Przepisy ustanawiające różnego rodzaju obowiązki i zakazy są w stanie skwantyfikować praktycznie wszystko. Dlaczego więc w Polsce nie obowiązują żadne normy smrodu, jakich nie mogliby przekraczać właściciele niektórych nieruchomości? Przydałyby się w sytuacjach, gdy jakiś przedsiębiorca ulokuje sąsiadom pod nosem farmę fretek, składowisko odpadów, albo fabrykę nowej żywności.
Przydałoby się jakieś narzędzie prawne jasno określające, że na sąsiedniej nieruchomości śmierdzi zbyt mocno
Nasze miejsce zamieszkania powinno nam gwarantować względny spokój. Musimy w końcu jakoś wypocząć po pracy i się wyspać. Różnego rodzaju immisje sąsiedzkie mogą nam to skutecznie uniemożliwić. Właśnie dlatego są zakazane przez art. 144 kodeksu cywilnego.
Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych.
Zacytowany przepis zawiera kilka kluczowych sformułowań. Najważniejszym z nich jest „przeciętna miara”, która stanowi próg dopuszczalności poszczególnych immisji. Ustawodawca wskazuje na społeczno-gospodarcze przeznaczenie nieruchomości oraz na stosunki miejscowe. Pierwszy termin odnosi się do cech typowych dla na przykład rodzaju wykonywanej przez naszego sąsiada działalności gospodarczej, czy w ogóle typ jego nieruchomości. Inaczej traktujemy dzwony kościelne, inaczej gospodarstwo rolne, a inaczej zwykły dom mieszkalny.
Drugie pojęcie jest ciekawe. Stosunki miejscowe odnoszą się trochę do zwyczajów przyjętych w danym miejscu. Czego brakuje w art. 144 k.c. to konkretne normy, które można by zastosować do różnego rodzaju immisji. Nic więc dziwnego, że takowe znajdziemy w różnych innych aktach prawnych. Na przykład dopuszczalne poziomy hałasu zostały określone rozporządzeniem Ministra Środowiska na podstawie ustawy prawo ochrony środowiska. Czego nie ma sensu szukać to normy smrodu. W Polsce żadne takie rozwiązanie nie obowiązuje. Wielka szkoda, bo w ten sposób też można dość łatwo zatruć życie sąsiadom.
Nie mam oczywiście na myśli na przykład mieszczuchów przeprowadzających się na wieś i zaskoczonych, że obornik ma niezbyt przyjemny zapach. Trzymamy się wciąż stosunków miejscowych i społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości. Rzecz jednak w tym, że są takie rodzaje działalności, które wiążą się z wyjątkowo okropnym smrodem niosącym się bez przerwy na dużym obszarze. Hipotetyczne normy smrodu powinny obejmować właśnie tego rodzaju przedsiębiorstwa.
Normy smrodu da się skonstruować. Pracuje nad tym Ministerstwo Klimatu i Środowiska
Dość łatwo sobie wyobrazić obiekty, których sąsiedzi nie chcą obok siebie właśnie ze względu na zapachy. Przykładem mogą być fermy zwierząt futerkowych, składowiska odpadów albo niektóre zakłady przetwórstwa żywności. Chodzi przede wszystkim o ryby, mięso, a nawet „nowa żywność” w rodzaju jadalnych owadów.
Czy możemy coś zrobić z odorem wydobywającym się z takiej nieruchomości? Jak najbardziej. Nie bez powodu przywołałem właśnie immisje sąsiedzkie. Problemem będzie jednak skwantyfikowanie smrodu z działki sąsiada. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że odczuwanie zapachu to wyjątkowo subiektywne doświadczenie. Jak w takim razie normy smrodu miałyby w ogóle powstać? Nie jest to jednak sprawa stracona.
Warto wspomnieć, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska zajmowało się już kwestią uciążliwości zapachowej. Opracowano wytyczne służące określeniu najczęstszych źródeł smrodu w otoczeniu oraz sposobów na jego ograniczenie. Siłą rzeczy nie mają charakteru wiążącego dla właścicieli nieruchomości. Powoli kształtowała się jednak jakaś konkluzja, na przykład w postaci ekspertyzy „Bezpieczne odległości od zabudowań dla przedsięwzięć, których funkcjonowanie wiąże się z ryzykiem powstawania uciążliwości zapachowej” z 2020 r.
W poprzedniej kadencji Sejmu przygotowywano ponadto projekt ustawy, który jak najbardziej wprowadzałby normy smrodu w rolnictwie. Ściślej mówiąc, byłby to wymóg zachowania odpowiedniej odległości od zabudowań mieszkalnych, budynków usługowych, użyteczności publicznej czy parków i obszarów ochrony przyrody. Prace legislacyjne zakończyły się bez rezultatu ze względu na koniec kadencji. Trzeba jednak przyznać, że jakiś punkt wyjścia jest.
Co szczególnie istotne: obecne MKiŚ pracuje nad rozwiązaniami prawnymi, które nie ograniczałyby się wyłącznie do rolnictwa. Siłą rzeczy pierwszym etapem prac jest sporządzenie kolejnej ekspertyzy. Tym razem chodzi o zaproponowanie rozwiązań technicznych w zakresie pomiarów uciążliwości zapachowej stosowanych w Unii Europejskiej. Wygląda więc na to, że jasne normy smrodu mogą jednak trafić do przepisów prawa. To znakomita wiadomość, bo narzekania na brak takowych przewijają się w debacie publicznej co najmniej od dekady.