Znamy już wyniki wyborów parlamentarnych. Wbrew sączącej się zewsząd propagandy ich zwycięzcą wcale nie jest Prawo i Sprawiedliwość, które nie ma szans na utworzenie rządu. Opozycja tymczasem ma większość bezwzględną z bezpiecznym zapasem. Dlaczego PiS przegrał te wybory? Wskazałbym cztery bardzo konkretne powody.
Wybory wygrało przymierze partii opozycyjnych, które uzyskało 53,71 proc. głosów i 245 mandatów
Nie, Prawo i Sprawiedliwość wcale nie wygrało wyborów parlamentarnych. Oficjalne wyniki są już znane. Możemy z całą pewnością powiedzieć, że PiS uzyskał w nich 35,38 proc. głosów i tym samym 194 mandatów. Mało. Większość bezwzględna w Sejmie wynosi 230 głosy. Pomimo tego odchodząca partia rządząca próbuje wszystkich przekonać, że odniosła trzecie z rzędu wyborcze zwycięstwo tylko i wyłącznie dlatego, że na papierze uzyskała najlepszy rezultat. To kłamstwo, które niestety przekazują dalej także przedstawiciele niezależnych od PiS mediów.
Ktoś mógłby spytać: „Jak to kłamstwo, skoro PiS uzyskał najlepszy rezultat ze wszystkich komitetów wyborczych?”. Odpowiadam: tylko co z tego? Owszem, teoretycznie Koalicja Obywatelska jest druga. Uzyskała 30,70 proc. głosów i 157 mandatów. Różnica jest jednak taka, że trzy partie opozycji demokratycznej cały czas tworzą polityczne przymierze zdeterminowane do utworzenia po wyborach wspólnego rządu. Powinniśmy traktować je tak, jakby tworzyły jedną listę wyborczą. Prawdziwy wynik opozycji wynosi więc 53,71 proc. głosów dających razem 245 mandatów.
Wynik opozycji daje jej większość bezwzględną z bezpiecznym zapasem. Do tego jej kontrola nad Senatem tylko się umocniła. Jakby tego było mało, przedstawiciele Konfederacji już zapowiedzieli żywe zainteresowanie rozliczaniem pisowskich afer. To dodatkowe 18 mandatów i 7,16 proc. głosów co do zasady przeciwko partii Jarosława Kaczyńskiego. To nie koniec sypania soli na wyborcze rany. Okazało się bowiem, że swój stan posiadania wewnątrz Zjednoczonej Prawicy utrzymała Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. Wyborcze straty dotyczą tylko i wyłącznie PiS.
Skoro już rozprawiliśmy się z bajkami o trzecim zwycięstwie, możemy odpowiedzieć sobie na bardzo ważne pytanie. Dlaczego PiS przegrał wybory? Moim zdaniem wcale nie chodzi o kwestie taktyczne. Przeważyły czysto ludzie emocje, które Polsce dały oszałamiającą frekwencję wynoszącą 74,4 proc. a Nowogródzkiej sromotną porażkę.
Dlaczego PiS przegrał? Bo jest dosłownie znienawidzony poza swoim elektoratem
Postawmy sprawę jasno: przeciętny wyborca w Polsce nie czyta programów wyborczych i w gruncie rzeczy za specjalnie go one nie obchodzą. Owszem, jakieś postulaty wypadałoby mieć. Powinny też być mniej-więcej zgodne z wolą swojego elektoratu. Ostatecznie jednak w naszym kraju głosuje się w pierwszej kolejności „przeciw”, a dopiero w dalszej „za” którąś z partii. Polacy, nawet jeśli na kogoś głosują, to często darzą go niechęcią raptem minimalnie mniejszą od tych, komu chcą aktem wyborczym pokrzyżować wyborcze plany.
Odpowiedź na pytanie „dlaczego PiS przegrał?” kryje się nie w tym, czy był w stanie zmobilizować swój elektorat. Udało mu się to zrobić całkiem nieźle. W tegorocznych wyborach uzyskał 7 640 854 głosy, cztery lata temu było to 8 051 935 głosów. Różnicę można na dobrą sprawę wytłumaczyć naturalnymi procesami demograficznymi przyspieszonymi przez nadplanowe zgony w trakcie epidemii covid-19. Prawdziwy ewenement mamy więc po drugiej stronie. Jakie emocje sprawiły, że Polacy byli aż tak zdeterminowani, by odsunąć PiS od władzy, że aż pobili historyczny rekord frekwencji? Wskazałbym cztery takie kwestie.
