Premier Słowacji Robert Fico przekonuje, że „wiele państw Europy i NATO chce wysłać wojska na Ukrainę”. Tylko czy w ogóle powinniśmy sobie zaprzątać głowę tym, co mówi szef słowackiego rządu? Jak najbardziej. Pod warunkiem, że ktoś lubi nieprzetworzoną kremlowską narrację serwowaną mu przez skorumpowanego na wskroś rusofila, który do tego ma osobisty zatarg z Ukraińcami.
Kraje NATO miałyby się włączyć do wojny przeciwko Rosji? Szef rządu Słowacji twierdzi, że są takie plany
Czy szykuje się pełnoprawna wojna NATO z Rosją w postaci interwencji zbrojnej Sojuszu w Ukrainie? Tak w poniedziałek zasugerował szef słowackiego rządu. Wybór momentu nie jest oczywiście przypadkowy. Tego samego dnia prezydent Francji Emmanuel Macron zaprosił do Paryża europejskich przywódców, by rozmawiać o sytuacji związanej z wojną w Ukrainie. To o tyle istotne, że Europa obawia się możliwości wycofania amerykańskiego wsparcia z uwagi na duże szanse reelekcji Donalda Trumpa. Chodzi więc o przekazanie Putinowi sygnału, że reszta zachodniego świata wcale nie jest zmęczona wojną.
Tymczasem premier Słowacji Rober Fico otwarcie stwierdził, że wiele państw Europy i NATO chce wysłać wojska na Ukrainę. Wyjaśnił przy tym, że chodzi o zawieranie specjalnych umów bilateralnych z Kijowem, na mocy której mieliby się tam pojawić żołnierze. Nie doprecyzował jednak, jakie właściwie zadania mieliby wykonywać. W grę wchodzi całe spektrum możliwości: od szkoleń, przez „doradztwo”, po aktywny udział w konflikcie.
Fico pokusił się przy tym o odrobinę dramatyzmu. Tuż przed konferencją w Paryżu zwołał posiedzenie tamtejszej Rady Bezpieczeństwa i w jej trakcie nie tylko ujawnił powyższe rewelacje. Wygłosił również rytualne zapewnienia o tym, jak to Słowacja przenigdy nie pośle wojsk do Ukrainy, oraz że konfliktu nie da się rozwiązać środkami militarnymi. Stwierdził także:
Nie jesteśmy w stanie uniemożliwić poszczególnym państwom Unii Europejskiej i NATO zawierania takich umów. Nie doprowadzi to jednak do oczekiwanego celu, jakim jest wywarcie presji na rosyjskiej administracji i doprowadzenie do ustępstw. Przeciwnie, według nas taka decyzja doprowadzi do ogromnej eskalacji napięcia.
Jeżeli doszukiwać się w zachowaniu słowackiego premiera jakichś pozytywów, to jest nimi potwierdzenie, że Bratysława wciąż zamierza wysyłać Ukraińcom pomoc humanitarną. Mamy więc z jednej strony bardzo radykalne i niemalże szokujące stwierdzenie. Z drugiej zaś nie sposób nie dostrzec prorosyjskiej nutki wybrzmiewającej z zachowania Roberta Ficy. Czy możemy zaufać jego słowom? Niespecjalnie.
Słowacki premier jest prorosyjskim politykiem, który zdecydowanie nie powinien wypominać nikomu korupcji
Owszem, nie da się ukryć, że sytuacja w Ukrainie daleko odbiega od oczekiwań zarówno obrońców, jak i wspierających ich państw NATO. Warto tutaj przywołać wypowiedź Donalda Tuska sprzed 4 dni. Nasz premier stwierdził wówczas, że „w tych dniach, tygodniach, ważą się losy Ukrainy, a także nasze losy”. Optymizmem nie napawają jego słowa wprost sugerujące, że sytuacja jest krytyczna. Ukraina boryka się z problemami w zaopatrzeniu, zwłaszcza w amunicję. Pojawiły się poważne braki w ludziach, morale Ukraińców osłabło. Do tego zeszłoroczna ofensywa nie przyniosła większych sukcesów.
