Popularna aplikacja randkowa wprowadziła na koniec roku nowy rodzaj płatnej subskrypcji. To taki Tinder dla bardzo samotnych i bardzo bogatych. Za Tinder Select trzeba zapłacić około 2000 złotych miesięcznie. Ale jeśli ktoś się na to zdecyduje, to chyba powinien się głęboko zastanowić nad tym, kim jest i dokąd zmierza.
Tinder dla bardzo samotnych i bardzo bogatych
Rzeczywistość jest jaka jest. Miłość w czasach smartfonów zdobywa się często przy pomocy aplikacji i rządzących nią algorytmów. W przypadku Tindera można tą miłość zdobyć za darmo albo nieco temu procesowi pomóc, wykupując płatne subskrypcje, które na przykład pozwalają sprawdzić, kto cię polubił. Te najpopularniejsze kosztują około stu złotych miesięcznie, ale twórcy aplikacji co rusz wymyślają nowe rodzaje płatnych usług, mające zagwarantować jeszcze łatwiejsze znalezienie drugiej połówki. Ale z najnowszym pomysłem – czyli Tinder Select – chyba jednak przegięli.
Zaczęło się od pilotażu. We wrześniu wybrane osoby mogły skorzystać z subskrypcji wartej 499 dolarów miesięcznie. Z końcem grudnia zapadła decyzja, żeby tę opcję otworzyć dla wszystkich chętnych. A raczej tych, których na nią stać, i którzy naprawdę uważają, że na nic lepszego swoich pieniędzy nie mogą wydać. Otóż Tinder Select daje możliwość zrobienia czegoś, co w zasadzie odziera aplikację z jej podstawowej cechy. Czyli łączenia ludzi w jakiś sposób mających się ku sobie. Subskrybent Selecta może bowiem wysłać wiadomość również do osoby, z którą nie został „zmatchowany”. Możecie się domyślać dla kogo otwiera to przestrzeń do naruszania swobody innych osób, którym zasada: „porozmawiam z tobą tylko jeśli wyrażę taką wolę” dawała swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Szczególnie, że oszuści z Tindera wciąż grasują, również w Polsce.
Subskrybent Tinder Select ma też – jak pisze specjalista od social mediów i nowych technologii Wojtek Kardyś – otrzymać specjalną ikonkę, pokazującą że wykupił tę funkcję, de facto podkreślając jego rzekomy wysoki status materialny. Choć przeczuwam, że może to mieć odwrotny efekt i raczej dawać takiej osobie status przegrywa. Bo za te pieniądze naprawdę można zainwestować w siebie sporo, od kupienia lepszych ubrań przez trenera personalnego aż po spotkanie ze specjalistą, który zadba o to, by dana osoba łatwiej wchodziła w relacje z drugą osobą. Wydaje się, że jeśli ktoś ma tak duży problem ze znalezieniem miłości na klasycznych zasadach aplikacji randkowej, to umożliwienie napisania do dowolnej osoby wcale jego sytuacji nie poprawi. A efekt może być odwrotny od zamierzonego. Podsumowując: sukcesu nowej subskrypcji nie wróżę. Ale może właśnie powstał dobry pomysł na jakiś nowy dystopijny film? Oglądałbym.