Wyobraźcie sobie, że przydzielano by wam na cały rok limit dwutlenku węgla, jaki możecie „wyemitować”. Wam, osobom fizycznym, a nie waszym firmom. Paszport węglowy to właśnie taki szalony pomysł. Na szczęście to tylko prowokacja, odpowiadająca na pytanie „co może być, jeśli ludzkość się nie zmieni”. Problem w tym, że koncepcja nie broni się nawet na tym poziomie.
Przydzielanie limitów CO2 poszczególnym osobom jest całkiem dystopijny i właśnie taki ma być
Business Insider poinformował kilka dni temu o całkiem interesującym pomyśle na walkę ze zmianami klimatycznymi. Paszport węglowy, bo o nim mowa, sugerowany od czasu do czasu w środowiskach publicystycznych i naukowych. Tym razem chodzi o raport sporządzony przez firmę konsultingową The Future Laboratory i opublikowany przez firmę turystyczną Intrepid.
Założenie paszportu węglowego jest stosunkowo proste. Każdemu byłby przypisywany określony roczny limit CO2 śladu węglowego do wykorzystania, w tym wypadku na podróże samolotem. Jeśli ktoś podróżuje na tyle często, że wylata przydzieloną mu pulę, to nie będzie mógł kupić biletu na kolejny lot. Tak po prostu. Wszystko opiera się na założeniu, że to transport generuje jakieś 29 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych, z czego aż połowa ma przypadać na loty samolotów.
Autorzy raportu otwarcie przyznają, że sugerowany przez nich paszport węglowy to tylko prowokacja. Ma ona unaocznić potencjalne rozwiązanie przyszłości, które trzeba by zastosować, jeśli nie uda się osiągnąć celów zerowej emisji netto dwutlenku węgla w rozsądnym terminie. Nie ma więc powodu do niepokoju. Chyba żadne państwo na świecie nie pracuje nad koncepcją indywidualnych uprawnień do emisji CO2. Na pewno nie myśli o tym ani Polska, ani Unia Europejska. Czemu więc się czepiam? Dlatego, że sama idea wydaje mi się, najdelikatniej rzecz ujmując nietrafiona. Dotyczy to także jej podstawowych założeń.
Ani myślę negować potrzebę walki z globalnym ociepleniem planety, ani szkodliwego wpływu masowego lotnictwa. Są to realne problemy, z którymi rzeczywiście w jakiś sposób dobrze byłoby jakoś sobie poradzić. Problem mam raczej z indywidualizacją odpowiedzialności i zarazem ukierunkowanie jej na zwykłych szarych obywateli. W końcu to nie tak, że emisje gazów cieplarnianych rozkładają się równomiernie po całej planecie i wszystkich warstwach społecznych.
Trudno byłoby uznać paszport węglowy za sprawiedliwe rozwiązanie w momencie, gdy istnieją prywatne odrzutowce
Paszport węglowy od razu przywołuje na myśl dylemat związany z emisyjnością lotnictwa pasażerskiego. Tak się bowiem składa, że dotychczasowe prawodawstwo świata zachodniego zwykło bardzo łagodnie obchodzić się z posiadaczami prywatnych samolotów. Ich loty siłą rzeczy generują większą ilość gazów cieplarnianych przypadającą na jednego uczestnika lotu. Tymczasem wdrożenie tej konkretnej koncepcji indywidualnej odpowiedzialności klimatycznej uderzyłoby raczej w tych szaraczków, którzy podróżują samolotami rejsowymi albo czarterowymi. W szczególności takich, dla których jest to element pracy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież tym razem chodzi tylko o turystykę, więc w gruncie rzeczy nie ma problemu. Warto jednak zauważyć, że jeśli dzisiaj mielibyśmy myśleć o limitowaniu emisji pasażerom samolotów, to zaraz podobne regulacje objęłyby resztę transportu. Już teraz na cenzurowanym w Europie są samochody z silnikami i spalinowymi.
Ktoś bardzo złośliwy mógłby oczywiście wspomnieć, że zupełnym przypadkiem spod regulacji zostałyby wyłączone jachty miliarderów. Tymczasem niektóre szacunki sugerują, że najbogatszy 1 proc. populacji emituje tyle gazów cieplarnianych co 5 miliardów mieszkańców naszej planety. Dlatego właśnie klimatyczna odpowiedzialność każdej osoby fizycznej trudno byłoby nazwać sprawiedliwą. O wiele lepszym rozwiązaniem wydaje się stara sprawdzona zasada, w myśl której płaci ten, kto wprowadza do środowiska różnego rodzaju zanieczyszczenia.
Walka z ociepleniem klimatu powinna zaczynać się od wielkich trucicieli, a nie od zwykłych obywateli
Co więcej, powszechność takiej odpowiedzialności byłaby fikcją. Nie da się bowiem ukryć, że są trzy państwa, które szczególnie przyczyniają się do globalnego ocieplenia. Mowa o Chinach, Stanach Zjednoczonych i Indiach. Tak się również składa, że są to kraje dużo mniej zainteresowane zwalczaniem tego zjawiska niż Unia Europejska. Nasza część świata swoim klimatycznym aktywizmem chciałaby dawać przykład reszcie świata. Do tej pory trudno mówić o jakichś spektakularnych rezultatach.
Trzeba jednak przyznać, że świat zachodni przyczynił się do wygenerowania poważnego problemu. Chiny emitują tak dużo dwutlenku węgla, bo przez długie lata zachodnie firmy przenosiły tam produkcję. Powód? Brak konieczności stosowania się do kosztownych norm ekologicznych oraz cywilizowanego prawa pracy. Zanim decydenci zaczną wyznaczać zwykłym obywatelom jakieś limity, powinni najpierw zająć się dużo większymi i bogatszymi podmiotami. Bez tego jakakolwiek walka z ociepleniem klimatu będzie miała charakter czysto pozorny.