Od 1 stycznia 2025 r. zużyte ubrania i buty będą stanowiły kolejną frakcję śmieci. Tym samym nie wyrzucimy ich po prostu do pojemnika na odpady zmieszane jak do tej pory. Gminy nie będą miały obowiązku ich odebrania od nas. Tym samym pozostanie nam pofatygowanie się do Punktów Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych. Komu przyszło w ogóle do głowy, że to dobry pomysł?
Zużyte ubrania i buty po prostu będziemy musieli sami zanieść do PSZOK
Ubrania i obuwie z czasem się zużywają, zwłaszcza w dobie fast fashion i systematycznego spadku jakości. Nic więc dziwnego, że dostrzeżono problem stale rosnącej góry odpadów. W tym wypadku mam na myśli między innymi unijną dyrektywę 2018/81, która od nowego roku zmieni to, w jaki sposób będziemy wyrzucać śmieci.
Do tej pory zużyte ubrania i buty wyrzucaliśmy po prostu do pojemnika na odpady zmieszane. Mogliśmy również pofatygować się do specjalnego kontenera na tekstylia albo do PSZOK. Teraz będziemy mieli taki obowiązek, wraz ze wszystkimi konsekwencjami niewłaściwego obchodzenia się z naszymi domowymi śmieciami.
Na pierwszy rzut oka nie powinno to stanowić większego problemu. Odpady zmieszane trafiają po prostu na wysypisko śmieci, gdzie najzwyczajniej w świecie zalegają. Mogą również trafić do którejś z funkcjonujących w Polsce spalarni, które od zawsze są rozwiązaniem co najmniej kontrowersyjnym. Właściwie posegregowane zużyte ubrania i buty mają za to szansę na przetworzenie w jakąś ponownie przydatną dla człowieka formę.
Unijny plan w polskim wykonaniu może mieć jednak kilka poważnych mankamentów. Najważniejszym spośród nich jest to, że gminy nie będą miały w ogóle obowiązku odbierania nowej frakcji od mieszkańców. Oczywiście nikt im nie zabroni rozszerzenia funkcjonujących w danym miejscu opcji. Na przeszkodzie mogą jednak stać koszty. Odbieranie kolejnego rodzaju śmieci oznacza konieczność wysyłania kolejnych kursów śmieciarek, które przecież wymagają zarówno paliwa, jak i pracowników. Koszty obydwu systematycznie rosły w ostatnich latach.
Rozwiązaniem wspomnianego problemu nie jest przecież podniesienia opłat za śmieci. Te są w końcu limitowane przepisami ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Jaką więc mamy alternatywę? Najwyraźniej po prostu mieszkańcy będą zanosić swoje zużyte ubrania i buty na miejsce zbiórki we własnym zakresie.
Nie lepiej byłoby zrobić porządek z przyczyną stale rosnącej góry wyrzuconych ubrań?
Na pierwszy rzut oka mogłoby to być wręcz genialne w swojej prostocie. Z pewnością mamy do czynienia z rozwiązaniem niegenerującym większych kosztów dla gmin. Z drugiej jednak strony, wiąże się ono z pewną poważną niedogodnością dla samych mieszkańców.
Znalezienie punktu zbiórki odpadów tekstylnych nie powinno dla nikogo z dostępem do internetu stanowić większego problemu. Ten może się pojawić, jeśli PSZOK czy kontener znajdowałyby się daleko. Wówczas to mieszkańcy ponoszą wspomniany wyżej koszt, choć oczywiście w dużo mniejszej skali.
Ktoś mógłby powiedzieć, że korzyść dla środowiska przeważa nad odrobiną wysiłku ze strony przeciętnego Kowalskiego. Warto jednak pamiętać o zbiegu dwóch istotnych kwestii. Nie da się ukryć, że nakładanie coraz większych ciężarów na obywateli w trosce o planetę napotyka na coraz większy opór ze strony samych zainteresowanych. W tym przypadku jest to nawet usprawiedliwione. Pamiętajmy bowiem, że polska ustawa śmieciowa stała się swego rodzaju punktem zwrotnym. Od momentu jej wejścia w życie stawki za wywóz odpadów komunalnych systematycznie rośnie.
Nie sposób także nie zastanowić się nad realnością nowego obowiązku. Żeby planeta i społeczeństwo rzeczywiście miały z niego jakiś pożytek, musi istnieć w Polsce infrastruktura pozwalająca na przerób odpadów na skalę przemysłową. Żeby takowa się pojawiła, musi istnieć korzyść ekonomiczna dla przedsiębiorstw, które się tym zajmują. Być może gminy będą zainteresowane traktowaniem zużytej odzieży jako „odnawialne” źródło energii spalane niczym biomasa? Na razie o prawdziwym recyklingu w skali, którą zamarzyła sobie Bruksela, możemy w Polsce pomarzyć.
Wydaje się, że o wiele lepszym pomysłem byłoby ukrócenie zjawiska fast fashion. Niekontrolowana produkcja odzieży, obuwia i dodatków o bardzo krótkim okresie realnej przydatności prowadzi zarówno do wszelkich szkód dla środowiska przy produkcji, jak i do rosnącej ilości odpadów. Przy okazji obciąża światową logistykę. Nacisk na odbiorców jest w tym przypadku raczej myleniem skutku z przyczyną.