Posłowie wymyślili sobie, że psychoterapeutą będzie mógł zostać prawie każdy, nawet ja

Prawo Zdrowie Dołącz do dyskusji
Posłowie wymyślili sobie, że psychoterapeutą będzie mógł zostać prawie każdy, nawet ja

W ostatnich dniach spore kontrowersje wywołał projekt ustawy o zawodzie psychoterapeuty. Dopuszcza on do zawodu absolwentów wielu różnych kierunków, na przykład wszystkich studiów humanistycznych, społecznych, teologicznych oraz nauk o sztuce. Brzmi jak absurd? Jak najbardziej. Rzecz jednak w tym, że obecnie zawód psychoterapeuty jest otwarty dla wszystkich magistrów.

Zawód psychoterapeuty już teraz jest otwarty na oścież, kontrowersyjny projekt nieco to ogranicza

Czy każdy może zostać psychoterapeutą? Oczywiście, że nie. Psychoterapia została ujęta w ramy prawne, które obejmują także wymagania niezbędne, by móc się nią zajmować zawodowo. Nie powinno to nikogo dziwić. Mamy w końcu do czynienia z zawodem zaufania publicznego, którego przedstawiciele zajmują się zdrowiem psychicznym. Nie jest to jednak zawód medyczny. Tym samym wspomniane wymagania nie należą do szczególnie restrykcyjnych przynajmniej pod względem niezbędnego wykształcenia.

Od lat środowiska psychoterapeutów apelują o zmianę takiego stanu rzeczy. Ich zdaniem należałoby drastycznie ograniczyć dostęp do tego niezwykle poszukiwanego zawodu. Wszystko po to, byśmy nie mieli do czynienia z przypadkowymi ludźmi zajmującymi się tą profesją. Tak się składa, że Sejm zajmuje się właśnie poselskim projektem ustawy o zawodzie psychoterapeuty. Powiedzieć, że nie spełnia on pokładanych w nim nadziei, to jak nie powiedzieć nic.

Porozumienie „Koalicja dla Psychoterapii” postawiła projektowi bardzo konkretne zarzuty. Dotyczą właśnie ułańskiej fantazji, jaką najwyraźniej wykazali się autorzy projektu.

Przede wszystkim nie możemy zgodzić się z wyrażoną w projekcie ideą dopuszczenia do wykonywania zawodu psychoterapeuty absolwentów wszystkich kierunków studiów magisterskich z dziedzin humanistycznych, medycznych, społecznych, nauk o rodzinie i w dyscyplinie teologia.

Technicznie rzecz biorąc, z tak sformułowanych wymagań wynikałoby, że nawet ja mógłbym zostać psychoterapeutą. Czy byłoby to korzystne rozwiązanie dla kogokolwiek? Śmiem wątpić. Prawdę mówiąc, gdy przyjrzymy się treści samego projektu, to jest jeszcze gorzej. O wpis do Rejestru Psychoterapeutów mogliby się starać poza wyżej wymienionymi magistrami także absolwenci nauk o sztuce oraz nauk o rodzinie. Te ostatnie to tak naprawdę bardziej katolicko-konserwatywna wersja psychologii, pedagogiki i socjologii wymyślona za rządów poprzedniej większości parlamentarnej.

Wydawać by się więc mogło, że posłowie postanowili otworzyć zawód psychoterapeuty praktycznie dla każdego. Byłoby to jednak mylne założenie. Dzisiaj pod tym względem jest dużo gorzej. Według obecnego stanu prawnego zostać psychoterapeutą może w teorii zostać każdy magister.

Czemu mielibyśmy się przejmować pierwotnym kierunkiem studiów, jeśli po drodze mamy cztery lata szkolenia i egzamin?

Interesującym nas przepisem jest art. 5 ust. 3 pkt 1) ustawy o ochronie zdrowia psychicznego. Określa on początkowe wymagania dla najbardziej typowej sytuacji osoby, która chciałaby wykonywać zawód psychoterapeuty.

3.  Psychoterapię w ramach opieki, o której mowa w ust. 1, prowadzi:
1) osoba posiadająca certyfikat psychoterapeuty, która spełnia łącznie następujące warunki:
a) posiada tytuł zawodowy lekarza lub tytuł zawodowy magistra albo spełnia warunki określone w art. 63 ust. 1 ustawy z dnia 8 czerwca 2001 r. o zawodzie psychologa i samorządzie zawodowym psychologów (Dz. U. z 2019 r. poz. 1026).

Warto wspomnieć, że pozostałe warunki to udokumentowanie odpowiedniego szkolenia podyplomowego oraz zdanie egzaminu certyfikacyjnego. Procedowany projekt ustawy o zawodzie psychoterapeuty nie wprowadza w tej kwestii większych rewolucji. Nie oznacza to jednak, że nie ma tutaj propozycji zmian. Posiadanie certyfikatu albo równorzędnego tytułu specjalisty pozostaje wymaganiem niezbędnym. Żeby móc go uzyskać, trzeba przejść 4-letnie szkolenie specjalistyczne o łącznym wymiarze 1200 godzin. Analogiczne rozwiązanie funkcjonuje już w obowiązujących przepisach.

Pytanie w takim razie brzmi: co właściwie powinno być decydujące? Zdanie państwowego egzaminu i ukończenie de facto kolejnych studiów, czy nasz pierwotny kierunek? Prawdę mówiąc, nigdy nie byłem zwolennikiem całkowitej blokady dostępu do zawodów regulowanych absolwentom niewłaściwych kierunków studiów. Jednym z nielicznych wyjątków są oczywiście zawody medyczne, bo w tym przypadku ostrożności tak naprawdę nigdy za wiele.

Dobrym przykładem elitarystycznego absurdu jest tutaj wymaganie ukończenie kierunku prawo, aby w ogóle móc rozpocząć całą długą, żmudną i trudną drogę dostępu do zawodów prawniczych. Wielu absolwentów pokrewnych kierunków też mogłoby sobie potencjalnie z nią poradzić. Jeśli więc nasz absolwent teologii czy architektury rzeczywiście ukończy czteroletnie szkolenie i zda śpiewająco egzamin, to tym samym uzyskujemy jasny dowód, że taka osoba posiadła niezbędną wiedzę, by wykonywać zawód psychoterapeuty. Pierwotny kierunek studiów po drodze traci na znaczeniu. Być może chodzi więc po prostu o prestiż dedykowanych kierunków studiów magisterskich?