Ratowanie małych firm stało się ostatnio sloganem tak często powtarzanym przez polityków, że to aż dziwne. Zwykle chodzi o przeforsowanie jakiegoś pomysłu, który może być nawet pożyteczny dla części przedsiębiorców. Przy czym żaden nie rozwiązuje naprawdę palących problemów polskiego biznesu. Chodzi bowiem o składkę zdrowotną i zakaz handlu w niedzielę, a nie o ceny energii oraz uproszczenie prawa podatkowego.
Ani składka zdrowotna, ani handel w niedzielę same w sobie nie zagrażają najmniejszym przedsiębiorcom
Marszałek Szymon Hołownia znowu bierze się za ratowanie małych firm za pomocą składki zdrowotnej. Nie twierdzę, że sam zamysł obniżania składki zdrowotnej dla przedsiębiorców jest jakoś porażająco zły. W najgorszym wypadku jest mocno kontrowersyjny. Równocześnie cały czas nie daje mi spokoju ten bombastyczny ton, w który zaczęli uderzać politycy, gdy tylko uda im się w daną sprawę wplątać drobny biznes. Tym razem chodzi o docelowe rozwiązanie kwestii składki zdrowotnej.
Od połowy roku uruchomiony zostałby mechanizm reformy składki zdrowotnej tak, by ratować jednoosobowe działalności gospodarcze, małe przedsiębiorstwa.
Jakiś czas temu zastanawiałem się na łamach Bezprawnika, czy rzeczywiście składka zdrowotna zabija teraz w Polsce mniejsze firmy. Okazuje się, że danina płacona w wysokości porównywalnej z odprowadzaną przez pracowników na etacie wcale nie stanowi zagrożenia dla losu krajowego biznesu. Owszem, zawsze miło jest płacić poszczególnym mackom państwowej ośmiornicy mniej pieniędzy. Nie zmienia to jednak pewnej oczywistości. Obciążenie rośnie wraz z dochodami ubezpieczonego, dokładnie jak w przypadku zatrudnionych na umowie o pracę. Najgorzej i tak mają freelancerzy na dobrowolnym ubezpieczeniu zdrowotnym.
Co ciekawe, bardzo podobną argumentację możemy odnaleźć w sporze o zakaz handlu w niedzielę. Tym razem mamy większe oparcie w rzeczywistości dla wygłaszanych tez. Ratowanie małych firm sprowadza się bowiem do osłaniania osiedlowych sklepików przed konkurencją ze strony dyskontów. Argumentację taką stosował poprzedni rząd, preferując raczej wątki prorodzinne. Obecne Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej również bardzo chętnie się do niej odwołuje.
Ponownie: o ile zakazu handlu w niedzielę szczerze nie znoszę, o tyle nawet ja zdążyłem się do niego przyzwyczaić. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z innym zjawiskiem. Osiedlowe sklepiki rzeczywiście padają. Wykańcza je nie tylko ekspansja dyskontów, ale też sieci franczyzowych. Przede wszystkim jednak chodzi o przyzwyczajenia konsumenta, który szuka większej dostępności towarów i niższej ceny. Mały sklepik nie jest w stanie wytrzymać długo, gdy obok otworzy się Dino.
Jeżeli ratowanie małych firm jest w Polsce potrzebne, to głównie przed różnymi obliczami państwa
Czy w takim wypadku ratowanie małych firm kosztem równego traktowania wszystkich uczestników rynku, do tego wbrew interesom konsumenta, ma jakiś głębszy sens? Nawet jeśli zakaz handlu w niedzielę w jakimś stopniu pomaga, to i tak pozostaje rozwiązaniem niesprawiedliwym. Owszem, jego zniesienie albo ograniczenie w tym momencie mogłoby przynieść więcej zamieszania niż korzyści. Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z tworzeniem prawa pod sklepy, dla których w niezakłóconej przez polityków rzeczywistości rynkowych jedyną przyszłością byłaby franczyza Żabki albo Lewiatana.
Dlatego warto się zastanowić, czy to całe ratowanie małych firm nie jest przypadkiem bardziej biciem piany i wykrzykiwaniem pustych sloganów. W końcu, gdyby politykom tak bardzo zależało, to wzięliby się za problemy, które naprawdę są w stanie niszczyć przedsiębiorstwa. Przykładem pierwszym z brzegu są nieprzyzwoicie wysokie i stale rosnące ceny energii dla firm. Koncerny energetyczne w Polsce są kontrolowane przez Skarb Państwa. Interwencje zmuszające państwowych nominatów do podejmowania propaństwowych decyzji w innych sprawach jakoś są możliwe.
Wypominanie politykom skrajnie nieprzystępnego prawa podatkowego w tym momencie wydaje się już właściwie kopaniem leżącego. Po raz kolejny warto jednak wspomnieć, że traktowanie przedsiębiorców przez organy podatkowe jak jeszcze niewykrytych oszustów podatkowych z pewnością nie ułatwia prowadzenia działalności w Polsce. To samo dotyczy zmieniających się niczym w kalejdoskopie interpretacji przepisów oraz fanatycznie profiskalnego nastawienia organów podatkowych.
Skoro zaś bierzemy się za ratowanie małych firm i wymieniamy w tym gronie jednoosobowe działalności gospodarcze, to warto wspomnieć o polowaniu na samozatrudnionych. Państwo przecież od lat robi wszystko, co tylko może, by zniechęcić mniejszych partnerów do umów B2B. Niedługo nawet inspektorzy pracy będą jednostronnie takowe przekształcać w umowy o pracę.
Przykłady w gruncie rzeczy można by mnożyć. Szybko się okaże, że ratowanie małych firm ma sens wtedy, gdy bronimy ich przed kolejnymi państwowymi interwencjami. Te najgłośniejsze dzisiaj działania to zaś buzzwordy bez większej treści.