Przejście na umowę B2B przez pracownika wiąże się z dość specyficznymi konsekwencjami. Nie da się ukryć, że większość z nich bierze na siebie świeżo upieczony przedsiębiorca. Państwo w ramach walki z fikcyjnym samozatrudnieniem stara się na wszelki sposób uprzykrzyć taką zmianę dotychczasowej formuły współpracy. Umowa B2B z byłym pracodawcą to dla pracownika wiele kłód rzucanych prosto pod nogi. Z kolei dotychczasowy szef nie musi się na co dzień obawiać większych problemów.
Nie da się ukryć, że umowa B2B z byłym pracodawcą oznacza negatywne skutki niemal wyłącznie dla byłego pracownika
Umowa B2B już dawno wyparła umowę zlecenia jako najpopularniejszą w Polsce elastyczną formę zatrudnienia. Nie ma się co dziwić. Nie chodzi nawet o wyzwolenie spod regulacji kodeksu pracy, które bywa korzystne dla obydwu stron. Po prostu zlecenia zostały częściowo ozusowane. Od takich umów należy odprowadzać składki na ubezpieczenie społeczne, jeśli jedynym tytułem do ubezpieczenia zleceniobiorcy jest ta właśnie umowa. Do tego dochodzi kwestia minimalnej stawki godzinowej, którą dobrano w taki sposób, by była wyższa od płacy minimalnej dla etatowców. Relacja pomiędzy dwoma przedsiębiorstwami nie ma takich ograniczeń.
Niestety wraz ze wzrostem popularności umów B2B pojawił się problem w postaci fikcyjnego samozatrudnienia. Mowa o sytuacjach, w których zastępujemy taką umową etat bez wprowadzania większych zmian w formule codziennej współpracy. Niekiedy to zjawisko ma charakter całkowicie dobrowolny. Dotyczy to zwłaszcza wysokiej klasy specjalistów. Istnieje także tzw. wypychanie na samozatrudnienie, a więc przypadki, w których alternatywą dla stania się przedsiębiorcą jest bezrobocie.
Tymczasem państwo zwalcza przypadki, gdy ktoś postanawia zastąpić domyślną umowę o pracę jakąś ekwiwalentną alternatywą. Ktoś mógłby pomyśleć, że wysiłki państwa będą skupione przede wszystkim na dotychczasowym pracodawcy, a więc podmiocie silniejszym, zamożniejszym i zazwyczaj bardziej zainteresowany przekształceniem etatu w B2B. Tak jednak nie jest. Zacznijmy od tego, że o ile zawieranie w ten sposób umów cywilnoprawnych stanowi wykroczenie z art. 281 §1 pkt 1) kodeksu pracy, o tyle B2B z byłym pracodawcą w tym przepisie nie jest ujęte.
Tak naprawdę dotychczasowy szef ryzykuje przede wszystkim wtedy, gdy dojdzie do sądowego ustalenia istnienia stosunku pracy. Wówczas w grę wchodzą konsekwencje składkowe oraz podatkowe sięgające nawet kilku lat wstecz.
Filozofia walki naszego państwa z fikcyjnym samozatrudnieniem robi się wręcz groteskowa
Dla świeżo upieczonego przedsiębiorcy umowa B2B z byłym pracodawcą jest dużo bardziej problematyczna. Zacznijmy od tego, że na dzień dobry traci on dostęp do kluczowych korzyści wynikających z założenia działalności gospodarczej. Mam na myśli wybór preferencyjnej formy opodatkowania.
W przypadku podatku liniowego nie ma aż takiego problemu. Możemy skorzystać z takiej możliwości już od roku następującego po roku podatkowym, w którym rozwiązano umowę o pracę. Dochody w pierwszym roku umowy B2B z byłym pracodawcą musimy rozliczyć na zasadach ogólnych. Tyle tylko, że podatek liniowy opłaca się głównie tym przedsiębiorcom, którzy w ten sposób unikają drugiego progu podatkowego.
Dostęp do najatrakcyjniejszego dla nowych przedsiębiorców ryczałtu od przychodów ewidencjonowanych uzyskujemy dopiero po okresie 2 lat od rozwiązania umowy o pracę. Taki stan rzeczy ma zaskakująco daleko idące konsekwencje. Brak dostępu do preferencyjnych form opodatkowania odcina nas także od preferencyjnych sposobów obliczania składki zdrowotnej. Skala podatkowa pod tym względem jest minimalnie mniej korzystna niż praca na umowie o pracę.
Jeśli chodzi o składki na ubezpieczenie społeczne, to także tutaj przepisy rzucają nam kłody pod nogi. Mały ZUS? Możemy zapomnieć. Umowa B2B z byłym pracodawcą uniemożliwia nam skorzystanie z tej ulgi. Po raz kolejny musimy odczekać do końca bieżącego roku podatkowego i roku następnego. Dokładnie takie samo ograniczenie dotyczy zarówno ulgi na start, jak i Małego ZUS Plus.
Warto także pamiętać, że umowa B2B z byłym pracodawcą oznacza, że przestaje on pełnić funkcję płatnika naszych składek. Tym samym to my sami odpowiadamy za obliczenie i wpłacenie w terminie naszych zobowiązań wobec ZUS oraz zrealizowanie obowiązków sprawozdawczych.
Na koniec nie sposób nie przypomnieć, że przywołane wyżej ograniczenia są wyrazem niemalże karnej filozofii przyświecającej walce z fikcyjnym samozatrudnieniem. Daleko posunięta ingerencja państwa w zasadę swobodnego kształtowania umów już sama w sobie jest czymś co najmniej problematycznym. Skupienie wysiłków na uderzeniu w byłego pracownika zasługuje już na jednoznaczne potępienie.