Nie wiem jak wy, ale ja kocham internetowe komiksy. No, nie wszystkie, ale mamy kilku wybitnych autorów, kilku naprawdę niezłych, a nad wszystkim unosi się jeszcze bóg żartu rysunkowego, którego nie jesteśmy godni, ale mamy zaszczyt żyć w tych samych czasach, co on – Pan Marek Raczkowski.
Nie będę też ukrywał, że mam straszny problem z tymi internetowymi komiksami. Bo z jednej strony chciałoby się je pokazać szerszej publice – „patrz, czyż to nie przejaw geniuszu?!” – a z drugiej – brakuje do tego właściwych narzędzi.
Bo cóż z tego, że autor ma swój fanpage na Facebooku, skoro nie ma go już na Twitterze (i nie da się „podać dalej” wgranego przez niego zdjęcia, a samemu wrzucać już przecież nie wolno). Kiedyś chciałem czytelnikom Bezprawnika pokazać jedno z tysięcy wybitnych dzieł Pana Marka Raczkowskiego, no to przy okazji stanąłem też na głowie, żeby cały wpis mieścił się w ramach prawa cytatu. Ale przecież nie będę dokonywał egzegezy każdego zabawnego obrazka w sieci, byle tylko pokazać go szerszej publice.
Mam nadzieję, że udało mi się nakreślić pewnego rodzaju dylemat, który wynika chyba nawet bardziej z ograniczeń technicznych, niż prawnych. Jestem przekonany, że twórcom internetowym zależy na tym, by internauci rozsyłali sobie tworzone przez nich utwory, często nawet przy teoretycznym naruszeniu majątkowych praw autorskich, ponieważ w ten sposób buduje się baza ich potencjalnych odbiorców, którzy trafiają tą drogą do źródła. Z drugiej strony jestem w stanie też wyobrazić sobie sytuację, gdy autorzy nie mają na to ochoty zwłaszcza, że przecież prawo autorskie jest w zupełności po ich stronie.
A teraz zakładam, że istnieje jeszcze cała lawina innych problemów, z którymi spotykają się internetowi twórcy komiksów, o których mi się jak dotąd nie śniło. Wskazuje na to chociażby akcja polskich rysowników, która została zatytułowana „śmieszne obrazki też mają prawa (autorskie)”.
Cześć,pomówmy przez chwilę o prawach autorskich. Śmieszne obrazki w internecie też mają swoich autorów, a oni mają…
Opublikowany przez Lisie Sprawy Poniedziałek, 18 września 2017
Trochę poczytałem. Irytuje ich wiele rzeczy, jak choćby przerzucanie ich obrazków na cudze fanpage. Zwłaszcza, że często ten fanpage ze „śmiesznymi obrazkami” nagle zmieniają się w komercyjne instytucje, na których roi się też od reklam. Podobnie z Kwejkami, Demotywatorami i innymi tego typu miejscami. Nie dziwi zatem, że rysownicy chcą uświadomić opinii publicznej, że tylko dlatego, że są dowcipni i popularni, nie można ich jeszcze „wywłaszczyć” z ich twórczości.
Dochodzą do tego jeszcze inne patologie, dla których osobiście nie mam już żadnego zrozumienia, ani tolerancji, jak na przykład usuwaniem podpisów oryginalnych autorów (to już nie tylko naruszenie majątkowych praw autorskich, ale i osobistych praw autorskich), czy nawet wykorzystywanie tak „ocenzurowanych” grafik w reklamach własnej firmy.
Wiecie, ja – nie jako prawnik, a jako internauta – widzę to tak. Fajne obrazki i komiksy zawsze docierają do mnie drogą, która mogłaby zostać uznana za naruszenie prawa autorskiego (no, powiedzmy, że nie – dozwolony użytek w ramach zamkniętego kręgu znajomych). Ktoś wysyła mi na messengerze taki utwór i technicznie rzecz ujmując nie mam już możliwości zaprezentowania go szerszej widowni. Często niemożliwe jest ustalenie autora takiego rysunku. Przykładowo, jest taki kapitalny komiks, który zawsze uwielbiam przypominać sobie w lipcu, gdzie grupka ludzi leży na plaży i nagle jedno małżeństwo pyta drugie o to jakie mają plany na Sylwestra. Rysunek plącze się po sieci, żyje własnym życiem, kreska trochę podobna do Raczkowskiego (ale to nie on), pomimo wielu prób nie dałem rady ustalić kto jest jego autorem i gdzie go po raz pierwszy legalnie rozpowszechniono.
