Lidl chciał nauczyć nas wszystkich jak jeść zdrowiej. Okazuje się jednak, że zdrowie to trzeba mieć, by książkę „Jeść zdrowiej” w ogóle dostać. „Czy jest książka Lidla” to chyba obecnie najczęściej słyszane pytanie przy kasach. Niestety, odpowiedź jest zwykle negatywna.
Z czytaniem w Polsce jest kiepsko – i w przeciwieństwie do Justyny uważam to za fatalną informację. Są jednak książki, które cieszą się nad Wisłą olbrzymią popularnością. Kolejne pozycje sygnowane znaczkiem Lidla rozchodzą się niczym ciepłe bułeczki, a dorośli zbierają punkty prawie tak chętnie, jak dzieci, aby zdobyć upragnione świeżaki.
Książka Lidla „Jeść zdrowiej”. Czy gdzieś ją w ogóle można dostać?
Wyraźnie więc widać, że dyskonty znalazły jakiś marketingowy klucz do serc Polaków. Tyle doskonałych kampanii reklamowych czy marketingowych przechodzi bez echa, ale Lidl i Biedronka zawsze trafiają w dziesiątkę.
Książka Lidla – klimaty jak z Barei
Sam zbierałem naklejki Lidla. Łącznie aby dostać książkę trzeba było wydać za zakupy w markecie przynajmniej 300 złotych. Wszystkie niezbędne naklejki wreszcie zebrałem, więc liczyłem, że w moje ręce trafi pozycja ze wspaniałym przepisami, pod którymi podpisał się sam Karol Okrasa, szef lidlowej kuchni.
Szybko jednak życie schłodziło mój entuzjazm. „Tu nie ma, będzie jutro”, „Wiem, że miało być dzisiaj, ale nie ma”, „Proszę spróbować na Krasickiego”, „Proszę spróbować na Mickiewicza”, „Nie wiem, kiedy będą” – słyszałem tylko odpowiedzi zblazowanych sprzedawców. Gdy zorientowałem się, jak często pada to pytanie, przestałem się temu dziwić. Tylko podczas jednej wizyty w markecie usłyszałem takie pytania dwa razy. Oczywiście za każdym razem klient został odprawiony z kwitkiem.
A przecież klienci dzielnie zbierali naklejki! Czy zatem powinni zostać odprawiani cytatami w stylu „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”.
Lidl coraz lepiej płaci, ale ciągle jest… tani
Niedawno pisałem, że Lidl przeżywa coś w rodzaju kryzysu tożsamościowego. Wiele lat promował się hasłem „Lidl jest tani!”, aż wreszcie postanowił być bardziej premium. Ale stare zwyczaje zostały – sieć wyraźnie „inspiruje się” produktami bardziej znanych marek, a do tego nie potrafi nauczyć obsługi, by nie była opryskliwa.
Bo o ile jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że produkcja książek „Jeść zdrowiej” może nie nadążać nad popytem, to nie mogę pojąć tego, że ekspedienci i ekspedientki nie są przygotowane na pytania od zezłoszczonych klientów.
W Lidlu na kasie można zarobić już nawet 4 tysiące złotych, a i benefity są całkiem niezłe. Osoby, które pracują w Mordorze na takich warunkach, zwykle mają pokończone te wszystkie kursy z „zarządzania kryzysami” albo „komunikacji z klientem”. Jeśli więc Lidl chce pokazać, że zasługuje na to, by traktować go jako „dyskont premium”, to może powinien wysłać pracowników na szkolenia tego typu? Oczywiście dodruk książek „Jeść zdrowiej” też nie zaszkodzi.