Młodzi Polacy niezbyt się garną do obrony ojczyzny i ja to rozumiem

Państwo Społeczeństwo Dołącz do dyskusji
Młodzi Polacy niezbyt się garną do obrony ojczyzny i ja to rozumiem

Obrona ojczyzny należy do podstawowych obowiązków każdego obywatela. Przy czym tylko części z nich grozi w razie czego wepchnięcie do wojennej maszynki do mięsa. Nie ma się co dziwić, że młodzi nie palą się dzisiaj do oddawania życia w razie napaści zbrojnej na nasz kraj. Czemu właściwie mieliby? 

Okropieństwa prawdziwej wojny raczej zniechęcają do udziału

Od dłuższego czasu rozmaite portale alarmują, że obrona ojczyzny jakoś nie należy do priorytetów współczesnych Polaków. Pod koniec zeszłego roku Rzeczpospolita opublikowała sondaż, z którego wynika, że w razie napaści na nasz kraj chęć zaciągnięcia się do wojska deklaruje raptem 16 proc. respondentów. Co gorsza, aż 30 proc. ankietowanych twierdzi, że czmychnęłoby za granicę albo w szeroko rozumiane bezpieczne miejsce. Nie jest może tak źle, bo w nieco wcześniejszym sondażu IBRiS-u wolę obrony ojczyzny zadeklarowało aż 50 proc. badanych. Przy czym 30 proc. niechętnych pozostaje pewną niepokojącą stałą.

Owszem, możemy nazywać takie osoby tchórzami i odsądzać od wszelkiej czci i chwały. Nie żeby to cokolwiek miało poprawić, pomijając może nasze samopoczucie. Zamiast tego lepiej się zastanowić nad tym, dlaczego właściwie obrona ojczyzny w Polsce nie jest dla wszystkich oczywistością. Wbrew pozorom znajdzie się kilka całkiem mocnych powodów.

Nie sposób nie wymienić informacji docierających do nas z prawdziwej wojny, tej toczącej się za naszą wschodnią granicą. Mam na myśli relacje i statystyki płynące z kotłów w Bachmucie i teraz Awdijiwki. Tak, zginęły w nich dziesiątki tysięcy Rosjan rzucanych na pewną śmierć przez siepaczy władcy Kremla. Równocześnie jednak straty po stronie Ukraińskiej w tych bitwach także należały do wysokich. Trudno także oprzeć się wrażeniu, że wykrwawianie się w walkach o mało istotne miejscowości niekoniecznie było przejawem odpowiedzialności ze strony decydentów.

Kolejną kwestią, na którą wartą zwrócić uwagę, jest sposób prowadzenia współczesnej wojny. Okazuje się, że nie jest to czysta i błyskawiczna walka rodem z filmów i gier komputerowych, w których dominuje lotnictwo, drony i nowoczesna technologia. Wojna łudząco przypomina krwawe starcia w okopach I wojny światowej, o której młodzież zainteresowana militariami z pewnością słyszała. Całkiem możliwe, że nawet zdążyła przerobić ten okres na lekcjach historii. Mało komu marzy się rola mięsa armatniego, którego los zależy niemal wyłącznie od skuteczności wrogiej artylerii.

Obrona ojczyzny byłaby łatwiejsza, gdyby rządzący tą ojczyzną lepiej traktowali potencjalne mięso armatnie

Motyw odpowiedzialności po stronie decydentów jest czynnikiem, który będzie się nam powtarzał. Bądźmy przez chwilę szczerzy: kto z nas ufa naszemu państwu, ze szczególnym uwzględnieniem klasy politycznej? Przypomnę w tym momencie, że bardzo często pierwszym skojarzeniem ze słowem „polityk” jest w Polsce słowo „złodziej”. Nie ufamy rządzącym i niespecjalnie ich lubimy, nawet jeśli na nich głosujemy.

Ten brak zaufania wygląda czasem dość komicznie. Spełnianie przez PiS części swoich obietnic wyborczych osiem lat temu wprawiło w osłupienie chyba wszystkich. Standardem jest myślenie, że to tylko takie gadanie, w które nikt poczytalny by nie uwierzył. Zresztą niektórzy politycy do dzisiaj rozumują w dokładnie ten sam sposób i nawet nie próbują się z tym kryć. Tutaj mogę pozdrowić Adama Szejnfelda z Koalicji Obywatelskiej, który wydał siebie oraz partyjnych kolegów.

