Dokładnie 2207 zł. Tyle każdą zameldowaną w Polsce osobę kosztuje rocznie brak planów zagospodarowania. Jeśli masz żonę czy męża i dwójkę dzieci pomnóż to razy cztery. Tak precyzyjnie policzył to w swoim raporcie Polski Instytut Ekonomiczny. Dlatego patrząc na rozlewającą się zabudowę naszych miast, dobrze mieć świadomość, że rachunki za to płacą nie tylko ci, którzy wyprowadzili się na przedmieścia. Pan płaci, pani płaci, ja płacę. Rachunek za nieład przestrzenny jest wysoki. A deweloperzy narzekają na problem z dostępnością gruntów!
Rachunek za nieład przestrzenny
Tak się składa, że coś co w teorii nazywa się ładem w naszym kraju przełożone na język praktyki staje się nieładem. Tak jest z podatkami, ale tak jest od dawna z zagospodarowaniem przestrzennym. Problem z podatkami wydaje nam się bardziej namacalny, ale ci od ładu przestrzennego też łupią nas po kieszeni. Kim są oni? Trop prowadzi do Parlamentu, choć oczywiście nie chodzi tylko o parlamentarzystów tej kadencji. Złe prawo doskwiera nam od 30 lat. Swoje dokładają samorządowcy, którzy przez trzy dekady zdążyli pokryć planami zagospodarowania przestrzennego jedną trzecią powierzchni Polski. Dlatego podstawą zabudowy stały się u nas tzw. wuzetki czyli warunki zabudowy. A nie plany zagospodarowania przestrzennego. To oczywiście wygodne, bo pozwala lokalnej władzy zaspokajać deweloperskie fantazje.
Jest gdzie budować
Kolejną przyczyną chaosu przestrzennego, według raportu PIE, jest nadpodaż terenów przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe.
„Na terenach przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe mogłoby zamieszkać od 59 do 135 mln osób. Co znacznie przekracza roczne saldo migracji (350-450 tys. osób). Daje to silny asumpt to rozpraszania zabudowy” czytamy w raporcie. Stąd osiedla w polach, które trzeba podłączyć do wodociągu, kanalizacji, prądu. Zbudować drogę. Podciągnąć gaz. Niedawno pisaliśmy, jak PSG zostawia wszystkich bez gazu. Jak tylko mieszkańcy uporają się z przeprowadzką zaczną się domagać przystanku i autobusu. No i słusznie. Bo mamy przecież XXI wiek i trudno, żeby ludzie mieszkali bez wody czy prądu i nie mieli innej możliwości niż samochód, by dotrzeć do centrum.
Budowa tej infrastruktury kosztuje. Jak dowiadujemy się z raportu PIE ,chaos przestrzenny generuje koszty ekonomiczne, których wartość eksperci oszacowali na, przynajmniej, 84,3 mld zł rocznie. To tyle ile przez dwa lata wydajemy na obsługę programu 500 plus. Te miliardy w przeliczeniu na każdego zameldowanego mieszkańca Polski dają wspomniane wcześniej ponad 2 tys. zł. Koszty te ponoszą mieszkańcy, przedsiębiorcy i państwo, w tym samorządy. Największą część oszacowanej kwoty (31,5 mld zł) stanowią wydatki związane z obsługą transportową.
Pan płaci, pani płaci
„Z naszego badania wynika, że koszty chaosu przestrzennego są odczuwane przez większość Polaków. Chaos przestrzenny i rozproszona zabudowa zwiększają nasze potrzeby transportowe. Musimy dalej i dłużej jeździć na przykład do pracy czy placówek opiekuńczo-edukacyjnych. Mieszkańcy stref podmiejskich najczęściej wskazują na zbyt słabe skomunikowanie ich miejsc zamieszkania. Na obszarach z rozproszoną zabudową bardzo trudne lub wręcz niemożliwe staje się zorganizowanie efektywnego transportu publicznego. Ludzie częściej wykorzystują prywatne środki transportu. Skutkuje to „korkami” i znacznymi stratami czasu. Równocześnie skutki wzmożonego ruchu drogowego są tym, co bardzo Polakom przeszkadza. Z naszego badania wynika, że hałas uliczny, zła jakość powietrza, korki oraz brak miejsc parkingowych na co dzień obniżają jakość ich życia” mówi Paula Kukołowicz, analityczka z zespołu strategii w Polskim Instytucie Ekonomicznym.
Wiemy ile kosztuje nas nadmiernie rozproszona zabudowa. Jaki jest rachunek za budowę osiedli w miejscach, gdzie brak dróg, sklepów, szkół, przedszkoli i komunikacji miejskiej. Wiemy jakie są tego przyczyny. Dzięki temu wiemy, jak to naprawić. Pytanie czy władza, ta centralna i ta lokalna tego chce? Moim zdaniem, niestety, nie.