Minister Czarnek niepotrzebnie mnoży dyscypliny naukowe

Państwo Dołącz do dyskusji (4)
Minister Czarnek niepotrzebnie mnoży dyscypliny naukowe

Po co nam właściwie nowe dyscypliny naukowe w rodzaju biblistyki czy nauk o rodzinie? Trudno powiedzieć. Zwłaszcza, że w 2018 r. znacząco ograniczono ich liczbę w klasyfikacji ustanowionej przez właściwe ministerialne rozporządzenie. Wtedy celem było najwyraźniej nierozmienianie polskiej nauki na drobne.

Biblistyka już funkcjonowała jako dyscyplina naukowa, przed 2018 r. była „bibliologią”

Minister Przemysław Czarnek w niedzielę na Jasnej Górze ogłosił powołanie nowej dyscypliny naukowej – biblistyki. Pod względem czysto politycznym czy światopoglądowym zapewne każdy ma wyrobione zdanie. Osoby gorliwie religijne zapewne przyklasną, zwolennicy twardego rozdziału państwa od Kościoła załamią ręce. Osoby nieco bardziej złośliwe mogą się zacząć zastanawiać, czy następną nową dyscypliną naukową może zostać chociażby koranistyka.

Sprawie warto jednak przyjrzeć się z czysto systemowego punktu widzenia. Zwłaszcza, że szef resortu nauki już wcześniej zamierzał mnożyć dyscypliny naukowe. W przypadku biblistyki przynajmniej wiadomo czym nowa dyscyplina miałaby się w ogóle zajmować. Tego samego nie można powiedzieć o pozbawionych obecnie jakiejś głębszej treści „naukach o rodzinie”.

Pytanie nie powinno jednak brzmieć „czy potrzebne nam te nowe dyscypliny naukowe?”. Problem leży w tym, jak w ogóle powinien wyglądać system klasyfikacji poszczególnych dziedzin i dyscyplin nauki w Polsce. Dotychczasowe zmiany, przeprowadzane skądinąd w 2018 r., szły raczej w zupełnie przeciwnym kierunku – konsolidacji i przeciwdziałania nadmiernemu rozdrobnieniu.

Sama klasyfikacja, wbrew pozorom, ma pewne uzasadnienie praktyczne. Teoretycznie to od niej zależy chociażby to, jak będą wyglądały stopnie naukowe nadawane przez poszczególne uprawnione uczelnie. Jest również istotna dla celów czysto statystycznych. Żeby wiedzieć, jak się polska nauka ma w danym obszarze, powinniśmy najpierw ten obszar w miarę precyzyjnie określić.

Tymczasem przed reformą z 2018 r. polska nauka była podzielona na 102 dyscypliny naukowe składające się na 12 dziedzin. Dzisiaj, nie licząc biblistyki, mamy 8 dziedzin nauki i 47 dyscyplin. Klasyfikacja przyjęta przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju wydziela ich jeszcze mniej, bo raptem 42 dyscypliny naukowe.

Dyscypliny naukowe wyodrębniane z przyczyn wręcz ideologicznych nie przyniosą żadnych korzyści polskiej nauce

Rozdrobnienie klasyfikacji sprzyjało nadmiernej specjalizacji. W ten sposób na przykład nauki leśne rozdzielano na leśnictwo i drzewnictwo. Samych nauk humanistycznych było aż 19 – w tym między innymi bibliologia. Za pewną osobliwość można uznać ówczesne zaliczenie prawa kanonicznego do nauk prawnych. Teraz mamy prosty, dwustopniowy podział z dość pojemnymi dyscyplinami naukowymi.

W tej sytuacji wyodrębnianie na powrót nowych dyscyplin oznacza właściwie odejście od ducha wcześniejszej reformy. Biblistyka, czy bibliologia, w obowiązującej klasyfikacji mieści się w dyscyplinie „nauki o kulturze i religii”, znajdującej się w dziedzinie „nauki humanistyczne”. Trudno byłoby się doszukać uzasadnienia praktycznego jej ponownego wyodrębniania. Zwłaszcza, że takie posunięcie uchyla furtkę do kolejnej rewizji.

Biblistyka nie stanowi w końcu żadnej nowej, innowacyjnej dziedziny wiedzy, której istniejący system nie uwzględnia. Trudno byłoby się doszukać większego zainteresowania chociażby polskiej gospodarki wynikami pracy rodzimych biblistów. Czym więc taka dyscyplina naukowa miałaby być gorsza od chociażby włókiennictwa, rytmiki i tańca, albo wspomnianego już drzewnictwa? Nie wspominając nawet o hipotetycznych „naukach o rodzinie”, którym jakieś konkretne znaczenie trzeba by dopiero nadać znaczenie.

Decyzja ministra Czarnka, nie ma się co oszukiwać, nie wynika z realnego zapotrzebowania na nowe dyscypliny naukowe. Ma charakter czysto polityczny, jeśli nie ideologiczny. Niezależnie od oceny samego faktu promowania wartości bliskich samemu ministrowi za pomocą polskiej nauki, jest jedna rzecz absolutnie pewna. Nie powinno się to odbywać ze szkodą dla obowiązującej klasyfikacji naukowej.

Nieuczciwe promowanie jednej nowej dyscypliny naukowej pogłębia tylko chaos będący owocem ciągłych zmian i reform. Korzyści z takiego posunięcia, nawet czysto potencjalnych, trudno byłoby się doszukać.