Nasi „przedstawiciele” odpłacają się nam zresztą za taką postawę pięknym za nadobne poprzez ignorowanie kluczowych konstytucyjnych zasad. Nie, nie mam tutaj na myśli praworządności. Chodzi mi o zasadę równości wobec prawa. Tak się bowiem składa, że wojenna maszynka do mięsa grozi jedynie mężczyznom. Problem ma zresztą także wymiar praktyczny. Każdy przytomny wojskowy szybko dojdzie do wniosku, że nic tak nie zabija chęć do walki, jak widok pań bawiących się w dyskotekach w Berlinie, gdy panów rozrywają pociski wroga.

Niektórzy dygnitarze, w tym nierzadko kobiety, są na tyle bezczelni, by ostentacyjnie traktować to jako naturalny stan rzeczy albo odwracać kota ogonem poprzez uprawianie jakiejś wojenki płci rodem zza oceanu. Tymczasem coraz bardziej samoświadome i niechętne wobec zastałego status quo młode pokolenia zaczynają się coraz mocniej buntować.

„Zetkom” i „Millenialsom” trudniej jest wtłoczyć do głów bezrefleksyjny patriotyzm. Zresztą także starsze pokolenia coraz częściej przyznają, że obrona ojczyzny polegająca na oddawaniu za nią życia nigdy nie była najmądrzejszym pomysłem. Paradoksalnie im bardziej Polacy interesują się swoją historią, tym łatwiej im przychodzi wyciąganie wniosków niezgodnych z oficjalną martytologiczno-powstańczą narracją.

Systemowe wręcz ignorowanie potrzeb młodych ludzi, zwłaszcza mężczyzn, może się Polsce odbić czkawką

Nie sposób także nie wspomnieć o tym, że Rzeczpospolita Polska może i jest najlepszym państwem, jakie kiedykolwiek Polacy mieli, ale wciąż nie jest państwem dostatecznie sprawiedliwym. Dotyczy to przede wszystkim młodych, których jakoś tak starsze pokolenia zwykle spychały na margines i przerabiały na szaro. Własne mieszkanie? Zapomnij. Stabilne zatrudnienie na uczciwych warunkach? Nie każdy ma takie szczęście. Traktowanie poważnie w debacie publicznej? Podejście naszej gerontokracji do spraw światopoglądowych podpowiada, że na to też nie ma co liczyć.

Dlaczego więc młodzi mieliby oddawać własne życie za cudzy dobrobyt? Warto dodać, że chodzi o wesołe i przyjemne życie grup, których nawet za specjalnie nie darzą sympatią. Nie bez powodu po internecie krążą nieco niesmaczne żarty o wypowiadaniu wojnie Czechom i poddaniu im się. Niektóre z nich wręcz sugerują, by zamiast Czechów wybrać Niemcy, znienawidzone przez tą odklejoną od rzeczywistości część naszej sceny politycznej. Istnieje też niemalże powszechne przekonanie, że nasza klasa polityczno-medialno-celebrycka w razie wojny jako pierwsza dałaby nogę do Rumunii. To wiele mówi o poziomie frustracji, który może stanowić problem, gdy obrona ojczyzny rzeczywiście stanie się koniecznością.

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest jedna, jedyna rzecz, która dzisiaj rzeczywiście może zachęcić Polaków do walki za system, którego nie znoszą. Tak się składa, że naszym jedynym potencjalnym agresorem jest Rosja wraz ze swoją białoruską satrapią. Kremlowskie hordy od stuleci uskuteczniają te same barbarzyńskie praktyki na każdym kawałku ziemi, na który dotrą.

Chęć obrony bliskich przed takim losem to potężna motywacja. Tylko na jak długo jej wystarczy? Odpowiedź na to pytanie możemy na żywo obserwować w Ukrainie, trapionej poważniejszymi problemami społecznymi niż Polska. Bohaterstwa wystarcza na mniej, niż potrzeba do wygrania wojny. Ucieczka zaś jest jednym z naturalnych mechanizmów obronnych człowieka.