Partnerzy serwisu:
Państwo Praca

Ograniczanie dostępu do niektórych zawodów to – nazwijmy po imieniu – marnowanie kapitału ludzkiego

Rafał Chabasiński
12.09.2022
Ograniczanie dostępu do niektórych zawodów to – nazwijmy po imieniu – marnowanie kapitału ludzkiego

Zawody regulowane to wyjątek od konstytucyjnej wolności wyboru i wykonywania wybranego zawodu. Takie rozwiązanie bywa niezbędne. Zdarza się jednak, że piętrzenie przeszkód przed dostępem do wymarzonej pracy wcale nie jest społeczeństwu do niczego potrzebne. Deregulacja cały czas jest w Polsce potrzebna.

Wolności konstytucyjne bardzo łatwo ignorować, gdy wyjątki określa ustawa. Zawody regulowane to znakomity przykład

Konstytucja gwarantuje każdemu wolność wyboru i wykonywania zawodu. Tyle tylko, że tak naprawdę to nie zapewnia. Jak to zwykle bywa w przypadkach, gdy „wyjątki określa ustawa”, praktyka dopuszcza całkiem szeroki zakres reglamentacji dostępu do określonych zawodów. Z danych dostępnych na oficjalnej stronie internetowej Komisji Europejskiej wynika, że w tym momencie mamy w Polsce ponad 350 zawodów regulowanych.

Trzeba przyznać, że w niektórych przypadkach to mniejsza lub większa konieczność. Zawody regulowane mają sens wówczas, gdy wykonywanie danej pracy wiąże się z wyjątkową wręcz odpowiedzialnością. Najlepszym przykładem są wszelkiej maści specjalizacje medyczne, zawody związane z ruchem lotniczym, czy nawet grzyboznawca. Brak określonych kompetencji może skutkować w takich przypadkach czyjąś śmiercią. Tego z całą pewnością nie chce ani państwo, ani społeczeństwo.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że są zawody regulowane, w których ingerencja ze strony państwa jest zupełnie zbędna, albo przynajmniej idzie o kilka kroków za daleko. Nie mamy wówczas do czynienia z niezbędnym ograniczeniem konstytucyjnej wolności. W najlepszym wypadku państwo dba w ten sposób o interesy cechowe istniejących zawodowych samorządów. Istnieje również możliwość, że tak naprawdę nikt nie wie, po co w dzisiejszych czasach ograniczać dostęp do danego zawodu.

Najbardziej jaskrawym przypadkiem wydają się zawody prawnicze. Ktoś mógłby stwierdzić, że przecież adwokat, radca prawny, notariusz, komornik, prokurator i sędzia powinni doskonale znać się na prawie. To w końcu zawody regulowane, których wykonywanie wiąże się z odpowiedzialnością za ludzkie losy i majątki. Taki ktoś miałby oczywiście rację. W tym przypadku nie chodzi o sam fakt reglamentacji dostępu do zawodu, lecz o jego obowiązującą formę.

Wymóg ukończenia kierunku „prawo” w dostępie do zawodów prawniczych jest wręcz irracjonalny

By móc wykonywać któryś z wymienionych wyżej zawodów trzeba odbyć stosowną aplikację, będącą praktyką pod okiem osoby, która już ten zawód z powodzeniem wykonuje. By z powodzeniem ukończyć aplikację, trzeba zdać specjalny egzamin końcowy. Dopiero wówczas uzyskujemy dostęp do wybranego zawodu. Żeby w ogóle móc dostać się na aplikację również należy zdać egzamin. Cały system jest obliczony na uprawnienie się, że do zawodów użyteczności publicznej nie dostanie się osoba, która się nie nadaje do ich wykonywania.

Jest tylko jeden problem: żeby zostać dopuszczonym do egzaminu na dowolną aplikację prawniczą, nie wystarczy legitymować się wyższym wykształceniem. Nie wystarczy nawet tytuł magistra zdobyty na wydziale prawa. Musi to być koniecznie jeden, jedyny kierunek spośród wszystkich dostępnych: „prawo”. Takie rozwiązanie wydaje się na wskroś irracjonalne.

Jeżeli dana osoba jest w stanie zdać niełatwy egzamin uprawniający do dostępu do aplikacji prawniczej, a później z powodzeniem ją ukończy, to wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że niezbędne kwalifikacje posiadł. Nawet jeśli tytuł magistra zdobył na kierunku „taniec”, „automatyka i robotyka” czy „gospodarka leśna”.

Różnice programowe pomiędzy studiami ściśle prawniczymi a „okołoprawniczymi” w rodzaju administracji wcale nie są takie wielkie. Z pewnością osoba dysponująca odrobiną samozaparcia byłaby w stanie uzupełnić braki w wiedzy na własną rękę. Żyjemy w końcu w czasach, gdy niemalże cała wiedza ludzkości jest łatwo dostępna z poziomu smartfona.

Co więcej, jak najbardziej można w polskich realiach stworzyć zawód prawniczy, który wcale nie wymaga ani ukończenia kierunku „prawo”. Nie wymaga nawet odbycia żadnej aplikacji. Mowa oczywiście o doradcy podatkowym. Adwokaci i radcy podatkowi takiego stanu rzeczy nie uznają. Nie sposób jednak zaprzeczyć faktom. Doradcy podatkowi z powodzeniem reprezentują swoich klientów przed sądami w tych sprawach, na które pozwolił im ustawodawca. Ich własny samorząd zawodowy w dużej mierze jest inspirowany sposobem funkcjonowania samorządu radcowskiego i adwokackiego.

