Właściciele pomp ciepła zaczęli z przerażeniem porównywać rachunki za prąd. Wszystko przez rozliczanie produkcji prądu z fotowoltaiki w systemie net-billing. Podobnie jest zresztą samymi panelami słonecznymi. Rządzący znowu wybrali interesy molochów energetycznych, na które złożą się zwykli obywatele. Przez takie podejście nie będziemy mieć w Polsce żadnej transformacji energetycznej.
Obowiązkowy net billing dla domowej fotowoltaiki to gorzej niż zbrodnia – to błąd
Polska bardzo potrzebuje rozsądnej transformacji energetycznej. Nie możemy w nieskończoność korzystać z paliw kopalnych. Żeby jednak myśleć o faktycznej dekarbonizacji, najpierw musimy możliwie zmniejszyć popyt na prąd i ciepło produkowane z węgla. Byłoby dużo prościej, gdyby rządzący nie torpedowali oddolnych wysiłków obywateli sprzyjającej zmianie bilansu energetycznego kraju. Chodzi oczywiście o rozliczanie produkcji prądu przez prosumentów.
Ostatnie dni przyniosły całkiem sporo relacji medialnych o przerażonych właścicielach pomp ciepła, którzy zaczęli porównywać rachunki za prąd. Jak podawała między innymi Gazeta Wyborcza, niektórzy z nich informowali o rachunkach sięgających nawet 5 tysięcy złotych miesięcznie. Inni wspominali raczej o 2-2,5 tysiąca złotych. Wspólny mianownik jest jeden: wychodzi często drożej niż w przypadku bardziej konwencjonalnych sposobów ogrzewania domu.
Powody wysokich kosztów eksploatacji pomp ciepła mogą być różne, na przykład złe dobranie urządzenia do potrzeb danego budynku. Równocześnie jednak inni ich posiadacze chwalą się rachunkami w granicach kilkudziesięciu złotych. Musi więc istnieć jakiś czynnik rozgraniczający te dwie kategorie posiadaczy pomp ciepła. Na szczęście nie musimy zbyt długo szukać. Chodzi o rozliczanie produkcji prądu z fotowoltaiki, która pracuje w tandemie z pompą. Ci, których ogrzewanie kosztuje grosze, korzystają ze starej metody. Nieszczęśnicy płacący krocie muszą rozliczać się w systemie net-billing.
Przypominamy, o co w nim chodzi. W tym systemie osobno rozliczana jest energia, którą prosument wprowadzi do sieci oraz energia, którą ten pobrał od producenta. Sprzedajemy elektrowni prąd po cenach hurtowych, a kupujemy po detalicznych. Do tej pory można było odzyskać nawet 80 proc. wyprodukowanej przez siebie nadwyżki, teraz już takiej możliwości nie ma. Warto wspomnieć, że od 1 lipca 2024 r. będzie jeszcze gorzej. Wycena prądu będzie oparta nie o średnią cenę z zeszłego miesiąca, lecz o dynamiczne cenniki, których wartość będzie zmieniała się co godzinę.
Rozliczanie produkcji prądu przez prosumentów musi być korzystne dla nich, a nie dla spółek energetycznych
Zaordynowane przez ustawodawcę rozliczanie produkcji prądu przez prosumentów nijak się im nie opłaca. System obliczony jest z góry na to, by właściciele paneli fotowoltaicznych płacili jak najwięcej. Tym samym spada opłacalność nie tylko inwestycji w panele słoneczne, ale także w pompy ciepła. Ze świecą szukać prosumenta, który uważa, że nowe zasady są bardziej opłacalne od dotychczasowych.
Pytanie brzmi, czy istnieje jakiś racjonalny powód, dla którego rządzący postanowili uderzyć w zwykłych obywateli? Na pewno istnieje czysto cyniczny. Chodzi o interesy spółek energetycznych, które zupełnym przypadkiem niemal w całości należą do różnych odmian państwowego kapitału. Właścicielem Energi jest Orlen, większościowym udziałowcem Enei oraz PGE jest Skarb Państwa, głównymi udziałowcami Tauronu są: Skarb Państwa, KGHM i OFE Nationale-Nederlanden.
Po raz kolejny nasi rzekomi przedstawiciele stają po stronie państwowych spółek kosztem zwykłych obywateli. Można śmiało postawić tezę, że powinno być dokładnie na odwrót. Nie ma się co oszukiwać: Polska musi się uniezależnić od paliw kopalnych. Już teraz jakość powietrza w naszym kraju momentami dorównuje zagłębiom przemysłowym Indii i Bangladeszu. Jest bezapelacyjnie najgorsza w całej Europie, choć zaczęli gonić nas Niemcy – odkąd postanowili na złość całemu światu zrezygnować z energetyki jądrowej i wrócić do węgla.
Nie możemy jednak oczekiwać, że Polacy zrezygnują z ogrzewania węglem czy gazem i do tego sami wesprą produkcję prądu ze źródeł odnawialnych, jeżeli absolutnie nie będzie im się to opłacało. Nawet atrakcyjne zachęty finansowe do samej instalacji ekologicznych rozwiązań nie wystarczą, gdy miesięczne koszty eksploatacji będą zbyt wysokie. Dlatego państwo powinno chuchać i dmuchać na prosumentów i pod żadnym pozorem nie pogarszać ich sytuacji.
Jeżeli kosztem transformacji energetycznej miałyby być mniejsze zyski państwowych spółek energetycznych, to trudno. Trzeba przy tym przyznać, że istniejąca sieć energetyczna może sobie kiepsko radzić z rosnącą popularnością fotowoltaiki. To rzeczywiście poważny problem. Jego rozwiązaniem nie jest jednak podcinanie skrzydeł obywatelom, lecz inwestycje w unowocześnienie infrastruktury.