten argument nie przemawia, bo jeśli służby są do tego stopnia „niekompatybilne” to mamy problem. Wielki problem.