Testowanie w aptekach miało być jednym ze sposobów na poradzenie sobie z piąta falą pandemii koronawirusa. Jak wyszło? Jak zawsze. Premier zapowiadał testy we wszystkich aptekach, tymczasem dziś rano – w dniu startu programu – gotowe do tego były… 64 apteki. Trudno się dziwić, skoro rząd wytyczne wysłał im wczoraj.
Testowanie w aptekach
Minister zdrowia Adam Niedzielski napisał dziś rano na Twitterze, że „na starcie programu mamy 64 apteki, w których można wykonać test antygenowy”. Dodał, że kolejne 19 przesłało już dokumenty zgłoszeniowe. Uruchomiono też internetową mapkę, na której można zlokalizować najbliższą aptekę gotową do testowania. Wynika z niej, że na przykład na Podkarpaciu nie ma… ani jednego takiego miejsca, na Podlasiu są dwa (i to bardzo daleko od Białegostoku), a na północy w pasie od Gdyni aż po Koszalin nie natraficie na żadną taką aptekę.
Na starcie programu mamy 64 apteki, w których można wykonać test antygenowy. Kolejne 19 przesłało dokumenty zgłoszeniowe. Zapraszam na stronę dotyczącą testowania w aptekach i na systematycznie aktualizowaną mapę testujących aptek: https://t.co/V4z3YVcVr3
— Adam Niedzielski (@a_niedzielski) January 27, 2022
I może nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu to dopiero początek programu, gdyby nie to że premier Morawiecki ogłaszając w zeszłym tygodniu między innymi to, że kwarantanna zostanie skrócona, zapowiedział także że od 27 stycznia będzie można zrobić sobie darmowy test antygenowy w każdej aptece. KAŻDEJ. Przypomnijmy, w Polsce jest 13 tysięcy aptek. Więc szef rządu z pełnym przekonaniem powiedział, że do kilkunastu tysięcy miejsc w ciągu tygodnia trafią testy. Oczywiście to od początku była opowieść z mchu i paproci, jak właściwie wszystko co wypowiada publicznie pan premier.
Czy nie można było wcześniej?
Pomysł z testowaniem w aptekach nie był najgorszy, choć wiązał się on z pewnymi ryzykami. Wszak wejście potencjalnie zakażonej osoby do małego pomieszczenia stwarza ryzyko dla osób zdrowych czekających w kolejce. Ale jaki by ten pomysł nie był, to wprowadzono go zdecydowanie za późno. Rządzący wiedzieli już co najmniej od połowy grudnia, patrząc na to co działo się na zachodzie, że wariant Omicron to niespotykana do tej pory zakaźność. Spokojnie można więc było zacząć przygotowania w aptekach chociaż na początku stycznia. Zamiast tego zaproponowano działanie pozorowane – podobnie jak obowiązkowe badania 60 plus dla zakażonych, również fizycznie niemożliwe do przeprowadzenia.
Prawda jest bolesna: w walce z Omicronem nie jesteśmy już w stanie zrobić praktycznie niczego, co da nam przewagę. Tak, ten wariant wywołuje lżejszy przebieg choroby, co widać po niskich statystykach zgonów w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii. Ale na zachodzie lwia część społeczeństwa jest zaszczepiona dwiema dawkami. W słabiej wyszczepionej Polsce tymczasem dziesiątki tysięcy zakażeń dziennie mogą doprowadzić do przeciążenia systemu ochrony zdrowia na skalę do tej pory niespotykaną. A co robią rządzący? Wyciągają zupełnie absurdalną ustawę wprowadzającą zasadę „pracodawca pozwie pracownika za niezaszczepienie”, która zastąpi i tak już dość bezzębną ustawę Hoca. Nie ma chyba w Unii Europejskiej rządu, który bardziej nieodpowiedzialnie pochodzi do kryzysu związanego z pandemią niż rząd naszego kraju.