Oceny z zachowania w szkołach to niewyczerpane źródło problemów dla wszystkich stron. Niestety, ich istnienie wynika wprost z przepisów ustawy o systemie oświaty. Czego te nie wymagają, to popularnego w dużej części szkół systemu punktowego. Ten jako żywo przypomina chiński system kredytu społecznego.
Punkty za zachowanie w szkołach podejrzanie przypominają chiński system kredytu społecznego
Portal gazeta.pl zwrócił w poniedziałek uwagę na niedomagania sposobu oceniania zachowania uczniów w polskich szkołach. Chodzi o oceny z zachowania wystawiane w oparciu o system punktowy. Co z nim jest nie tak? W dużej mierze to samo, co z ocenianiem sprawowania uczniów w szkole jako takim. Różnica jest taka, że punktom dodatkowo brakuje zalet mniej „transparentnych” i „nieobiektywnych” alternatyw. Przede wszystkim choćby minimalnej elastyczności.
Jeżeli ktoś chciałby przekonać się, jak w praktyce wygląda chiński system kredytu społecznego, to wcale nie musi ruszać się z Polski. Wystarczy dokładniej przyjrzeć się temu, w jaki sposób wystawiane są oceny z zachowania jego dziecka. Założenie jest następujące: uczeń na początku roku otrzymuje jakąś bazową liczbę punktów. Ta powinna odpowiadać ocenie „dobrej”, czyli po prostu „czwórce”. Za zachowania pozytywne otrzymuje punkty dodatnie, za te niepożądane ujemne. O tym co jest czym decyduje statut szkoły.
Dwie teoretyczne zalety takiego rozwiązania wskazałem wyżej. Z jednej strony uczniowie powinni dzięki punktom powinni w każdej chwili wiedzieć, jakie oceny z zachowania im wychodzą. Podobnie zresztą jak ich rodzice. Co więcej, sami nauczyciele mogą ukryć się przed szkolnymi pieniaczami wśród rodziców za systemem punktowym. Z pedagogiem można dyskutować o ocenie ich dziecka, często natrętnie i w sposób wyjątkowo męczący. Ale z matematyką?
Druga za zalet systemu staje się jednak jego poważną wadą. Trudno bowiem o jakiekolwiek indywidualne podejście względem ucznia w systemie żywcem zapożyczonym z zakładu karnego, albo reżimu totalitarnego. Dodatkowo sama natura systemu punktowego sprawia, że poszczególne zachowania ucznia nie mają w gruncie rzeczy większego znaczenia. Liczy się w nim jedynie sam wynik, nie to, za co uczeń w ciągu roku uzyskuje punkty i za co je traci.
System oceniania zachowania w Polsce to mieszanina ogólnych sformułowań i zbędnego napuszenia
Co gorsza, szkoły w Polsce mają paskudną tendencję do uzurpowania sobie prawa do wymagania od uczniów rzeczy, których wymagać nie powinna. Na przykład określonego wyglądu, niezależnie od woli rodziców. Makijaż, kolorowe włosy, niepasujący pedagogom ubiór – wszystko to może stanowić źródło punktów ujemnych. Podobnie zresztą, jak każde zachowanie, które można podciągnąć pod któryś w zawartych w statucie szkoły zachowań.
Sytuacji nie ułatwiają oczywiście przepisy prawa dotyczące szeroko rozumianej oświaty. Te pełne są z jednej strony niepotrzebnego napuszenia, z drugiej zaś nieostrych sformułowań ułatwiających rozszerzającą ich interpretację. Przykładem może być chociażby §11 rozporządzenia w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych. To właśnie przepis, którym szkoły muszą się kierować wystawiając oceny z zachowania.
1. Śródroczna i roczna ocena klasyfikacyjna zachowania uwzględnia następujące podstawowe obszary:
1) wywiązywanie się z obowiązków ucznia;
2) postępowanie zgodne z dobrem społeczności szkolnej;
3) dbałość o honor i tradycje szkoły;
4) dbałość o piękno mowy ojczystej;
5) dbałość o bezpieczeństwo i zdrowie własne oraz innych osób;
6) godne, kulturalne zachowanie się w szkole i poza nią;
7) okazywanie szacunku innym osobom.
Nie sposób nie zauważyć, że pod te bardzo ogólne kryteria przy odrobinie złej woli można podciągnąć dosłownie wszystko. Na skandal zakrawa przepis pozwalający szkole oceniać to, co uczeń robi poza nią – czyli w okresie, kiedy pozostaje pod wyłączną pieczą swoich rodziców. Warto przypomnieć, że alternatywa – w postaci arbitralnego wystawiania ocen z zachowania przez wychowawcę – wydaje się rozwiązaniem o tyle lepszym, że zachowującym choćby minimum elastyczności. Trzeba przyznać, że prawo pozwala szkołom zachowywać formułę opisowych ocen z zachowania. O ile statut danej szkoły przewiduje taką możliwość.
Oceny z zachowania trudno jest wzruszyć. Być może lepiej po prostu je zignorować?
Czy można sobie jakoś radzić z niedomaganiami systemu punktowego? Myliłby się ten, kto sądzi, że z punktami zupełnie nie da się nic zrobić. Pewien tryb awaryjny zawiera art. 44n ustawy o systemie oświaty.
1. Uczeń lub jego rodzice mogą zgłosić zastrzeżenia do dyrektora szkoły, jeżeli uznają, że roczna ocena klasyfikacyjna z zajęć edukacyjnych lub roczna ocena klasyfikacyjna zachowania zostały ustalone niezgodnie z przepisami dotyczącymi trybu ustalania tych ocen.
2. (uchylony)
3. Zastrzeżenia, o których mowa w ust. 1, zgłasza się od dnia ustalenia rocznej oceny klasyfikacyjnej z zajęć edukacyjnych lub rocznej oceny klasyfikacyjnej zachowania, nie później jednak niż w terminie 2 dni roboczych od dnia zakończenia rocznych zajęć dydaktyczno-wychowawczych.
Należy przy tym zauważyć, że zarzutem nie będzie w tym wypadku rażąca niesprawiedliwość oceny wystawionej uczniowi. Ustawa pozwala zgłaszać pretensje do niezgodności sposobu ustalania oceny z przepisami. Co z całą pewnością można zakwestionować, to wszelkie punkty za zachowanie wykraczające poza dyspozycję zawartą w §11 rozporządzenia w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych. Trzeba przy tym przyznać, że biorąc pod uwagę ich nieostry charakter może się to okazać trudne.
Istnieje jednak alternatywa. A gdyby tak zignorować szkolne oceny z zachowania naszego dziecka, z którymi się nie zgadzamy i mu przy okazji sygnał, żeby się nimi zbytnio nie przejmowało? Taką możliwość daje nam art. 44f ust. 9 ustawy o systemie oświaty.
Ocena klasyfikacyjna zachowania nie ma wpływu na:
1) oceny klasyfikacyjne z zajęć edukacyjnych;
2) promocję do klasy programowo wyższej lub ukończenie szkoły.
Owszem, oceny z zachowania mogą niekiedy mieć wpływ na wynik rekrutacji do szkoły średniej. W trakcie naboru na studia nie mają już jednak żadnego znaczenia. Uczelnie wyższe ignorują zachowanie nie bez powodu. Rodzice zaś powinni traktować je bardziej jako niezobowiązujące wskazówki, które nie zastąpią własnego osądu. W Polsce to rodzic wychowuje dziecko. Szkoła co najwyżej pomaga.