Potężna marka, jaką są „Gwiezdne wojny” warta jest wiele milionów dolarów. Na jej kanwie powstawały gry, komiksy, książki i całe mnóstwo innych rzeczy. Jednak, żeby móc na nich zarabiać, musisz zmierzyć się z Lucas Arts, Disneyem albo 20th Century Fox.
Chcesz stworzyć opowiadanie w świecie „Gwiezdnych wojen”? Możesz to zrobić – pisanie utworów inspirowanych, czyli takich, w których wykorzystuje się część elementów bazowego świata nie podlega restrykcjom w związku z prawami autorskimi. Gorzej z tymi, które nazywamy utworami zależnymi, to znaczy tymi, które w dużej mierze zaczerpują z uniwersum. Chociaż mało jest przypadków, by właściciele marki mieli pretensje do twórców opowiadań publikowanych w internecie, to mimo wszystko, zagrożenie kłopotami istnieje. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy prawa do marki współdzielą trzy wytwórnie – Lucasfilm Ltd., Disney oraz 20th Century Fox – trzeba być ostrożnym odnośnie tego, co się publikuje.
Prawo patentowe oraz związane ze znakami towarowymi (tzw. własność przemysłowa) potrafi być, zwłaszcza w USA, bardzo restrykcyjne. To oznacza, że jeśli ktoś założy bloga, na którym stworzy wielowątkowe opowiadanie dotyczące romansu Kylo Rena i Rey, umieści przy nim logo „Gwiezdnych wojen” może spotkać się z kłopotami – niezależnie od tego, czy będzie to robił w Polsce, czy poza jej granicami. Z drugiej strony, publikacja analogicznego opowiadania na platformie przeznaczonej do tworzenia takich dzieł – na przykład fanfiction.net – nie będzie przesadnie problematyczna. Zarobkowy charakter tego typu publikacji może mieć tutaj decydujące znaczenie.
Warto natomiast wiedzieć, że jeśli próbujesz zarobić na publikacji takowego opowiadania, szybko dorobisz się kłopotów. Przez lata do marki uniwersum George’a Lucasa dołączono całe mnóstwo opowieści. Za zgodą twórcy (na bazie umowy licencyjnej) powstawały setki historii, które teraz tworzą tak zwane „Star Wars Legends” i nie zaliczają się do kanonu od czasu, kiedy Disney wykupił prawa do ekranizacji dalszych części. Z tego tytułu mogą oni zgłaszać pretensje na przykład do osoby, która stworzy na swojej stronie symulator wypowiedzi mistrza Yody, a w adresie strony internetowej użyje tego imienia. Dlaczego tak się stanie? Ponieważ „YODA” jest zarejestrowanym znakiem towarowym, chociaż dzieje się tak tylko za granicą, między innymi we wzmiankowanych już Stanach Zjednoczonych. Z drugiej strony można kłócić się o tak zwane prawo dozwolonego użytku, dlatego też wątpliwości na tym polu będzie całkiem sporo.
„Gwiezdne wojny”, prawo autorskie… w Polsce nie założysz przedszkola im. Anakina Skywalkera
Zarejestrowane w naszym kraju znaki towarowe to m.in. STAR WARS ROGUE ONE, GWIEZDNE WOJNY, STAR WARS, ANAKIN SKYWALKER, QUI GON JINN oraz JAR JAR BINKS. To oznacza, że nie można używać tych nazw w działalności gospodarczej, tyczy się to jednak tylko klasy towarów, które zostały wskazane w rejestrze. Z kolei w USA problem miała firma Empire Brewing Company, która chciała zarejestrować piwo o nazwie „Empire Strikes Bock”. Sprawa skończyła się w sądzie, ostatecznie browarnik musiał stanąć na „Strikes Bock”. Bronił się on tym, że chciał w ten sposób oddać swoisty hołd twórcom oraz parodystycznie nawiązać do całej marki.
Do znaków towarowych i na poczet prawa autorskiego zaliczają się również wszelkiego rodzaju gadżety. Hełmy szturmowców czy broń rycerzy Jedi należą wedle prawa do twórców, toteż nikt nie może reklamować swojej firmy spotem, w którym dwie osoby walczą mieczami świetlnymi… chyba, że uzyskają na to stosowne pozwolenie. W ten sposób zapobiega się tzw. pasożytniczemu naśladownictwu i korzystaniu z renomy cudzych produktów. Zgoda potrzebna jest również wtedy, gdy dany przedsiębiorca chce opatrzyć swój produkt wizerunkiem danego bohatera. Niezależnie od tego, czy reklamuje się w ten sposób bluzę lub też zestaw klocków – bez odpowiedniej licencji nie ma nawet co o tym marzyć.
Jak radzą sobie twórcy, którzy chcą tworzyć w świecie „Gwiezdnych wojen”?
Twórcy gier, komiksów czy książek uzyskują zgodę za sprawą umowy licencyjnej. Muszą oni zapłacić stosowne wynagrodzenie twórcom, ponieważ w ten sposób eksploatują ich utwór, a ich własne dzieło staje się adaptacją. Czasami są to niewielkie rzeczy (na przykład książki z tzw. starego kanonu), innym razem można mówić o bardzo rozbudowanej relacji. W zależności od tego, co ma wykorzystywać dany utwór, formułuje się konkretne regulacje, co niejednokrotnie przypomina franczyzę. Doskonałym przykładem może być w tym przypadku współpraca, jaką LEGO nawiązało z Lucasfilm Ltd. Od lat reklamują wzajemnie swoje produkty, tworząc tym samym unikalną markę Lego Star Wars, które ma przełożenie nie tylko na same klocki, ale również na gry komputerowe wydawane w tej serii.
Jeśli chodzi o dzieła ze „Star Wars Legends”, który może teraz stanowić swoiste enfant terrible od strony prawnej (trudno odpowiedzieć na pytanie, czy stanowi obecnie część marki, czy też nie – gdyby tak było, czy nie powinno się go uznawać za kanoniczną część świata?), często współtworzą go ci, którzy mieli sporo wkładu w samą markę. Przykładem takiej kooperacji może być współpraca Timothy’ego Zahna – twórcy legendarnego admirała Thrawna – z Electronic Arts. Pomagał on przy tworzeniu jednego z dodatków do gry Star Wars: The Old Republic. Ciekawe jest to, że ta sama firma, EA, stworzyła również inną grę – Star Wars Battlefront 2, w której wykorzystano już postacie z disneyowskiej kontynuacji sagi.
Fani, którzy tworzą strony internetowe dotyczące „Gwiezdnych wojen” niejako nakręcają swoją aktywnością markę, z tego też powodu nikt nie zgłasza do nich pretensji o używanie treści, zdjęć czy muzyki. Ponownie mamy do czynienia z granicami dozwolonego użytku. Z tego też powodu wszelkiego rodzaju nawiązania na przykład w serialach (np. Big Bang Theory) lub polityce (osławiona okładka „wSieci” z Beatą Szydło ubraną na biało, z hasłem „Jasna Strona Mocy to my!”), są uznawane za dopuszczalne.