Niektóre zawody regulowane mogą przestać nimi być i nic złego się nie stanie

Korporacyjne interesy i zawody regulowane w Polsce idą ze sobą w parze nie tylko w przypadku prawników. Podobnym przypadkiem przez długi czas byli taksówkarze. Przez długi czas możliwość uzyskania licencji uprawniającej do wykonywania tego zawodu była konieczność zdania egzaminu z topografii miasta, w którym się pracowało. Miało to swoje uzasadnienie. Taksówkarz musiał dobrze znać miasto po to, by wybierać trasę optymalną z punktu widzenia klienta. Zamiast, na przykład, krążyć bez celu po ulicach szukając wskazanego miejsca, marnując czas pasażerów i narażając ich na wyższy koszt.

Wszystko zmieniło się z chwilą upowszechnienia się nowinek technologicznych. Znajomość miasta zastąpiły aplikacje do nawigacji satelitarnej. Dzisiaj są na tyle zaawansowane, że same bez problemu wytyczają trasę. Rolą kierowcy jest jedynie podążać za ich wskazówkami. Skorzystały z tego startupy oferujące alternatywną formę przewozu osób, takie jak Uber czy Bolt. „Taksówkarzem” mógł zostać już praktycznie każdy, kto ma prawo jazdy.

Korporacje taksówkarskie głośno i aktywnie protestowały przeciwko obecności takiej konkurencji na rynku przewozu osób. Ustawodawca pozostał jednak głuchy na ich argumenty. W nowelizacji ustawy o transporcie drogowym z 2019 r. zwanej „Lex Uber” usunięto wymóg zdawania egzaminu z topografii. Rządzący słusznie zauważyli, że egzaminowanie kogokolwiek straciło rację bytu w momencie, w którym kierowcy i tak korzystają z systemu GPS.

Tym samym taksówkarze obudzili się w nowej rzeczywistości, w której aplikacje przewozowe nie znikną za dotknięciem legislacyjnej różdżki. Jedynym rozwiązaniem problemu pozostała uczciwa konkurencja na porównywalnych warunkach. Część korporacji funkcjonuje jak do tej pory. Inne postanowiły zadbać o własną aplikację taksówkową. W wyniku faktycznej deregulacji przysłowiowe niebo nikomu nie spadło na głowę.

W wielu przypadkach ocenę kompetencji zawodowych najlepiej zostawić wolnemu rynkowi

Zwycięzcą całego sporu okazali się nie tylko konsumenci, którzy zyskali dostęp do szerszej oferty przewozowej i bardziej atrakcyjnych cen. Kolejnym beneficjentem zmian byli zwykli kierowcy, którzy teraz mogą bez większych przeszkód pracować w zawodzie. Na działalności aplikacji przewozowych zyskała także gastronomia. Skoro można bez przeszkód przewozić osoby, to czemu nie jedzenie zamówione w restauracjach?


fundacja wolności gospodarczejArtykuł stanowi część cyklu „Wolność Gospodarcza„, prowadzonego na łamach Bezprawnika w ramach projektu realizowanego z Fundacją Wolności Gospodarczej. To założona w 2021 roku fundacja, której filarami jest liberalizm gospodarczy, nowoczesna edukacja, członkostwo Polski w Unii Europejskiej i państwo prawa. Więcej o działalności i bieżących wydarzeniach możecie przeczytać na łamach tej strony internetowej.


Można by mnożyć przykłady, w których zawody regulowane wcale nie muszą takimi być. Kucharze okrętowi muszą zdawać specjalny egzamin. Praca w żłobku wymaga ukończenia specjalnego kursu. Trzeba być pielęgniarką lub opiekunką dziecięcą. Na szczęście w Polsce powoli zmierzamy w kierunku deregulacji. Przypadki dodatkowego zaostrzania kryteriów dostępu do danego zawodu są stosunkowo rzadkie.

Nie da się ukryć, że zawody regulowane w niektórych przypadkach rzeczywiście są potrzebne. Bardzo często jednak nieproporcjonalnie ścisła reglamentacja dostępu do nich oznacza poważne straty dla społeczeństwa. Marnujemy w ten sposób potencjał drzemiący w osobach, które chciałyby wykonywać określony zawód, mają ku temu predyspozycje i umiejętności, ale na drodze stoją im sztuczne przeszkody natury czysto formalnej.

Najlepszą weryfikacją specjalisty w sytuacji, gdy od jego pracy nie zależy życie i zdrowie innych, jest wolny rynek. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę branża IT, która od dłuższego czasu stawia na weryfikację realnych umiejętności kandydatów. Równocześnie sam dyplom ukończenia takich czy innych studiów nie ma wśród programistów jakiegoś większego znaczenia. Nic dziwnego, skoro postęp w tej dziedzinie w dużej mierze budowali samoucy. Z owoców ich pracy na co dzień korzystamy wszyscy.

Dla państwa zawody regulowane to przede wszystkim obowiązki. Trzeba tworzyć ramy prawne dla każdego przypadku. W grę wchodzi ustalenie wymagań, które trzeba spełnić, by móc wykonywać dany zawód. Należy także ustalić sposoby organizacji egzaminów. Każdorazowo wymaga to uchwalania ustaw lub rozporządzeń właściwych ministrów. Pracę legislatorów z pewnością można by wykorzystać w bardziej produktywny sposób.