W Ministerstwie Sprawiedliwości szykuje się po mału „przetarg po kielecku”. Czy za srebra rodowe, klejnoty rodzinne, diamenty w koronie, czy jakkolwiek inaczej tak nazywane firmy państwowe, zawsze oblężone przez „specjalistów” wyłonionych przez każde kolejne rządy i zazwyczaj ledwie wiążące koniec z końcem mamy dopłacać? Czy tzw. konsolidacja i monopolizacja (repolonizacja?) wychodzi na dobre? Pytanie jak zwykle aktualne. A najlepiej to widać w przetargach.
Jak podała Gazeta Wyborcza, na horyzoncie szykuje się kolejny pasjonujący przetarg. Ministerstwu Sprawiedliwości kończy się kontrakt na obsługę korespondencji listowej z sądów. W tym roku. Niestety, emocje towarzyszące temu postępowaniu o zamówienie publiczne raczej będą dotyczyły ceny jaką zaoferuje Poczta Polska. Czy zmieszczą się w budżecie? Czy może go przekroczą? Gdyż konkurencji brak.
Poczta Polska – walka w przetargach
Kilka lat temu rynek usług pocztowych wyglądał zgoła inaczej. Oprócz Poczty Polskiej istniała też pewna konkurencja. Niektóre przetargi, a w szczególności przetarg na obsługę korespondencji do sądów i prokuratur wygrało konsorcjum PGP (Inpost oraz RUCH). Był to zimny kubeł wody dla ówczesnych włodarzy Poczty Polskiej. Pomimo skorzystania przez Pocztę Polską z wachlarza różnych form odwołań, PGP poradziło sobie z zadaniem i po pierwszych miesiącach, większych lub mniejszych, perturbacji zaczęło pomyślnie realizować umowę.
Generalnie PGP, a w szczególności Inpost został dokapitalizowany, nabierał tzw. know-how, miał w ręku kilkuletni kontrakt i chciał iść do przodu. Tę firmę można lubić bądź nie lubić. Oczywiście z Inpost związane są inne kontrowersje, np. spółka „Bezpieczny List”, ale w generalnym rozrachunku, istnienie tego podmiotu dawało szansę na pewną konkurencyjność w tym segmencie rynku, jakim są usługi pocztowe.
Niestety, równowaga na rynku nie trwała zbyt długo. W kolejnych przetargach Poczta Polska zaczęła składać oferty o wiele bardziej konkurencyjne od Inpostu. Właściwie, to na rynku usług pocztowych rozpoczęła się wojna cenowa, której ofiarą padł Inpost. Zdaniem tej firmy Poczta Polska używała cen dumpingowych, aby wykończyć konkurencję. Przykładowo – w roku 2014 Poczta Polska za obsługę sądów oferowała 265 mln złotych, by kilka lat później, w podobnym przetargu oferować 80 mln złotych.
Poczta Polska – monopolista w przetargach?
No i stało się. W roku 2018 na rynku usług pocztowych nie ma realnej konkurencji dla Poczty Polskiej. Po wojnie cenowej sytuacja Inpostu zmieniła się diametralnie. Firma ta nie wygrała żadnego znaczącego przetargu, który mógłby zagwarantować płynność finansową. Inpost został zrestrukturyzowany oraz zmienił właściciela, jednocześnie znikając z tej gałęzi rynku.
Ale przetargi dalej są ogłaszane. Nagle okazuje się, że na urzędy publiczne pada blady strach. Zamówienia publiczne na obsługę korespondencji należy ogłosić, a teraz wszyscy się boją, jaką cenę zaoferuje jedyny oferent. I czy w ogóle będzie to cena w ramach budżetu, czy może oferta będzie go przekraczać, co spowoduje albo rozpisanie nowego przetargu, albo poszukiwanie (przesuwanie) dodatkowych środków pieniężnych. Powstał mały pat. Nie można unieważniać z powodu przekroczenia budżetu i rozpisywać nowych, tych samych, przetargów w nieskończoność, w sytuacji gdy obecne kontrakty się kończą.
Poczta Polska – a jednak konkurencja się przydaje?
Na początku artykułu specjalnie użyłem stwierdzenia „przetarg po kielecku”. Bardzo lubię to stwierdzenie. Wywodzi się ono ze sławnego już przetargu ogłoszonego przez ZTM Kielce, w którym to pewne swojej pozycji lokalne przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej zaoferowało cenę przekraczającą budżet, a miasto musiało posypać głowę popiołem i dopłacić różnicę z pieniędzy podatników.
W przypadku Poczty Polskie takie scenariusze mogą się ziszczać. Z jednej strony słyszymy z ust naszych polityków o potrzebie repolonizacji, o trzymaniu polskich firm w polskich rękach, o naszych srebrach rodowych i innych konstrukcjach retorycznych mających na celu bycie dumnym z … dopłacania grubych milionów z pieniędzy podatników.
Niestety z tej całej sytuacji wynikają dwie potężne wady. Pierwszą wadą jest to, że jedna firma zdobyła pozycję prawie że monopolistyczną na rynku usług pocztowych. Nagle okazuje się, że ceny w ofertach są o wiele wyższe, niż w przypadku, gdy istniała konkurencja. I co Pan mi zrobi? Budżet jest przekroczony? Albo ogłosicie nowy przetarg, w którym znowu wystartuje jedna firma, a wszystko się przedłuży lub szukacie dodatkowych pieniędzy.
Drugą potężną wadą jest to, że Inpost zniknął z rynku. Fakt faktem jest to, że na początku ta firma miała pewne problemy logistyczne w trakcie realizowania kontraktu na przesyłki do sądów i prokuratur. Media obiegały różnego rodzaju newsy o błędach, opóźnieniach i pomyłkach. Niemniej jednak Inpost wyszedł na prostą, nabrał doświadczenia i mógł realizować kolejne kontrakty. Tak po ludzku, ucząc się na błędach.
Niestety, skrzydła zostały podcięte. Firma musiała się wycofać, a cały tort przypadł komuś innemu. Sam osobiście podejrzewam, że firma Inpost miała potencjał na wejście na rynki zagraniczne. Gdyby wygrała kolejne zamówienia publiczne, nawet nie wszystkie ogłoszone, ale takie, które pomogły by jej przeżyć i kontynuować działalność operacyjną, jednocześnie nabierając doświadczenia i mając stały przychód, to może bylibyśmy wszyscy w innej sytuacji? Wystarczyłoby trochę czasu, wiedzy, doświadczenia i stałego dochodu?
Może w roku 2018 na rynku istniałaby względna konkurencja, a w urzędach nie panowałby grobowy nastrój ogłaszając kolejny przetarg na usługi pocztowe? A może mielibyśmy prawdziwy, niedofinansowany, polski „klejnot” na rynkach zagranicznych, z którego bylibyśmy dumni, że polska firma dała radę, że Polak potrafi, itd.? Trochę to wszystko gorzkie.