Emocje po wyborach do Parlamentu Europejskiego zdążyły już opaść, jednak początek tegorocznych wakacji to przedłużenie emocjonującej walki politycznej w największych państwach Europy. W momencie pisania tego tekstu Francja jest między I a II turą wyborów parlamentarnych, a 4 lipca do urn pójdzie cała Wielka Brytania – tam również skrócono kadencję parlamentu.
Ostatnie kilkanaście miesięcy wyników sondażowych Partii Konserwatywnej zapowiada wywrócenie brytyjskiej sceny politycznej o 180 stopni. W wyborach do Izby Gmin w 2019 roku torysi zdobyli 43,6% głosów, co przełożyło się na odzyskanie samodzielnej, bezwzględnej większość w postaci 365 mandatów na 650 możliwych. Po 5 latach afer i kontrowersji związanych m. in. z okresem pandemicznym, gdy jako rządzący ignorowali nałożone przez siebie restrykcje, niedotrzymywania obietnic wyborczych czy udowodnionych w śledztwach kłamstw parlamentarzystów, sondaże wyborcze określają poparcie Konserwatystów w okolicach zaledwie 20% – na najniższym poziomie w historii. Lider Partii Konserwatywnej, premier Rishi Sunak chcąc ratować to, co jeszcze zostało z poparcia jego partii, zapowiedział przyspieszone o kilka miesięcy wybory (w normalnych warunkach wybory odbyłyby się późną jesienią). Nic nie wskazuje na to, że Konserwatyści utrzymają się u władzy. Będą musieli wypić piwo, które sami sobie nawarzyli. Będzie ono ciepłe i wygazowane – po 14 latach przerwy do władzy ma wrócić Partia Pracy.
Poparcie laburzystów w sondażach znajduje się na poziomie 40%, co niemal na pewno przełoży się na samodzielną większość dla centrolewicy w Izbie Gmin.
Niektóre badania wskazują, że przez najsłabszy wynik torysów w historii może paść rekord w postaci zdobytych mandatów przez jedną formację – jeden z sondaży prognozował ponad 500 mandatów dla laburzystów. Keir Starmer, lider Partii Pracy jednoznacznie wyraża gotowość formacji do przejęcia samodzielnych rządów i całkowitej odpowiedzialności za Wielką Brytanię: „Jeśli zagłosujesz na torysów lub jakąkolwiek inną partię, albo nie zagłosujesz w ogóle, nic się nie zmieni.” – napisał na serwisie X w poniedziałek rano.
W Wielkiej Brytanii obowiązuje ordynacja większościowa – tzw. jednomandatowe okręgi wyborcze. Cały kraj jest podzielony na 650 okręgów wyborczych, z których wyborcy wybiorą po jednym przedstawicielu. Oznacza to, że samo poparcie w skali kraju nie jest wartością, która w jednoznaczny sposób określa ile miejsc w parlamencie przypadnie danej formacji – może być jedynie pewną sugestią, przy jednoczesnym uwzględnieniu danych pomocniczych charakteryzujących wybory do Izby Gmin, jak np. zdefiniowanie, które z okręgów wyborczych są tradycyjnie konserwatywne, a które sprzyjają laburzystom. Doskonałym przykładem na to, że poparcie w skali kraju nie jest wystarczającym wyznacznikiem, są wybory do Izby Gmin z 2015 roku. Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) Nigela Farage’a, architekta Brexitu, zdobyła w nich 12,6% głosów, co przełożyło się na… 1 mandat. Tylko w 1 z 650 okręgów kandydatowi UKIPu udało się wyprzedzić wszystkich innych kandydatów. Dla porównania, Szkocka Partia Narodowa z wynikiem 4,7% wprowadziła 56 parlamentarzystów, ponieważ wygrała niemal w każdym z okręgów wyborczych w Szkocji.
Poparcie partii Nigela Farage’a, Reform UK Party oscyluje w sondażach między 14 a 21%.
Tak, to nie pomyłka – niektóre sondaże wskazują, że w skrajnym przypadku ,„procentowo” brexitowcy mogą wyprzedzić Partię Konserwatywną, bo to właśnie oni są jednymi z większych beneficjentów odpływu wyborców od torysów. Taki obrót spraw byłby jeszcze większym ciosem dla Konserwatystów, którzy już teraz znajdują się w rozsypce – z powodu pewnego słabego wyniku wyborczego, wielu torysów zasiadających obecnie w parlamencie zrezygnowało ze startu w wyborach. Sondaże dla Reform UK Party prognozują zdobycie jedynie kilku mandatów. Jednym z nich ma być lider formacji, dla którego byłby to debiut w ławach Izby Gmin – wcześniej był „jedynie” posłem do Parlamentu Europejskiego V, VI, VII, VIII i IX kadencji.
Kolejnymi beneficjentami rozkładu Partii Konserwatywnej mogą być Liberalni Demokraci, którzy według sondaży mają powiększyć swoją reprezentację w parlamencie – przywrócić ją do stanu sprzed 2015 roku, kiedy w wyborach utracili 49 z 57 mandatów, czego nie byli w stanie również naprawić w 2019 roku. Obecnie prognozuje się, że zdobędą między 50 a 70 mandatów.
Skurczy się za to reprezentacja Szkockiej Partii Narodowej – sondaże wskazują na to, że nie jest już ona wiodącą siłą polityczną w Szkocji. Ustąpiła ona miejsce Partii Pracy, która zabierze jej znaczną część mandatów – w 2019 roku zdobyła ona ich 48, a teraz zdobędzie zaledwie kilkanaście.
W przypadku partii narodowych Walii i Irlandii Północnej nie przewiduje się rewolucji. Jak zwykle w Izbie Gmin znajdą się przedstawiciele walijskiego Plaid Cymru, irlandzkiego Sinn Féin czy Demokratycznej Partii Unionistycznej.
Wybory do Izby Gmin nie wzbudzają oczywiście takich skrajnych emocji jak wybory do Zgromadzenia Narodowego we Francji, gdzie do władzy może dojść antymainstreamowe, nacjonalistyczne Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, które przez lata było otaczane tzw. „kordonem sanitarnym”. W przypadku Wielkiej Brytanii będziemy mieli jedynie do czynienia z wymianą jednej mainstreamowej partii na drugą, co nie wywołuje jakichkolwiek kontrowersji w opinii publicznej. Jedyne, co może wywołać szok, to ewentualny wymiar porażki Partii Konserwatywnej oraz „zapas mandatów” Partii Pracy ponad 326 mandatów oznaczających samodzielną większość w Izbie Gmin.
Fot. tytułowa: Simon Walker / No 10 Downing Street na licencji CC BY-NC-ND 2.0