Ustawa o ochronie ludności i stanie klęski żywiołowej to nowy pomysł rządu na reagowanie na kryzysowe sytuacje. Ma powstać specjalny fundusz, dzięki któremu będzie można szybko działać przy nagłych zdarzeniach. Będzie też więcej pieniędzy dla poszkodowanych. Brzmi dobrze, tylko że rządzący boją się wprowadzania stanu klęski jak ognia. Niezależnie czy przez Polskę przechodzi nawałnica czy zaraza.
Ustawa o ochronie ludności
Sam pomysł na papierze wygląda dobrze, i tego rządowi nie można odmówić. Jest on w dodatku na czasie, bo ekstremalne zjawiska pogodowe zdarzają się coraz częściej. A nasi wschodni sąsiedzi – i Rosja, i Białoruś, przez ostatni rok pokazali jak bardzo są nieobliczalni i jak mocno potrafią nam napsuć krwi. Dlatego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji powstały dwa projekty. Jeden to ustawa o ochronie ludności, drugi wprowadza zmiany w konstytucyjnym stanie nadzwyczajnym, jakim jest stan klęski żywiołowej.
W zaprezentowanych założeniach obu ustaw mowa jest między innymi o zarządzaniu kryzysowym. Znanym nam z czasów pandemii Rządowym Zespołem Zarządzania Kryzysowego ma szefować premier, a zastępować ma go szef MSWiA. Tak ma być w przypadku zdarzeń ogólnopolskich, bo jeśli będą one na szczeblu lokalnym, to wszystko będzie w rękach wojewodów i ministra spraw wewnętrznych. Niezależnie od skali kryzysu, w rękach decydentów ma pojawić się nowy instrument – Fundusz Ochrony Ludności. Jego wysokość będzie stała: 3 miliardy złotych. Z tych pieniędzy ma być niesiona natychmiastowa pomoc dla ofiar.
I tu pojawia się zmiana najistotniejsza i najbardziej zauważalna dla ludzi. Zasiłki dla poszkodowanych nawałnicami czy innymi klęskami żywiołowymi zostaną zwiększone. Do tej pory mogły one wynieść maksymalnie 6 tysięcy złotych. W wielu przypadkach nie wystarczało to nawet na tymczasowe zabezpieczenie dachów. Po przyjęciu nowych ustaw taka zapomoga ma wynosić 10 tysięcy złotych. Jasne, pewnie nie każdemu to wystarczy, ale niemal dwukrotne podniesienie tej kwoty to istotna zmiana na lepsze. Inne rozwiązania to obowiązkowe kursy pierwszej pomocy dla uczniów, modernizacja systemu numeru 112 czy powstanie korpusu ratowników medycznych (opartego o zasoby OSP).
Stan, którego boi się rząd
Wszystko fajnie – wiele tych zmian wymagają obecne, trudne czasy. Tylko warto zwrócić uwagę na jedną rzecz: stan klęski żywiołowej jest instrumentem, po który polskie władze praktycznie nie sięgają. Najbardziej jaskrawym przykładem była oczywiście pandemia koronawirusa. Ileż to razy pisaliśmy o konieczności jego wprowadzenia, szczególnie że spełnione były wszystkie przesłanki. Ale rząd bał się wypłacania zbyt kosztownych odszkodowań dla przedsiębiorców, dlatego wolał wprowadzać rozwiązania takie jak zakaz wychodzenia z domu w Sylwestra w oparciu o stan epidemii, którego nie przewiduje przecież Konstytucja.
Stanu klęski żywiołowej nie wprowadzono też chociażby w 2017 roku, kiedy ogromna nawałnica spustoszyła Bory Tucholskie, niszcząc setki domów. Zrównane z powierzchnią ziemi hektary lasów w obrębie województw pomorskiego i kujawsko-pomorskiego nie zrobiły na wojewodach i ministrach wrażenia. I choć naprawianie strat trwało miesiącami, to ignorowano wezwania o wprowadzenie stanu klęski żywiołowej. A mowa była o jednej z największych klęsk w Polsce w XXI wieku.
Co innego stan wyjątkowy. Tutaj władza nie wahała się ani chwili i wprowadziła na blisko rok zakaz przebywania na wschodnim pograniczu. Od początku było wiadomo, że chodzi o powstrzymanie aktywistów przed pomaganiem migrantom, a dziennikarzy przed relacjonowaniem push-backów. Jak więc widać, tam gdzie politycznie coś się władzy opłaca, to dany stan nadzwyczajny wprowadza lekką ręką. Ale jak jest coś niewygodnego, to radzi sobie bez tego. Mam więc nadzieję, że finalny kształt przepisów nowej ustawy da urzędnikom bezwzględny nakaz odpowiedniego reagowania na prawdziwe sytuacje kryzysowe. I nie zostawi przestrzeni na niepotrzebną i szkodliwą kalkulację zysków i strat.