Minister edukacji chce zmienić status zawodowy nauczycieli. O co mu chodzi, skoro pedagodzy już teraz korzystają z ochrony przynależnej funkcjonariuszom publicznym? Tym razem Przemysław Czarnek stawia na autorytet nauczyciela. Wychodzi przy tym z założenia, że w szkole uczeń jest od słuchania nauczyciela. Brzmi jak przepis na kolejną katastrofę.
Trzeba przyznać ministrowi edukacji, że roszczeniowi rodzice są jednym z problemów polskiej szkoły
Pamiętacie te wszystkie opowiastki o tym, jak to rzekomo rodzice mają decydować o wychowaniu swoich dzieci, a nie jakaś tam szkoła, samorząd, czy inne organizacje pozarządowe? Miały uzasadnić wprowadzenie słynnego „Lex Czarnek” i wszelkiej maści przejawów rządowej „walki z demoralizacją młodzieży”. Teraz jednak ten prymat rodziców możemy wreszcie włożyć między bajki, bo minister edukacji ma już zupełnie inny pomysł. Teraz chce walczyć o „autorytet nauczyciela” poprzez zmianę ich statusu zawodowego. Cokolwiek by to miało oznaczać.
Jak podaje Portal Samorządowy, Przemysław Czarnek podczas spotkania z mieszkańcami Ełku utyskiwał właśnie na rodziców, którzy mają dosłownie przypierać pedagogów do muru.
Będziemy zmieniać status zawodowy nauczyciela. Nauczyciel na powrót ma się stać autorytetem dla dziecka, dla ucznia i dla rodziców. Nauczyciel nie może być stawiany pod ścianą przez rodziców. W naszym programie jest ochrona prawna nauczycieli.
Tutaj trzeba ministrowi oddać sprawiedliwość. Czarnek dość trafnie opisuje zjawisko, które jak najbardziej w polskich szkołach występuje. Mowa o roszczeniowych rodzicach gotowych w niezbyt uprzejmy sposób dopominać się o interesy swoich pociech. Innymi słowy: wymuszać podwyższanie ocen, czy załatwianie rozmaitych szkolnych spraw tak, jak dziecku pasuje. Przez „niezbyt uprzejmy sposób” mam na myśli całą paletę rozmaitej patologii, zaczynając na podnoszeniu głosu, a kończąc na wyzwiskach czy groźbach.
Wydawać by się więc mogło, że powinienem tutaj Przemysławowi Czarnkowi przyklasnąć. Tak by zapewne było, gdyby minister ograniczył się właśnie do tego jednego problemu ze stawianiem pedagogów pod ścianą. Problem polega na tym, że równocześnie forsuje ten nieszczęsny „autorytet nauczyciela”. Zastanawiam się więc, w jaki sposób i jakimi środkami chciałby to właściwie osiągnąć.
Nauczyciele już teraz są traktowani jak funkcjonariusze publiczni
Zacznijmy od zmiany statusu zawodowego nauczycieli. Obecny minister edukacji jest doktorem habilitowanym nauk prawnych. Co prawda jest raczej konstytucjonalistą, ale z pewnością doskonale zdaje sobie sprawę z jednego z kluczowych przepisów określających status pedagogów. Mowa o art. 63 ust. Karty Nauczyciela.
1. Nauczyciel, podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, korzysta z ochrony przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych na zasadach określonych w ustawie z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks karny (Dz. U. z 2020 r. poz. 1444 i 1517 oraz z 2021 r. poz. 1023).
2. Organ prowadzący szkołę i dyrektor szkoły są obowiązani z urzędu występować w obronie nauczyciela, gdy ustalone dla nauczyciela uprawnienia zostaną naruszone.
Z czym wiąże się status funkcjonariusza publicznego? W tym wypadku podwyższone kary za różnego rodzaju napaści na osobę nauczyciela wcale nie są najciekawsze. Warto tutaj jednak wspomnieć o ściganiu takich przestępstw z urzędu. Jest całkiem sporo przepisów karnych, które można zastosować także w przypadku szkolnej rzeczywistości.
Weźmy na przykład taki art. 224 §2 kodeksu karnego, który przewiduje karę do 3 lat więzienia za zmuszanie funkcjonariusza publicznego do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej stosując przemoc lub groźbę bezprawną. Mamy też kary za znieważenie funkcjonariusza publicznego i próbę jego przekupienia. Gdyby rzeczywiście zacząć stosować te przepisy wobec rodziców i uczniów próbujących coś wymuszać na nauczycielach, to rzeczywiście mielibyśmy jeden poważny problem z głowy.
Autorytet nauczyciela nie powstaje poprzez wpisanie go do ustawy i ministerialnego rozporządzenia
Jest w tym wszystkim także część wypowiedzi ministra edukacji, która sugeruje nieco innego rodzaju rozwiązania.
W szkole autorytetem jest nauczyciel. Uczeń jest od słuchania nauczyciela. Nauczyciel jest od oceniania ucznia, a nie odwrotnie. To nie uczeń ma oceniać nauczyciela i to nie rodzic ma oceniać nauczyciela
Znowu ten nieszczęsny autorytet nauczyciela. Czyżby miało chodzić o stworzenie zupełnie osobnego poziomu gwarancji prawnych, że decyzje podejmowane przez nauczyciela nie będą kwestionowane przez rodziców? Ponownie trzeba przyznać, że miałoby to potencjalnie pozytywne skutki. To znaczy: są sytuacje, kiedy trzeba podjąć trudne decyzje, które z pewnością nie spotkają się z aprobatą ze strony rodzica. Na przykład wtedy, kiedy jego ukochane dziecko trzeba oblać i tym samym sprawić, że będzie powtarzało klasę.
Czego na pewno nie da się zrobić, to wymusić autorytet nauczyciela poprzez zapisanie go w treści aktu prawnego. Cóż bowiem znaczy słowo „autorytet”? Wszelkiej maści słownikowe definicje podpowiadają istnienie jakiegoś elementu poważania, szacunku, uznania, czy bycia wzorem do naśladowania. Być może w jakichś dawno minionych czasach autorytet dostawało się awansem z racji pełnionej funkcji. Dzisiaj na to wszystko trzeba sobie najpierw zapracować jako osoba.
Pełnienie funkcji nauczyciela nie daje samo z siebie żadnego autorytetu. Za to status funkcjonariusza publicznego i wykonywanie zadań zleconych przez państwo daje nauczycielowi swego rodzaju władztwo administracyjne względem ucznia. To nie to samo, o czym minister edukacji najwyraźniej zapomniał.
Dziwi także nagła chęć wzmacniania pozycji nauczycieli względem. Nie da się w końcu zjeść ciastka i dalej go mieć. Albo chcemy mieć szkołę, w której decydujący głos mają mieć rodzice, albo chcemy stawiać na autorytet nauczyciela. Co więcej: co jeśli taki nauczyciel postanowi skorzystać z tego „autorytetu” i zrobi coś, co nie spodoba się władzom oświatowym? Pomińmy bardziej przyziemne sytuacje, w których to nauczyciel jest „tym złym” w opowieści. Te również przytrafiają się systemowi dość często, nawet w szkolnych statutach.