Pod koniec lutego media obiegła wiadomość, że w Nowym Targu ktoś zaadaptował 6-metrową komórkę lokatorską na „mieszkanie”. Według ustaleń dziennikarzy z TVN24 została ona wynajęta za 850 zł. Nie będziemy tutaj omawiać tej dobrze opisanej sytuacji po raz kolejny. Zamiast tego zajmiemy się tym, jak mogło do tego dojść oraz jakie konsekwencje może nieść takie zdarzenie dla sąsiadów.
Za inwestycją stał zapewne właściciel mieszkania z tego bloku
Osoba, która zaadaptowała, a następnie wynajęła komórkę lokatorską jako „mieszkanie” najprawdopodobniej była właścicielem pełnoprawnego mieszkania znajdującego się w tym samym budynku. I jej schowek stanowił dla niego pomieszczenie przynależne, wyodrębnione w księdze wieczystej.
To wydaje się najbardziej prawdopodobne. Choć teoretycznie może dojść do sytuacji, że za zgodą współwłaścicieli takie pomieszczenie zostanie wyodrębnione i sprzedane komuś z zewnątrz.
Taka adaptacja nie jest łatwa
Zaadaptowanie komórki lokatorskiej na „mieszkanie” nie jest prostą sprawą. Taki lokal nie spełnia wymogów technicznych, aby stać się mieszkaniem. Właściciel komórki z pewnością nie dokonał w tym celu żadnych oficjalnych kroków, jak np. zawiadomienie zarządcy o wykorzystywaniu lokalu w inny sposób.
Nie wspominając o zmianie sposobu użytkowania lokalu w trybie pozwolenia na budowę. Taki zabieg nie mógłby się bowiem udać. Właściciel musiał więc zaadaptować lokal „na dziko”, stawiając sąsiadów i zarządcę przed faktem dokonanym.
Ewentualna umowa najmu mogła dotyczyć najmu komórki lokatorskiej, a nie mieszkania. Jako taka mogła być legalna, ale jeśli ktoś w takim lokalu mieszkał, nie zaś przechowywał rzeczy, użytkował pomieszczenie niezgodnie z umową. Rzecz jasna, komórka została przygotowana przez właściciela do używania jej niezgodnie z umową, więc umowa mogła być jedną wielką fikcją.
Okno w komórce lokatorskiej kluczem do sukcesu „inwestora”
To, że osobliwa adaptacja w pewnym sensie się udała, wynika zapewne z tego, że lokal ten posiadał okno. Widać to na krążących w Internecie zdjęciach – znajduje się ono w mikrołazience.
W komórkach lokatorskich najczęściej nie ma okien. Choć można przypuszczać, że nawet gdyby nie było okna, w dobie kryzysu mieszkaniowego mógłby się znaleźć zdesperowany najemca, który zaakceptowałby takie warunki. Okno to z pewnością jednak znacząco ułatwiło adaptację.
Prąd, woda, kanalizacja, ogrzewanie, wentylacja
Co poza tym musiał zrobić właściciel? Po pierwsze, doprowadzić prąd. Zwykle komórki lokatorskie posiadają energię, np. w formie oświetlenia. Ale taka instalacja musiała zostać rozbudowana – np. o parę gniazdek elektrycznych.
Możliwości jest tu kilka. „Inwestor” mógł zlecić wykonanie takich prac deweloperowi na etapie budowy, podając jakieś wydumane wyjaśnienie. A może sam dogadał się w tej sprawie z elektrykiem pracującym dla dewelopera podczas powstawania budynku.
Ale jeśli tak było, oznaczałoby to, że taki fachowiec działał na niekorzyść swojego przełożonego. Właściciel mógł również przeprowadzić te prace samodzielnie lub z kimś z zewnątrz.
Pamiętajmy, że komórkach lokatorskich nie ma liczników energii elektrycznej. Wykorzystywany w nich prąd rachuje licznik obejmujący części wspólne budynku i pomieszczenia przynależne, jak np. komórki lokatorskie czy piwnice.
Koszt zużycia prądu w takim „mieszkaniu” obciąża innych właścicieli w formie opłaty uwzględnionej w czynszu. Z pewnością więc tego rodzaju operacja stanowi działanie na niekorzyść sąsiadów.
Właściciel opisywanej tu komórki musiał również wykonać podobne kroki w związku z doprowadzeniem do niej wody i z wykonaniem kanalizacji (również obciążając w ten sposób innych opłatą za wodę i ścieki). Bo z pewnością wody i kanalizacji tam nie było.
Analogicznie mogło być z ogrzewaniem. Znajdujący się w mieszkaniu grzejnik mógł zostać podłączony do wspólnej instalacji centralnego ogrzewania dla całego budynku, np. z sieci miejskiej. Ale może to być również grzejnik elektryczny.
Pozostaje jeszcze wentylacja. To, że została zrobiona, jest mało prawdopodobne. Można jednak przypuszczać, że właściciel poinformował najemcę o jej braku i zalecił częste wietrzenie pomieszczenia (co poza latem w tak małym lokalu jest niemożliwe). Z tego powodu w komórce mogła znajdować się pleśń i wilgoć.
Znak czasów i przejaw kryzysu mieszkaniowego
Takie kroki musiał zatem wykonać właściciel komórki. I choć jego przedsięwzięcie wydaje się niemożliwe, w pewnym stopniu się udało. W swojej istocie stanowi ono szkodliwy proceder, jaki słusznie jest piętnowany.
Obejmuje przecież pasożytowanie na wszystkich właścicielach, którzy są obciążani kosztami mediów w takich lokalach i napotykają na liczne uciążliwości. Tego rodzaju „inwestycje” mogą również generować różne niebezpieczne sytuacje. Prowizorycznie wykonana instalacja elektryczna może np. spowodować pożar.
To, że ktoś zdecydował się wynająć takie „mieszkanie”, jest niestety znakiem czasów i przejawem kryzysu mieszkaniowego w Polsce. Póki będzie on trwał, póty będą znajdować się chętni na takie lokale. A podobne schowki mieszkalne powstają nie tylko w Polsce. Spotkać je można również w znacznie bogatszych krajach, utożsamianych z szeroko pojmowanym Zachodem.