Premier Mateusz Morawiecki zapowiadając kolejną tarczę, tym razem „antyputinowską”, znowu powiedział o kilka słów za dużo. Tym razem stwierdził, że wśród założeń nowego programu jest derusyfikacja polskiej gospodarki. Dobry pomysł – tylko czy aby na pewno jest co derusyfikować? I jak właściwie chce zabrać się za gospodarkę europejską?
Czy każdy rządowy program będziemy teraz nazywać „tarczą”?
Trudno byłoby wymienić wszystkie rządowe tarcze. Była już antykryzysowa i antyinflacyjna, każda w kilku kolejnych iteracjach. Teraz przyszedł czas na tarczę antyputinowską. Jej założenia wskazał w piątek premier Mateusz Morawiecki. Co kryje się pod tą nieco bombastyczną, ale jednak miłą dla ucha nazwą?
Nasza tarcza antyputinowska zakłada m.in.: przeciwdziałanie inflacji, ochronę miejsc pracy, wsparcie firm do tej pory działających na rynku rosyjskim, derusyfikację polskiej i europejskiej gospodarki
Trzeba przyznać, że nasz premier ma swego rodzaju talent do, eufemistycznie rzecz ujmując, kwiecistego opisywania rzeczywistości. Nie powinno więc dziwić, że trudno na pierwszy rzut oka dostrzec, na czym ta derusyfikacja miałaby polegać. Na pewno nie ma żadnego związku pomiędzy Władimirem Putinem i inwazją na Ukrainę a trzynastą emeryturą w Polsce. Nie wspominając o naprawie legislacyjnego potworka w postaci ulgi dla klasy średniej.
Konkrety w tarczy antyputinowskiej są właściwie dwa: wsparcie dla rolników oraz inwestycje w bezpieczeństwo energetyczne. W pierwszym przypadku chodzi o dopłaty mające zrekompensować niezwykle wysokie ceny nawozów. Mowa o kwotach rzędu 500 zł do każdego hektara gruntów rolnych oraz 250 zł do łąk i pastwisk. Przy czym wsparcie obejmie jedynie areał do 50 hektarów. Nie chodzi najwyraźniej o wsparcie większych gospodarstw, którym dużo bliżej do wcale niemałych przedsiębiorstw.
Tym niemniej warto zauważyć, że ceny nawozów w ostatnich miesiącach miały dość ograniczony związek z Rosją. Ten dopiero się pojawi. Nawozy drożeją przez rosnący na nie popyt, wynikający z rosnących cen żywności na rynkach światowych, które wynikają z ograniczenia eksportu przez niektóre państwa. Teraz możemy się spodziewać nasilenia tego zjawiska, z powodu wstrzymania eksportu przez Ukrainę i Rosję. W tym sensie jakaś pośrednia forma osłaniania Polaków przed skutkami rosyjskiej agresji rzeczywiście występuje.
Derusyfikacja gospodarki naszego kraju praktycznie się już dokonała: został tylko węgiel i ropa
Podobnie prezentuje się sprawa rezygnacji z rosyjskich surowców energetycznych. Polska już od dwóch dekad stara się uwolnić od gazu z Rosji. Już wcześniej podjęto także kroki zaradcze w postaci rozszerzenia odbiorców gazu objętych taryfą regulowaną. Dlatego nie ma sensu rozwodzić się zbytnio nad słowami premiera dotyczącymi gazu. To już właściwie zostało zrobione – i całe szczęście.
Zostaje kwestia węgla i ropy naftowej. Tutaj szef rządu nie był już niestety taki wylewny. Pamiętamy wszyscy zapowiedzi i sugestie obłożenia embargiem rosyjskiego węgla. Decyzja w tej kwestii należy do organów Unii Europejskiej. Tym niemniej warto pamiętać, że surowiec z Rosji trafia nie do polskich elektrowni, czy przemysłu. Głównymi jego odbiorcami są gospodarstwa domowe, ciepłownie i małe firmy. Faktyczna derusyfikacja gospodarki powinna w pierwszej kolejności zająć się tym palącym problemem. W przypadku ropy naftowej mamy podobną ciszę.
Tarcza antyputinowska wydaje się więc próbą sprzedania społeczeństwu już wcześniej podjętych działań. Pewną nowością, oprócz dopłat do nawozów, jest chęć derusyfikacji gospodarki nie tylko polskiej, ale i europejskiej. Problem w tym, że jedyne co Polska może w tej kwestii zrobić, to stosować zabiegi dyplomatyczne mające przekonywać zachodnich partnerów do dalszego zaostrzania kursu wobec Rosji. Warto trzymać kciuki za te wysiłki, jednak równocześnie trudno byłoby wysoko oceniać szanse na ich powodzenie.
Derusyfikacja gospodarki naszego kraju jest o tyle niepotrzebna, że tak naprawdę poza energetyką zbyt wielkich więzi z Rosją nie mamy. Samo państwo Władimira Putina zresztą poza surowcami i tak nie ma wolnemu światu zbyt wiele do zaoferowania. Być może poza tranzytem chińskich towarów. W drugą zaś stronę Rosjanie i tak w ostatnich latach zdążyli obłożyć embargiem dużą część polskich produktów.
Tak naprawdę największym aktem rzeczywistej derusyfikacji było przejęcie CDEC przez Maspex i repolonizacja na rynku wódki. Sam pomysł osłony naszego kraju przed gospodarczymi skutkami wojennego szaleństwa Władimira Putina jest słuszny. Podobnie jak zrywanie ostatnich więzów ekonomicznych z Rosją. Tylko po co stosować taką przesadę w nazewnictwie?