Jeśli ktokolwiek liczy na to, że poseł Dominik Tarczyński odpowie za swoje słowa, to lepiej, żeby pozbawił się złudzeń. Posłom można mówić wszystko, bo w najgorszym razie pogrozi się im paluszkiem. Etyka poselska to od dawna nieśmieszny żart.
O słowach posła Dominika Tarczyńskiego w stronę Marcina Mellera usłyszał chyba cały polski Internet. Chyba wszyscy wiedzą, o co chodzi. Aczkolwiek, jeśli ktoś należy do grona szczęśliwców, których ta hucpa ominęła, spieszę z wyjaśnieniem. Marcin Meller powiedział w Drugim Śniadaniu Mistrzów następujące słowa:
Na przykład ostatnio słyszałem taką rozmowę, że trzeba narzucić własne reguły gry nie odnosząc się do PiS – olać tych ich żołnierzy wyklętych i wszystkie duchy przeszłości i na przykład budować na 89 nie przejmując się, że tamci mówią, że zdrada.
Pogrubiony fragment został wycięty z programu i udostępniony na Twitterze bez szerszego kontekstu. W odpowiedzi poseł Dominik Tarczyński napisał Mellerowi, że „olać to mogę twoją matkę”. Ha, ha, twoja stara, dobre. Słyszałam sześciolatki, które obruszały się na podobne słowa twierdząc, że są głupie i nie wolno tak mówić. Jak to świadczy o panu pośle – odpowiedzcie sobie sami.
Ale ja w zasadzie nie o tym. Poseł Tarczyński tłumaczy, że chciał, żeby Meller poczuł, co to znaczy, kiedy ktoś szarga pamięć rodziny. Występował tu niejako w roli adwokata krewnych Żołnierzy Wyklętych. Oczywiście, jego dziadek walczył w Narodowych Siłach Zbrojnych i sam należał do tych, którzy byli prześladowani przez władze komunistyczne. Potrafię zrozumieć emocje. Nie potrafię zrozumieć zachowania. I nie muszę, bo posłowi Dominikowi Tarczyńskiemu włos z głowy nie spadnie.
Komisja Etyki Sejmowej uprawnienia
Jak znam życie, wszystko spłynie do Komisji Etyki Sejmowej, która może jedno, wielkie nic. Zwróci uwagę, udzieli upomnienia albo nagany. Poseł Tarczyński okrutnie się tym przejmie, tak samo, gdy przejął się, gdy zwrócono mu uwagę, że nie powinien porównywać Kamili Gasiuk-Pihowicz do Adolfa Hitlera. Nie przejął się także wtedy, kiedy poseł Marcin Kierwiński z PO oskarżył go o pomówienia w sprawie Airbus Helicopters. Dlaczego miałby? Immunitetu nikt mu nie odbierze, może mówić co chce i o kim chce. Co prawda Sejm może na niego nałożyć karę, ale chyba nikt nie spodziewa się tego, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości uznają, że trzeba go ukarać. Rodzina rzecz święta, ale może bez przesady. Emocje się sprzedają, tymi emocjami jesteśmy cynicznie rozgrywani. Chamskie odzywki są jednak dawkowane ostrożnie i powoli, bo jeśli by się ludziom opatrzyły za bardzo, to w następnej kadencji musieliby się chyba zacząć bić na sali plenarnej. Opowiem wam zresztą dowcip wyjęty prosto z Zasad Etyki Poselskiej:
Art. 6. Poseł powinien unikać zachowań, które mogą godzić w dobre imię Sejmu. Powinien szanować godność innych osób. (Zasada dbałości o dobre imię Sejmu).
Zresztą, tu nawet nie chodzi tylko o posła Dominika Tarczyńskiego. Mamy przecież skandaliczne wypowiedzi posła Stefana Niesiołowskiego czy posłanki Krystyny Pawłowicz, którzy po prostu prześcigają się w wymyślnych sformułowaniach na temat bliźniego swego. Wicemarszałek Ryszard Terlecki bez pardonu powiedział do posła Krzysztofa Truskolaskiego „Ty głupku, zjeżdżaj stąd”. I co? I nic. Wicemarszałek Terlecki siedzi wygodnie w swojej ławie i cieszy się, że o nim mówią, że grzeją się emocje. Posłowie rachują sobie, jaką będą mieli z tego korzyść polityczną. Ale nie zrobią krzywdy ani sobie, ani opozycji. Owszem, ktoś tam straci immunitet, komuś tam obetną pensję, ale raczej w Nowoczesnej, nie w Platformie.
Manus manum lavat
Nie chcę powiedzieć, że posłowie są absolutnie bezkarni, bo nie są. Ale z jakichś powodów jedni straszą drugich Trybunałem Stanu, a potem, przychodzi do działań, jakoś nikt się nie kwapi zrobić cokolwiek. Owszem, obrzucają się oskarżeniami w jedną i w drugą stronę, tylko nic z tego nie wynika. A kiedy przychodzi do obelg i paskudnych słów pod adresem innych, Komisja Etyki Sejmowej grozi paluszkiem niesfornemu posłowi i wszystko załatwione. Zasada dbałości o dobre imię Sejmu jest tylko pustym frazesem, zwykłą kpiną z obywateli. Ostatecznie i tak ludzie dzielą się na dwa obozy. Jeden powie, że „co za cham”, a drugi odpowie „też jest człowiekiem, miał prawo się zdenerwować, a poza tym dobrze przygadał”. Żaden z obozów nie widzi (albo nie chce widzieć), że jest tylko zasobem w sejmowych przepychankach. Raz jedni górą, raz drudzy, ale krzywdy sobie nawzajem nie zrobią.
Mój redakcyjny kolega Marek napisał kiedyś, że język debaty publicznej wylądował w ścieku. Powiem więcej. Ten ściek przedostał się już do wód gruntowych, my tę wodę pijemy i z niesmakiem odkrywamy, że dziwnie smakuje uryną.