Ależ to była jesień. W całej Polsce zrobiło się głośno o ludziach przynoszących do Lidla śmieci, a następnie wysypujących je na kasę. Syf, smród i jedna z najbardziej niefortunnych promocji ostatnich lat.
Znowu ktoś na łamach komentarzy pisał o przedsiębiorcach, którzy nie śpią po nocach, byle tylko nas oszukać. To prawda, nieuczciwi przedsiębiorcy czasami się zdarzają. Ale lubimy zapominać, że sami jesteśmy też często nieuczciwymi konsumentami, prawda?
Lidl chciał dobrze, wyszło po polsku
W 2016 roku niemiecka sieć dyskontów spożywczych Lidl chyba nie do końca wyczuła polskiego ducha pokrętnie rozumianej ulicznej przedsiębiorczości. Nie uwierzycie. Otóż wymyślili sobie, że ich produkty są tak pyszne, tak dobre, że mogą zagwarantować kupującym zwrot pieniędzy, gdyby im nie posmakowało. Niezbyt precyzyjnie określili przy tym co należy rozumieć przez „brak absolutnej satysfakcji”/
Co więcej, sam Lidl czuł się tak pewny siebie, że swoją akcję „Sprytnie i tanio” rozciągnął na ponad miesiąc – trwała od 27 października do 30 listopada. W tym czasie każdy, kto kupił sobie coś w Lidlu, a potem powiedział, że mu się jednak nie spodobało, otrzymywał zwrot pieniędzy. Wystarczyło, że przytargał wraz ze sobą opakowanie z zawartością w stanie nienaruszonym, częściowo zużytym lub całkowicie zużytym.
Festiwal cebulactwa w Lidlu
To co się wydarzyło potem, było jednym z najbardziej kompromitujących zjawisk w historii polskiego handlu. Chyba nawet bitwy o karpia i wyprzedaże telewizorów nie mogą się z tym równać.
Niektórzy klienci Lidla postanowili skorzystać z tej promocji w bardzo kreatywny sposób. Na przykład robili zakupy za kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy złotych, zawozili produkty do domu, wypakowywali je z oryginalnych opakowań, a następnie wracali do sklepu, by zażądać zwrotu pieniędzy. Polacy szybko jednak sobie przekalkulowali, że to tylko niepotrzebne i drogie marnowanie benzyny, dlatego przez kilka dni w całej Polsce obserwowaliśmy jak rodacy wysypywali na przykład cukier do słoików na parkingu Lidla, by następnie po chwili reklamować brak swojej satysfakcji. Zgodnie z niefortunnym regulaminem promocji dotyczyło to nie tylko jedzenia, ale też na przykład chemii domowej.
Niektórzy robili to po kilka razy dziennie, a kasjerzy Lidla załamywali ręce, bo w kasach sklepu powoli przestawało im brakować gotówki. To co pierwotnie, zgodnie z zamysłem organizatora, miało doprowadzić do tego, że ktoś sobie przetestuje nieznany mu dotąd produkt z marki własnej Lidla, wywołało prawdziwy festiwal cebulactwa.
Doszło do tego, że normalni klienci błagali Lidla o zakończenie tej promocji
W internecie, ale też do redakcji Bezprawnika docierały e-maile ze skargami. Normalni klienci żalili się, że nie są w stanie wykonywać standardowych zakupów, ponieważ kasy są obładowane cwaniakami. Co gorsza, w sklepach po prostu zaczęło śmierdzieć, skoro część kupujących masowo zaczęła znosić do nich śmieci – puste opakowania i częściowo zużyte towary. Każdy normalny konsument wykładał na taśmę swoje jedzenie, które mogło sąsiadować z wysypiskiem śmieci.
Lidl w popłochu zakończył akcję w trybie natychmiastowym. Nie spodobało się to jednak Polakom, którzy już zaplanowali sobie, że na naiwności niemieckiej sieci na nowo ułożą sobie życie. W konsekwencji do UOKiK-u powędrowała stosowna skarga. UOKiK rzeczywiście w tak szybkim zakończeniu promocji dopatrzył się działań naruszających interesy konsumentów, jednak ukarał Lidla najlżej, jak tylko się dało, zobowiązując sieć do przeprowadzenia jakiejś akcji edukacyjnej dla klientów.