Gdyby nie zniszczenie kompromisu aborcyjnego, PiS zapewne szykowałby się dzisiaj do trzeciej kadencji
Jak już zdążyłem zasygnalizować, poparcie dla PiS od wielu lat utrzymuje się na mniej-więcej stałym poziomie. Do tej pory mieliśmy tylko jedno wyraźne tąpnięcie, które przypada na przełom września i października 2020 r., które na zawsze pozbawiło Nowogródzką 6-10 punktów procentowych. Jakie to zdarzenie mogło wywołać tak błyskawiczną i trwałą erozję elektoratu? Zgadza się! Mowa oczywiście o wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji embriopatologicznej.
Partia Jarosława Kaczyńskiego z kompletnie niezrozumiałych powodów postanowiła wysadzić w powietrze kompromis aborcyjny. Zrobiła to po to, by podlizać się nawet nie tyle Kościołowi instytucjonalnemu, co grupce świeckich fanatyków. Dzisiaj zdecydowana większość tych środowisk porzuciła PiS na rzecz Konfederacji. Rządzący nie byli dla nich dostatecznie radykalni.
Nawet jeśli jesteśmy wybitni wręcz naiwni i uwierzymy, że partia nie miała nic wspólnego z decyzją kontrolowanego przez siebie Trybunału, to musimy zwrócić uwagę na jedną kwestię. PiS przez trzy lata nie zrobił absolutnie nic, by w jakiś sposób załagodzić sytuację i udobruchać umiarkowany elektorat. Stracone wtedy głosy byłyby teraz na wagę złota. Równocześnie uderzenie w prawa kobiet do samostanowienia sprawiło, że dużej części Polek i Polaków nagle zaczęło zależeć na tym, kto rządzi krajem. Dzisiaj możemy powiedzieć, że ten konkretny wyrok stanowił preludium do politycznego samobójstwa PiS.
Przekaz mediów publicznych można sprowadzić do jednego słowa: „TUSK!”
W jednym ze starszych filmów z serii Star Trek znajdziemy ikoniczną scenę, w której główny bohater może w pewnym momencie jedynie wykrzykiwać imię swojego adwersarza w bezsilnej złości. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ ten moment w Telewizji Polskiej i innych kontrolowanych przez PiS mediach trwa od wielu lat. Ich stan doskonale oddał w kwietniu 2018 r. dzisiejszy sędzia Trybunału Konstytucyjnego Stanisław Piotrowicz:
Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy mogą uważać, że przekaz razi ludzi inteligentnych, bo tak odbieram te sformułowania. Ale trzeba wiedzieć, że ten przekaz winien trafić do wszystkich, do możliwie jak najszerszej ilości Polaków.
Tępa, siermiężna i agresywna propaganda przywodzi na myśl nawet nie tyle czasy PRL, ile telewizję rodem z Korei Północnej. Trzeba jednak przyznać, że znawcy tematu oburzają się na to ostatnie porównanie. Okazuje się, że w państwie Kim Dzong Una media kreują nieco bardziej pozytywny przekaz.
Polscy funkcjonariusze medialni przez lata nie robili nic innego, by zohydzić wyborcom opozycję i straszyć Polaków „złym Niemcem” oraz „jeszcze gorszym Tuskiem”. Próbowali nawet obrzydzić im Unię Europejską, która wciąż odbierana jest w Polsce jako prawdziwe dobrodziejstwo, pomimo jej pewnych wad. Stronniczość mediów rządowych zauważyła i wytknęła misja międzynarodowych obserwatorów. Kulminacją tych pożałowania godnych praktyk była przedwyborcza debata w TVP z pytaniami przypominającymi bardziej partyjne wyznanie wiary w „dobry PiS” i „złego Tuska”.
Już samo to wystarczy, by wśród ludzi inteligentnych wzbudzić przekaz. Warto jednak pamiętać, że nawet omamieni propagandą wyborcy mają swoich bliskich: dzieci, wnuki, partnerów, przyjaciół, krewnych, sąsiadów. Mało kto jest w stanie darować politykom zamienienie ich najbliższych w bezwolne zombie powtarzające slogany z TVP Info. W tej sytuacji głos przeciwko PiS staje się sprawą osobistą.
