Nikogo chyba nie zdziwiło, że ceny w Chorwacji z chwilą przyjęcia euro skoczyły do góry. Stało się to w większości państw, które przyjęły wspólną unijną walutę. Czyżby przyjęcie euro automatycznie oznacza drożyznę? To bardziej skomplikowane. Efekt cappuccino wcale nie ma związku z samą walutą. Winowajcami są pazerni sprzedawcy i mało przewidujące rządy.
Euro samo w sobie nie wywołuje drożyzny w krajach, które je przyjmują
Nad Wisłą niektóre środowiska śmieją się teraz z Chorwatów. Chcieli przyjmować euro? To teraz mają wysokie ceny. Rzeczywiście, przyjęcie wspólnej europejskiej waluty przyniosło znany i dobrze opisany efekt cappuccino. Chodzi o niczym nieuzasadnione podwyżki cen drobnych towarów lub usług przy okazji zmiany waluty. Nazwa tego efektu wzięła się od wzrostu cen kawy we Włoszech po przejściu z liry na euro. Wynosiły one nawet 30 proc. Wiele państw ma swoje własne nazwy dla tego zjawiska. Francuzi dostrzegli efekt bagietki, Niemcy po prostu „drogie euro”.
Wysokie ceny w Chorwacji nie są niczym niezwykłym. Sprzedawcy wykorzystali po prostu zmianę waluty do skorygowania cen na swoją korzyść. Tak samo, jak ich poprzednicy z praktycznie każdego państwa przechodzącego na euro wcześniej. Skok cenowy po rezygnacji z kuny wydaje się wręcz porównywalny z włoskim efektem cappuccino. Chorwaci po 1 stycznia płacą, jak podaje Radio Maryja, o 10-20 proc. więcej niż w grudniu zeszłego roku.
Takich podwyżek nie uzasadnia wysoka inflacja. W Chorwacji wskaźnik ten jest nieco niższy niż w Polsce. W listopadzie zeszłego roku wynosił 13,5 proc., ale w ujęciu rok do roku. Z miesiąca na miesiąc wzrost cen powinien być dużo niższy. Nie da się więc ukryć, że bez zmiany waluty takiego szoku cenowego by nie było.
Nie oznacza to jednak, że to wspólna europejska waluta jest źródłem problemu. Efekt cappuccino dotyczy przede wszystkim drobnych towarów i usług codziennej potrzeby. Przyjęcie euro przez państwa tzw. starej Unii przyniosło raptem symboliczny wzrost inflacji w gospodarkach europejskich. Średnia dla strefy euro w 2001 r. wynosiła 0,2 proc., w 2002 r. wzrosła do zaledwie 0,3 proc. Jakby tego było mało, ceny stosunkowo szybko się ustabilizowały.
Wysokie ceny w Chorwacji to wina przede wszystkim czysto ludzkiej chciwości
Kto więc odpowiada za wysokie ceny w Chorwacji, jeśli nie samo euro? Winni zawsze są ci sami: pazerni sprzedawcy oraz brak umiejętności przewidywania po stronie polityków. W pierwszym przypadku wina jest ewidentna i bezsporna. Chorwaccy sklepikarze uznali, że nic się nie stanie, jeśli przeliczając ceny z kun na euro, uszczkną coś przy okazji dla siebie. Klienci przecież nie zauważą, prawda? Gdyby rzeczywiście tak było, to Chorwacji nie zalałaby teraz fala społecznego oburzenia.
Ekonomiści zwykle tłumaczą efekt cappuccino chęcią uzyskania ceny atrakcyjnej. Czy raczej: ceny atrakcyjnej dla mózgu klienta, przyciągająca jego uwagę i przy okazji ułatwiająca rozliczenia. Chodzi o słynne „9,99”, ale także szukanie najbliższej równej wartości. Jeżeli danego towaru w kunach należałoby przeliczyć na 2,31 euro, to sprzedawcę z pewnością kusiłoby 2,50 albo i 2,99 euro. Ja jednak skłaniam się ku nazywaniu rzeczy po imieniu i wytykaniu tutaj czysto ludzkiej chciwości.
Hipoteza ta jest o tyle prawdopodobna, że winą polityków było między innymi zapewnianie obywateli, że przyjęcie europejskiej waluty nie spowoduje wzrostu cen. Przy czym od polityków sprawujących władzę obywatele mają prawo oczekiwać, że będą mieli blade pojęcie, o czym mówią. Tutaj wracamy do efektu cappuccino, który nie powinien dla chorwackich polityków być żadną niespodzianką. Na czym w takim razie opierali razem z tamtejszym bankiem centralnym przekonanie, że tym razem na pewno będzie inaczej?
Efekt cappuccino jest nieunikniony bez zastosowania drakońskich środków zaradczych
Trzeba jednak przyznać, że chorwackie władze podjęły pewne kroki mające na celu ograniczenie efektu cappuccino. Nie bez powodu doniesienia medialne mówią o odnotowaniu 1738 naruszeń ustawy o przyjęciu nowej waluty. Sprzedawcom nie wolno więc było skorzystać z okazji. A jednak w praktyce jakoś im to nie przeszkodziło. Być może więc kary za naruszenia nie były dostatecznie surowe, by skłonić branżę handlową do uczciwego przewalutowania cen?
Teraz chorwackie władze odgrażają się handlowcom, że zamrozi ceny niektórych produktów, albo wprowadzi jakiegoś rodzaju czarne listy. Przy okazji apelują do sprzedawców, żeby przestali kombinować. Wydaje się, że trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. Teraz pozostaje im właściwie przerzucanie się oskarżeniami z drugą stroną sporu. Ewentualna interwencja w rynkowe mechanizmy nie sprawi, że już wyrządzona szkoda nagle zniknie.
Czego wysokie ceny w Chorwacji mogą nauczyć Polaków? Przede wszystkim tego, że w przypadku ewentualnej zmiany waluty naiwnością byłoby liczyć na uczciwość sprzedawców. Bez wprowadzenia surowych sankcji za zawyżanie cen efekt cappuccino jest nieunikniony. Nawet wprowadzenie drakońskiego prawa nie gwarantuje, że nie znajdą się handlowcy wychodzący z założenia, że może ich na tym organy nadzoru nie przyłapią.
Polsce wprowadzenie euro na razie nie grozi. To znaczy: i tak nie spełniamy kryteriów uprawniających do przystąpienia do unii monetarnej. Ewentualne zdanie naszych polityków na ten temat nie ma więc większego znaczenia. Okres światowej dekoniunktury i wysokiej inflacji to kiepski moment na zmianę waluty. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy się bać euro jako takiego. Przyjęcie wspólnej waluty mogłoby przynieść Polsce wiele korzyści. Tymczasem wartość złotówki i tak jest dzisiaj w dużej mierze wypadkową relacji euro i dolara.