Wyjęcie żywności ze śmietnika nie jest ani wykroczeniem, ani tym bardziej przestępstwem. Wynika to wprost z prawomocnego postanowienia Sądu Rejonowego w Białymstoku. Chodzi o sprawę 31-letniej kobiety, która wyjęła nadające się do spożycia jedzenie z kontenera przed jednym z dyskontów. Aż dziw, że ktokolwiek mógłby doszukiwać się w tym czynu zabronionego.
Być może wyrok sądu w Białymstoku sprawi, że na przyszłość organy ścigania dadzą freeganom spokój
Karanie kogoś za samo wyjęcie żywności ze śmietnika już na pierwszy rzut oka brzmi jak absurd. Cóż w końcu miałoby być w tym złego, jeżeli cały proces nie wiąże się z rozrzucaniem odpadków w okolicy? Sprawę tego typu musiał rozstrzygnąć Sąd Rejonowy w Białymstoku. Jak podaje TVN24, chodziło o przypadek pani Eweliny, 31-latki będącej freeganką. Jak sama twierdzi, „bierze jedzenie ze śmietników, żeby się nie zmarnowało”. Swoją zachowanie tłumaczy także troską o środowisko naturalne.
Pewnego dnia podczas pakowania pozyskanej w ten sposób żywności zatrzymała ją ochrona dyskontu, do którego należał kontener z odpadkami. Kobieta pakowała wówczas zdobyte jedzenie do swojego samochodu. Kobieta twierdzi, że została zaatakowana przez ochroniarza gazem, do tego ten miał próbować ją zakuwać w kajdanki. Skończyło się na tym, że została zmuszona do wniesienia skrzynki ze zdobyczą do sklepu, a ochrona wezwała policję. Sklep oszacował swoje rzekome straty na nieco ponad 100 zł.
Przybyli na miejsce policjanci ukarali panią Ewelinę mandatem, który ta przyjęła. Ostatecznie jednak kobieta postanowiła złożyć do sądu wniosek o jego uchylenie. Postanowienie białostockiego sądu w tej sprawie przywraca wiarę w zdrowy rozsądek i obowiązujące prawo cywilne. Sędzia Tomasz Pannert stwierdził w poniedziałek, że pani Ewelina nie popełniła żadnego czynu zabronionego. Wyjęcie żywności ze śmietnika nie stanowiło ani przestępstwa, ani wykroczenia. Tym samym mandat umorzono.
Porzuconej rzeczy nie da się ukraść. Przedmiotem kradzieży nie mogą być też rzeczy bezwartościowe
Argumentacja sędziego w tej sprawie wydaje się całkiem oczywista. Żeby ukraść jakąś rzecz, ta musiałaby najpierw stanowić czyjąś własność. Jedzenie wyrzucane do kosza na śmieci jest, jak sugeruje to samo określenie, wyrzucane. Czy posługując się terminologią z kodeksu cywilnego: porzucane. Porzuconej rzeczy ukraść się nie da. Nawet jeśli, to przedmiot kradzieży musiałby mieć najpierw jakąś określoną wartość.
Pani Ewelina uznała zaś, że skoro sklep wyrzucił jedzenie do najzwyklejszego w świecie śmietnika, to nie nadaje się ono już do dalszej sprzedaży. Dokładnie takie samo założenie poczyniłaby każda osoba na jej miejscu. Do tego aspektu całej sprawy sędzia Pannert również nawiązał:
Tym samym, w ocenie takiej statystycznej osoby postronnej, w koszu na śmieci, co wydaje się oczywiste, znajdują się na przykład – dla jednych – odpady, a dla innych śmieci, co nie zmienia wszak faktu, iż są to rzeczy, co do których pierwotny właściciel, umieszczając je w takim pojemniku, dał jednoznaczny wyraz, że chce się ich pozbyć, że one są mu zbędne i niepotrzebne
Dlaczego wyjęcie żywności ze śmietnika wywołało tak absurdalną reakcję ze strony sklepu?
Rozstrzygnięcie białostockiego sądu to niewątpliwy triumf sprawiedliwości. W całej sprawie zastanawiające jest jednak jeszcze jedno: dlaczego właściwie sklep tak zazdrośnie strzegł czegoś, co jeszcze przed chwilą wyrzucił? Być może chodzi o to, że nie po to sprzedawcy starają się sprzedać towar, żeby ktoś go sobie potem wyciągał ze śmietnika, jak tylko skończy się jego data przydatności do spożycia. Warto jednak tutaj zwrócić uwagę na obowiązki ciążące na detalistach na podstawie ustawy o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności. Co do zasady niesprzedane jedzenie i tak nie powinno trafić do utylizacji.
Być może sklepikarze obawiają się, że na wyjmowanie żywności ze śmietnika przed sklepem wilczym okiem spojrzą organy podatkowe? Rzeczywiście, w przeszłości zdarzało się, że skarbówka znajdowała w oddawaniu niesprzedanej żywności na cele dobroczynne powód, by doszukiwać się oszustw podatkowych. Głośna była przecież sprawa pewnego piekarza z Legnicy, któremu w 2006 r. organy podatkowe zarzuciły, że pod pozorem dobroczynności unikał płacenia podatków. Sprawa ciągnęła się do 2012 r. Mężczyzna został wówczas uznany za winnego, ale sąd warunkowo umorzył postępowanie na okres próby.
Kolejne prawdopodobne wyjaśnienie tej absurdalnej sytuacji jest stosunkowo proste. Sklep mógł uznać, że nie po to płaci za wywóz odpadów niemałe pieniądze, żeby nie było czego wywozić z powodu działalności freegan.
Jedno jest pewne: w podobnych sprawach organy ścigania powinny zachować powściągliwość. Jeżeli coś wyrzucamy do śmieci, to znaczy, że nie chcemy tego dalej mieć. Sędzia Tomasz Pannert ma rację także w tym, że jeżeli sklep chce, żeby freeganie przestali traktować śmietnik jak śmietnik, to powinny przynajmniej oznaczyć go w szczególny sposób. Powinni również należycie go zabezpieczyć przed nieuprawnionym dostępem.