Równocześnie Robert Fico to polityk, przy którym Viktor Orban momentami wygląda na polityka dość umiarkowanego w swoim stosunku do Rosji i Ukrainy. Słowacki premier w drugą rocznicę inwazji na Ukrainę stwierdził na przykład, że wojna rozpoczęła się w 2014 r. od „wybuchu wściekłości ukraińskich neonazistów”, Rosję miano „wprowadzić w błąd w sprawie rozszerzenia na wschód”, a sam Władimir Putin jest „niesłusznie demonizowany”. Ukraina zaś ma być jego zdaniem poddana „totalnemu wpływowi USA i korupcji”.
Na uwagę zasługuje także fragment wypowiedzi Ficy o tym, że „od dwóch lat bezradnie patrzymy na zabijanie Słowian w konflikcie, który pasuje niektórym na Zachodzie”. Trąci ona nie tylko wrogością do świata zachodniego, do którego Słowacja formalnie należy jako członek NATO i Unii Europejskiej. Widać w niej także echo idiotycznej odmiany panslawizmu rozumianego jako bezrozumną rusofilię.
Wiarygodność słowackiego premiera podważa także jego polityczna przeszłość. Także ta najnowsza, kiedy to jego rząd zdecydował o obniżeniu kar za… korupcję. Zlikwidował także tamtejszy urząd antykorupcyjny, który akurat nie był jak w Polsce przybudówką jednej partii. W tym kontekście wypominanie Ukrainie korupcji zakrawa na ironię.
Prawdę mówiąc, jestem w stanie zrozumieć, że Robert Fico ma osobisty uraz do Ukrainy. Tylko co to niby zmienia?
Robert Fico bywa nawet wiązany, choć nie bezpośrednio, z zabójstwem w 2018 r. dziennikarza śledczego Jana Kuciaka i jego narzeczonej. Nie to, że dzisiejszy i ówczesny premier miał zlecić tę zbrodnię. Po prostu jego rządy sprzyjały tworzeniu się struktur korupcyjno-mafijnym, którym Kuciak nacisnął na odcisk.
To nie koniec kompromitujących sytuacji z udziałem tego konkretnego polityka. Tak się składa, że Robert Fico ma osobisty uraz do Ukrainy. Dawno temu, na początku 2009 r. Rosja i Ukraina posprzeczały się o tranzyt gazu, co zagroziło transportowi tego surowca dalej do Europy. Akurat była zima, a więc okres zwiększonego zapotrzebowania na gaz. Odcięcie od niego skończyło się dla Słowacji małym kryzysem. Fico, również wtedy premier Słowacji, próbował zażegnać kryzys metodami dyplomatycznymi. Chciał skłonić zwaśnione strony do dogadania się.
Wizyta w Kijowie skończyła się dla Ficy upokorzeniem ze strony ówczesnej premier Ukrainy Julii Tymoszenko. Nie dość, że słowacka delegacja musiała czekać na spotkanie, to jeszcze okazało się, że pojawiły się na nim zastępy dziennikarzy. Tymoszenko wykorzystała okazję do urządzenia Słowakom dwudziestominutowej połajanki o tym, jak to Słowacja śmie wspierać w konflikcie Moskwę. Warto dodać, że idealną okazję wykorzystali Rosjanie, którzy przyjęli delegację z pełnymi honorami. Od tego momentu Robert Fico miał stać się politykiem zapiekle antyukraińskim.
O ile w tej sytuacji można do pewnego stopnia zrozumieć słowackiego premiera, o tyle ja bym w jego rewelacje za specjalnie nie wierzył. Chodzi głównie o powtarzanie przez niego narracji Kremla w sposób niemalże nieprzetworzony. Wydaje się, że rozsądnym pomysłem jest nie ulegać różnego rodzaju alarmistycznym wypowiedziom antyukraińskich polityków. W całym tym wojennym chaosie mimo wszystko bardziej wiarygodne wydają się oficjalne informacje naszego rządu.