Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że sprzedaż obligacji skarbowych wróciła do normy po zeszłorocznym boomie. Majowa sprzedaż tego typu papierów wartościowych wyniosła 2 mld 437 mln zł, tymczasem w czerwcu zeszłego roku odnotowano wynik 14 mld 72 mln zł. Czyżby Polacy przestali kupować obligacje przy dezinflacji? Możliwe, że ci, co mieli je kupić, już to zrobili.
Boom na obligacje skończył się i najprawdopodobniej już nie wróci, przynajmniej do następnego wielkiego kryzysu
Obligacje Skarbu Państwa były i wciąż pozostają najbezpieczniejszym sposobem na radzenie sobie z inflacją. Przynajmniej jeśli mówimy o drobniejszych inwestorach, których nie stać na przykład na zakup w tym samym celu jakiejś nieruchomości. Największą zaletą obligacji indeksowanych inflacją jest to, że ich posiadacze mają praktycznie gwarancję minimalizacji strat wywołanych inflacją. Te krótkoterminowe obecnie nie mogą już konkurować z lokatami bankowymi, jednak na początku kryzysu inflacyjnego stanowiły całkiem atrakcyjną alternatywę.
Nic więc dziwnego, że mniej-więcej rok temu Polacy ruszyli ratować swoje oszczędności przed błyskawiczną utratą wartości. W czerwcu 2022 r. Ministerstwo Finansów odnotowało rekordowe wręcz zyski, wynoszące ponad 14 miliardów złotych. Lipiec i sierpień były pod tym względem raptem nieco mniej imponujące. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Obligacje przy dezinflacji nie cieszą się już taką popularnością. Analizując dane przedstawione przez Ministerstwo Finansów, można dojść do wniosku, że zainteresowanie nimi wróciło do przedkryzysowej normy.
Resort chwali się, że w maju 2023 r. sprzedaż obligacji osiągnęła poziom 2 mld 437 zł. Portal Bankier.pl cytuje wiceministra Sebastiana Skuzę, który poinformował, że nabywcy wybierali przede wszystkim obligacje 4-letnie i 10-letnie. Stanowiły one 72 proc. sprzedanych obligacji, co odpowiadało wartości blisko 1,75 mld zł. Dominowały rzecz jasna te pierwsze, które same odpowiadają za 56 proc. sprzedaży. Stosunkowo popularne są także obligacje jednoroczne, które niewiele ustępują tym 10-letnim, uzyskując 14 proc. udział w strukturze sprzedaży.
Co ciekawe, stosunkowo mało popularne są tzw. obligacje rodzinne – te, które mogą kupić jedynie beneficjenci programu Rodzina 500 Plus. Polacy w maju tego roku wydali na nie 41,2 mln zł.
W ciągu ostatniego roku inflacja zdążyła spaść, a oferta oszczędnościowa banków zauważalnie się poprawiła
Skąd bierze się zauważalnie mniejszy popyt na obligacje Skarbu Państwa? Odpowiedzi na to pytanie można upatrywać w splocie dwóch kluczowych czynników. Pierwszy to oczywiście spadek inflacji, która od paru miesięcy rzeczywiście zaczęła spadać. W maju wyniosła już tylko 13 proc., podczas gdy jej szczyt niepokojąco zbliżał się do poziomu 20 proc. Ktoś mógłby stwierdzić, że przecież wskaźniki podawane przez GUS to jedynie statystyczna średnia. Miałby oczywiście rację. Tutaj jednak w grę wchodzi drugi czynnik w postaci coraz lepszej oferty banków.
Prawdę mówiąc, typowe oprocentowanie rachunków oszczędnościowych w Polsce zatrzymało się obecnie w okolicach 8 proc. Trzeba przy tym przyznać, że czasem trafiają się lepsze oferty, sięgające nawet 10 proc. Zwykle jednak takie szczególnie atrakcyjne oprocentowanie wiąże się z koniecznością spełnienia przez klienta jakichś dodatkowych wymogów. Przykładem może być 10 proc. na lokacie w PKO BP, o których wspominaliśmy na początku czerwca.
Nie zmienia to jednak faktu, że krótkoterminowe obligacje przy dezinflacji stają się już mniej opłacalne od lokat w bankach. Oprocentowanie rocznych obligacji Skarbu Państwa wynosi dzisiaj 6,75 proc. Także wyrażone w kwotowo zyski z kilkuletnich obligacji indeksowanych inflacją stają się coraz mniej atrakcyjne. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że przez pierwszy rok ich nabywca zarabia na takich samych zasadach, jak w przypadku tych jednorocznych. Tymczasem już w czwartym kwartale tego roku nominalny wzrost cen ma spaść do wartości jednocyfrowych.
Istnieje jeszcze trzecie wyjaśnienie spadku popytu na obligacje skarbowe. Możliwe, że wszyscy „nadplanowi” nabywcy obligacji zdążyli je już kupić i teraz rynek najzwyczajniej w świecie wrócił do normy. Przemawia za tym ogólne kurczenie się zdolności nabywczych Polaków wywołane przedłużającym się kryzysem.
Obligacje przy dezinflacji nie są już jedynym rozsądnym sposobem ratowania oszczędności przed szybką utratą wartości
Czy obligacje przy dezinflacji w ogóle się opłacają? Jak najbardziej. Cel w postaci minimalizowania strat wynikających z realnej utraty wartości naszych pieniędzy wciąż w ten sposób osiągniemy. Są jednak pewne kwestie, które warto wziąć pod uwagę. Oprocentowanie tych indeksowanych cały czas zależy nie od aktualnego wskaźnika inflacji, lecz od tego średniorocznego. W tym roku niski nie będzie. Komisja Europejska spodziewa się go w okolicach 11,4 proc. Ministerstwo Finansów jest ostrożniejsze i zakłada 12 proc.
W przyszłym roku średnioroczna inflacja teoretycznie powinna wynieść jakieś 6-6,5 proc. Tym samym posiadacze takich obligacji powinni zarobić minimalnie więcej niż inwestorzy kupujący co roku te jednoroczne. Osoby, zdecydowały się na rachunek oszczędnościowy w banku, powinny zyskać nieco więcej. Wygląda więc na to, że o ile dotychczasowi posiadacze obligacji mogą spać spokojnie, o tyle nowi nabywcy powinni dobrze przemyśleć ich zakup. Obligacje przy dezinflacji przestały być jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Warto też wspomnieć, że cały czas mam na myśli obligacje Skarbu Państwa. Te korporacyjne są obarczone dużo większym ryzykiem, bo nie gwarantuje ich państwo i szczególne rozwiązania prawne. Polecam je więc tym inwestorom, którzy są pewni, że wiedzą, co robią i co właściwie chcą za ich pomocą osiągnąć.