Zagraniczne filmy i seriale roztaczają przed nami sielski obrazek dzieci, które sprzedają lemoniadę z przydomowych straganów. To świetna nauka o tym, że przedsiębiorczość popłaca, a pieniądze mają związek z własną pracą. Jak jest w Polsce? Tutaj sprzedaż lemoniady wcale nie jest taka prosta. Państwo kłody pod nogi rzuca właściwie na każdym kroku.
Największą przeszkodą dla dzieci próbujących sobie dorobić są nadgorliwi dorośli
Dzieci prowadzące sprzedaż lemoniady z przydomowego straganu to coś, co popkultura zdążyła nam wyryć w głowach. Takie obrazki dość często występują w zagranicznych filmach czy serialach, czasem się nawet trafiają w krajowych produkcjach. Nie ma w tym oczywiście nic złego. Dorabianie sobie do kieszonkowego w ten sposób to cenna nauka, na którą dzieci niespecjalnie mogą liczyć w szkole. Własny stragan pozwala poznać realną wartość pracy. Podpowiada też, że przedsiębiorczość jest czymś pozytywnym. Brzmi zbyt dobrze, żeby było prawdziwe? Słusznie, bo przecież żyjemy w Polsce.
W naszym kraju taka sprzedaż lemoniady przez nastolatków robi się coraz popularniejsza, ale w gruncie rzeczy pozostaje czymś rzadkim. Nic dziwnego. Jest w końcu dużo trudniejsza, niż by się wydawało na pierwszy rzut oka. Nie wystarczy mieć cytryny, wodę, stragan i szklanki. W grę wchodzi jeszcze cały splot różnego rodzaju przepisów, które byłyby w stanie przyprawić o ból głowy nawet dorosłego. Na szczęście nie jest z tym aż tak źle, dopóki dorośli zachowują zdrowy rozsądek.
Sprzedaż lemoniady w zasadzie nie powinna być prowadzona na gminnym gruncie
Zacznijmy od tego, że nie możemy tak po prostu sprzedawać lemoniady, gdzie tylko nam przyjdzie do głowy. Własny ogródek nie jest złym pomysłem, bo w tym przypadku gmina nie będzie miała do dzieci pretensji. W Polsce jednak mamy w zwyczaju grodzić całą działkę. Nie mamy więc ogólnodostępnej otwartej przestrzeni z przodu. To oznacza, że najprawdopodobniej młodzież prowadziłaby sprzedaż lemoniady z ulicy albo innego miejsca należącego do gminy. Tutaj już na dzień dobry wchodzi w grę art. 60³ kodeksu wykroczeń.
§ 1. Kto prowadzi sprzedaż na terenie należącym do gminy lub będącym w jej zarządzie poza miejscem do tego wyznaczonym przez właściwe organy gminy, podlega karze grzywny.
§ 2. W razie popełnienia wykroczenia, określonego w § 1, można orzec przepadek towarów przeznaczonych do sprzedaży, choćby nie stanowiły własności sprawcy.
Warto wspomnieć, że do tej pory nie było w Polsce głośnych przypadków, by straże miejskie karały mandatami dzieci. Częściej zdarza się to za granicą. Niestety gminne organy porządkowe bywają bezwzględne wobec seniorów dorabiających sobie w ten sposób. Ryzyko jak najbardziej istnieje.
Stragan z lemoniadą to po prostu sprzedaż okazjonalna, przynajmniej dopóki działalność nie jest ciągła i zorganizowana
Kolejna pułapka czyhająca na sprzedaż lemoniady to zmora każdego polskiego przedsiębiorcy: podatki. Postawmy sprawę jasno: ostatnią rzeczą, jaką byśmy w takiej sytuacji chcieli, jest uznanie dzieci dorabiających sobie do kieszonkowego za pełnoprawnych przedsiębiorców. Na szczęście można tego uniknąć. Odpowiedzią jest sprzedaż okazjonalna. Jeżeli sprzedaż lemoniady służy uzyskaniu jakiegoś konkretnego celu, nie jest prowadzona przez dłuższy czas i nie wiąże się z jakimś większymi obrotami, to nie powinno być problemu.
Żeby móc korzystać z dobrodziejstw tej instytucji, młodzieżowy handel nie może mieć charakteru zorganizowanego i prowadzonego w sposób ciągły. Wówczas nie mamy do czynienia z działalnością gospodarczą i co do zasady mamy problem z głowy. Obydwa pojęcia nie są może zbyt precyzyjne, ale chyba tylko najbardziej nadgorliwi urzędnicy byliby skłonni uznać nastolatków sprzedających lemoniadę za kombinujących przedsiębiorców.
Dlaczego wspomniałem o „jakichś większych obrotach”? Prawdziwe kłopoty zaczynają się w momencie, gdy jakimś cudem przekroczymy obowiązujący od 1 lipca 2023 r. próg miesięcznych przychodów wynoszący 75 proc. minimalnego wynagrodzenia. Wówczas mamy do czynienia z działalnością nierejestrowaną. Sprzedaż lemoniady raczej nie przyniesie dzieciom ponad 2700 zł miesięcznie, ale lepiej dmuchać na zimne.
Jeżeli tak się stanie, to musiałyby zarejestrować firmę ze wszystkimi tego konsekwencjami natury biurokratyczno-podatkowej. Nie byłbym sobą, gdybym tutaj nie wypomniał ustawodawcy odebrania najmniejszym przedsiębiorcom prawa do rozliczania dochodów w formie karty podatkowej. Najlepsze na co teraz mogą liczyć to ryczałt od przychodów ewidencjonowanych. Na szczęście podatkiem VAT trzeba się przejmować dopiero powyżej 200 tys. zł rocznego obrotu firmy.
Tak naprawdę organy porządkowe i kontrolne zwykle tolerują drobną sprzedaż lemoniady przez dzieci
Sprzedaż lemoniady teoretycznie wymaga spełnienia określonych norm sanitarnych. Jeżeli taki stragan miałby spełniać wszystkie wymagania przewidziane dla tzw. małej gastronomii, to dzieci miałyby pewnie problem. Kwestię jakości wody oraz pozostałych składników stosunkowo łatwo rozwiązać.
Dość łatwo sobie wyobrazić zachowanie podstawowych norm sanitarnych przy produkcji lemoniady, wliczając w to wyciskanie cytryny nawet przy kliencie. W grę wchodzi także poprawne usuwanie ścieków i śmieci, czy mycie oraz dezynfekcja naczyń, oraz urządzeń wykorzystywanych do robienia napoju. Nie wydaje się, by stragan z lemoniadą stanowił realne zagrożenie sanitarne dla kupujących.
Na szczęście Sanepid zazwyczaj przymyka oko na sprzedaż lemoniady przez dzieci. Można wręcz postawić tezę, że tolerowanie takiej drobnej młodzieńczej przedsiębiorczości mieści się w ramach obowiązującego w Polsce społecznego konsensusu. Dlatego organy porządkowe i kontrolne wcale nie garną się do odgrywania roli urzędowego pogromcy uśmiechów dzieci. Jakby nie patrzeć, tam też pracują normalni ludzie.
Tak naprawdę źródło problemów jest zwykle jedno i to samo: osoby, które z czystej złośliwości wymuszają na organach reakcję. W takiej sytuacji straż miejska musi dostrzec, że dzieci teoretycznie nie powinny sprzedawać lemoniady z ulicy. Sanepid także może być zmuszony do przeprowadzania kontroli. Trzeba przyznać, że tego typu zachowania są jednym z wielu powodów, dla których w Polsce zwykło się pogardzać donosicielstwem.