Jeżeli twarzą PiS wśród młodych miał być Szafarowicz, to się nie dziwię, że ci młodzi tak bardzo chcieli się tej partii pozbyć
Chyba nikt nie próbuje stawiać pytania, dlaczego PiS przegrał wśród młodych wyborców. Traktujemy to, jak swego rodzaju oczywistość. Prawo i Sprawiedliwość to partia wybierana przez konserwatywnych i prosocjalnych emerytów. Liberalnie nastawieni w sferze gospodarczej lub światopoglądowej wyborcy nie mają w programie tej partii czego szukać. Nie sposób jednak nie zauważyć, że z jakiegoś powodu to właśnie młodzi ludzi byli bohaterami scen, które poruszyły ostatnio całą Polskę. To właśnie oni stali do późnych godzin nocnych w kolejce po to, by móc oddać głos. Czytaj: po to, by pozbyć się PiS.
Teoretycznie dwie powyższe kwestie wystarczyłyby za wytłumaczenie tego fenomenu. Rządzący jednak nie byliby sobą, gdyby nie postanowili dodatkowo prowokować młodych w sposób równie skuteczny niczym płachta na byka. Ta płachta ma nawet imię i nazwisko: Oskar Szafarowicz.
Młodość to bardzo specyficzny czas, w którym szeroko rozumiana ideowość ma wyjątkowe znaczenie. Nic dziwnego, że wśród najmłodszych wyborców zwykle wygrywają najbardziej radykalne partie. Wspominam o tym też dlatego, że młodzi ludzie z samej swej natury nie lubią lizusów i wazeliniarzy. Partyjnymi aparatczykami zaś gardzą. Szafarowicz ucieleśnia obydwie cechy. Nikt nie ma wątpliwości, że jego kariera polityczna wynika nie z talentu czy kompetencji, ale z umiejętnego podlizywania się partyjnym watażkom, w tym prezesowi Kaczyńskiemu. Nie zaszkodziła oczywiście protekcja wpływowego Jacka Sasina.
Z pewnością społecznej percepcji nie pomogło zaangażowanie Oskara w nagonkę na posłankę Małgorzatę Filiks i jej syna. Naprawdę fatalnym pomysłem PiS było załatwiania Szafarowiczowi kolejnych dobrze płatnych stanowisk w spółkach Skarbu Państwa, do których zresztą nie miał kompetencji. Przez moment mógł on nawet uzyskać miejsce na liście wyborczej, ale ktoś poszedł po rozum do głowy.
Skoro jednak rządzących naszła refleksja, to mogli też pożyczyć szafę od Konfederacji i schować tam Oskara. Jego antypatyczność stanowiła poważne obciążenie. Aktywność Szafarowicza w mediach społecznościowych stanowiła świetny katalizator dla niezadowolenia z rządów PiS. A przecież ostrzegałem!
Jeżeli miałbym krótko stwierdzić, dlaczego PiS przegrał wybory, to odparłbym, że zrobił to na własne życzenie
Na koniec warto wspomnieć o wyjątkowo perfidnym pomyśle rządzących, który wypalił im w twarz. Tuż przed wyborami Orlen postanowił obniżyć ceny paliw na stacjach benzynowych. Nie byłoby w tym właściwie nic dziwnego, gdyby nie to, że tego paliwa bardzo szybko zaczęło brakować, bo Polacy od razu zwietrzyli tzw. scenariusz budapesztański i zaczęli tankować na zapas. Mowa o identycznym manewrze Viktora Orbana w poprzednich wyborach na Węgrzech. Zaraz po zwycięstwie węgierski rząd podniósł ceny i pozabierał to, co rzucił swojemu elektoratowi po wyborach.
Reakcją Orlenu były słynne masowe „awarie dystrybutora”, w które również nikt spoza twardego elektoratu nie uwierzył. Na tym etapie ta wiara nie miała zresztą już nic wspólnego ze stanem faktycznym. Wyszło, że PiS traktuje Polaków jak idiotów, co po prostu nie mogło im się spodobać. Dodatkowo kierowcy to jedna z tych grup społeczeństwa, którym naprawdę lepiej jest nie podpadać.
W tym kontekście to, dlaczego PiS przegrał wybory, wydaje się jasne. Jarosław Kaczyński i jego koledzy podpadli ponad połowie Polski. Nie mam na myśli opozycji, czy ich urojonych wrogów. Chodzi mi o kobiety, ich partnerów, młodych, kierowców, polskie rodziny, kierowców, o właściwie pełny przekrój społeczeństwa.
Stało się tak praktycznie na życzenie Nowogrodzkiej, która oczarowywała swój betonowy elektorat, a dla całej reszty miała arogancję, butę i pogardę. Dotyczy to także wszystkich pozostałych partii politycznych, które teraz ani myślą nawet rozważać wejście z nim w jakieś powyborcze sojusze. W rezultacie niechęć do PiS była w narodzie tak silna, że tym razem wręcz musiała pozbawić rządzących władzy.