Może obrazek powinien zawierać w stopce licencję?
Stwierdzenia tego wcale nie opieram na popularnej tendencji do mówienia autorom co mają robić ze swoim utworem (strasznie irytująca), ale na doświadczeniu w stosowaniu prawa autorskiego w praktyce i wolę pewnego rodzaju równoważenia interesów i potencjalnych korzyści autora. Prawo autorskie oraz treść licencji (np. Creative Commons, choć tam akurat wymogi formalne są dość uciążliwe) i tak chronią prawo do zachowania integralności utworu czy zapobiegają jego komercyjnemu wykorzystaniu, jednocześnie jednak wylicencjonowanie obrazka „szarym studentom” pozwala dotrzeć artyście do nowych grup docelowych.
Udzielanie takich licencji, nawet w stopce obrazka, wydaje się dobrym pomysłem, a przy tym zapala każdemu lampkę na temat tego, że nawet w kontekście zabawnego obrazka prawo autorskie istnieje. Wiele złego zrobiła swego czasu w tym kontekście narracja o tym, że „memów nie chroni prawo autorskie”, z którą próbowałem nawet na Bezprawniku walczyć, ale też – przyznaję – niedostatecznie intensywnie. Otóż prawo cytatu faktycznie zostało nieco rozszerzone o wypowiedzianą wprost satyrę, ale z korzystaniem z prawa cytatu nadal wiąże się przecież szereg wymogów formalnych, np. związanych ze wskazaniem autora czy źródła.
Popytałem trochę o samą akcję jedną z jej inicjatorek – rysowniczkę o pseudonimie Rynn. Jak sama wskazuje, nie da się wszystkich rysowników wrzucić do jednego worka, bo rzeczywiście różnie zapatrują się na tego typu sprawy i z różną wrażliwością podchodzą do kwestii naruszeń. Niewątpliwie z jej wypowiedzi najbardziej wyczuwalne było rozżalenie, że ktoś wykorzystuje obrazki rysowników bez ich zgody, jak również, że ktoś bezprawnie używa ich do celów komercyjnych.
Rynn przyznała ponadto, że choć rysownicy nie mówią o tym wprost, część z nich w przypadku nieuprawnionego komercyjnego użycia ich utworów, podejmuje kroki prawne – i to za równo idąc drogą prawnocywilną, jak i prawnokarną, a więc z udziałem prokuratury.
Do akcji przyłączyła się spora liczba autorów internetowych komiksów, m.in. Rynn rysuje, Kadry dnia powszedniego, Makowe arty, Torbacz Wombat, Lisie Sprawy, Alisunki Oleyan, Szarosen ART, IrisAnimae, Meryiel, Koty to zło, Anako ART illustration, Kamil Gaik Design, Imana, 5razones, Żywot biało-tęczowy, Pjanga, YENtertainment, Kiciputek, Traszek, Märchen, Klusek, Gruch Atelier, Lisie Sprawy.
Teraz z przerywaną linią, dzięki której jeszcze szybciej usuniesz mój podpis!Z tego miejsca chciałabym pozdrowić…
Opublikowany przez Rynn rysuje Poniedziałek, 18 września 2017
Rysownicy, jak wszyscy twórcy, spotykają gorszą stronę internetu
Nie znam internetowego twórcy, który prędzej czy później nie spotkał się z przykrym dla siebie momentem, w którym odkrył, że „hej, to przecież moje!”. Formy naruszenia prawa autorskiego są przy tym różnorakie i osobiście (jako bloger) staram się stopniować je moralnie. Zdarzają się plagiaty, zdarza się naruszenie majątkowych praw autorskich i to w celach komercyjnych, a czasem po prostu naruszenie majątkowych praw autorskich, bywa też naruszenie majątkowych praw osobistych, bo ktoś po prostu zapomniał podpisać.
Wiedza na temat prawa autorskiego u przeciętnego internauty jest niewielka, na dodatek bardzo niekompletna i obfitująca w rozmaite mity, które nie mają pokrycia w rzeczywistości. Dlatego, jakkolwiek akcji rysowników daleko jest od debaty na temat prawa autorskiego w sieci z uwzględnieniem wszystkich jego niuansów, wyjątków, rodzajów naruszeń – dobrze, że w ogóle się pojawiła. Nie mam jednak złudzeń, że dotrze do marginalnej grupy osób i to pewnie do takiej, która – nawet bez znajomości prawa – instynktownie wyczuwała przysługujące artystom prawa.
Fot. tytułowa: Rynn, za zgodą Rynn