Czwartkowa zapowiedź premiera Donalda Tuska wskazała kierunek prac rządu na ostatnie dni kampanii wyborczej. Do końca maja ma być gotowych 100 ustaw deregulacyjnych, a 120 tysięcy zbędnych przepisów uchylonych. Zmiany obejmą nie tylko postulaty, na których zależało przedsiębiorcom. Deregulacja Tuska brzmi zbyt pięknie, by była prawdziwa.
Jeśli wierzyć premierowi, to szykuje się prawdziwa rewolucja, na którą Polacy czekają od lat
W czwartek premier Donald Tusk zapowiedział coś, czego na pierwszy rzut oka można się było spodziewać. Mowa o wielu projektach deregulacji gospodarki oraz szerzej państwa, którymi zajmie się rząd. Jest to kontynuacja działań, które rozpoczęły się mniej-więcej po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA. Wówczas deregulacja stała się bardzo modna. Szef rządu zapowiedział w wywiadzie dla TVN24 coś, czego akurat się nie spodziewałem.
Do końca maja będziemy gotowi z ponad 100 ustawami deregulującymi polską gospodarkę i administrację.
Deregulacja Tuska w swoich założeniach jest czymś, na co przedsiębiorcy i zwykli obywatele czekali latami. Wprowadzone zostanie domniemanie niewinności podatnika w postępowaniu podatkowym. Oznacza to formalne zerwanie z traktowaniem przez organy podatkowe jak złodziej, który jeszcze nie został przyłapany. Wymiana dokumentów między prawnikami a sądami stanie się w pełni cyfrowa.
Uproszczone zostaną procedury w ochronie zdrowia. Przykładem może tutaj być uwolnienie terminów nieodwołanych wizyt. Przygotowywane rozwiązania mają w każdym razie ograniczyć przypadki zablokowania takiego terminu do minimum i skrócić kolejki do lekarza.
Jakby tego było mało, przygotowywane ustawy deregulacyjne mają uchylić nie 200 a 120 tysięcy (!) zbędnych przepisów. Prawdę mówiąc, już ta jedna zapowiedź sprawia, że deregulacja Tuska byłaby prawdziwą rewolucją. Nie da się w końcu ukryć, że to właśnie permanentna legislacyjna biegunka stanowi jedną z przyczyn, przez którą stosowanie prawa w Polsce jest takie trudne. Jest w tym jednak coś, co nie daje mi spokoju.
Nie da się ukryć, że koniec maja to także zakończenie kampanii wyborczej. Już 1 czerwca odbędzie się druga tura wyborów prezydenckich. Kiedy poznamy ich zwycięzcę, losy naszej sceny politycznej się rozstrzygną. Nieprzyjazny prezydent wykonujący polecenia z Nowogródzkiej skutecznie zablokuje obecnej koalicji możliwość skutecznego rządzenia krajem. Nic więc dziwnego, że premierowi bardzo zależy na tym, żeby to jednak Rafał Trzaskowski wprowadził się do Pałacu Prezydenckiego. Czy powinniśmy więc wierzyć w tak spektakularne zapowiedzi?
Deregulacja Tuska jak najbardziej może się udać, bo projekty ustaw rządowi podsunęła inicjatywa Rafała Brzoski
Oczywiście prawdomówność Donalda Tuska każdy musi sobie ocenić we własnym zakresie. Ja skupiłbym się raczej na tym, czy całe przedsięwzięcie jest w ogóle wykonalne. Jako ktoś, komu dość często zdarza się pisać całkiem sporo różnego rodzaju tekstów w krótkim czasie, muszę przyznać, że 100 ustaw w tydzień napisać od zera się po prostu nie da. W najlepszym wypadku otrzymalibyśmy legislacyjne buble godne pierwszej iteracji Polskiego Ładu.
Jest jednak małe „ale”: kto powiedział, że deregulacja Tuska dopiero ma wystartować? Okazuje się na przykład, że rząd już 13 maja przyjął projekt ustawy, która wprowadzałaby wspomnianą zasadę domniemania uczciwości podatnika. Niewątpliwie przynajmniej część prac nad pakietem deregulacyjnym już zdążyła wystartować. Nikt także nie obiecywał, że do końca maja wszystkie 100 ustaw przejdzie cała drogę legislacyjną od Sejmu po prezydenckie biurko. Do spełnienia obietnicy, technicznie rzecz biorąc, wystarczy rozpoczęcie prac w Sejmie.
Najważniejszym czynnikiem grającym na korzyść słów premiera jest inicjatywa „SprawdzaMy” Rafała Brzoski. Jej celem jest wsparcie rządu w przygotowaniu programu deregulacji. Deklaruje, że do strony rządowej trafiły już 202 projekty, z czego 160 zostało zaakceptowanych albo są na etapie analizy. Tym samym możemy śmiało przyjąć, że 100 gotowych ustaw w tydzień nie jest czymś niewykonalnym.
Pozostaje oczywiście pytanie, kiedy deregulacja Tuska przyniesie nam efekty. Po drodze w końcu mamy Sejm, którego prace w tej kadencji nie są przesadnie intensywne. Do poszczególnych projektów na pewno zostaną złożone poprawki. Niektóre z nich mogą wylądować w sejmowej „zamrażarce”. Jest też wspomniana już kwestia prezydenta, a także Trybunału Konstytucyjnego, którego status jest w tym momencie kwestionowany przez stronę rządową i broniony przez politycznych mocodawców obecnego składu tego organu.
W tej sytuacji wydaje się, że rzucenie hasłem 100 ustaw deregulacyjnych w tydzień jest jednak chwytem wyborczym. Jego użycie wynika ze szczególnej sytuacji, w której znaleźliśmy się po pierwszej turze. Gdyby nie spore ryzyko zwycięstwa Karola Nawrockiego, to prawdopodobnie prace nad deregulacją toczyłyby się swoim tempem. Pomimo tego naprawdę chcę wierzyć, że coś z tego rzeczywiście wyjdzie. W końcu Polska bardzo potrzebuje odchudzenia prawa ze zbędnych przepisów i przywrócenia normalności w wielu dziedzinach styku obywateli z administracją.