Armenia i Azerbejdżan znowu walczą. Tym razem nie chodzi o Górski Karabach

Zagranica Dołącz do dyskusji
Armenia i Azerbejdżan znowu walczą. Tym razem nie chodzi o Górski Karabach

Spór terytorialny, który od lat toczą Armenia i Azerbejdżan, po raz kolejny w ostatnim czasie przerodził się w konflikt zbrojny. Tym razem Azerowie ostrzeliwują terytorium Armenii. Możliwe, że chodzi im o wyrąbanie sobie korytarza do Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej. Eskalacja napięcia na Kaukazie wynika prawdopodobnie z osłabienia Rosji będącej jedynym armeńskim sojusznikiem.

Azerbejdżan wciąż ma pretensje terytorialne względem Armenii

Od poniedziałku wojska Azerbejdżanu ostrzeliwują przy pomocy ciężkiej artylerii i dronów pozycje na terytorium Armenii. Pociski spadły najpierw na przygraniczne miasta a później także na nieco bardziej oddalone pozycje w prowincjach Gegharkunik, Vajac Dzor i Sjunik. Armenia oskarża Azerbejdżan o kolejną agresję zbrojną. Azerowie odpowiadają, że ich działania stanowią jedynie odpowiedź na ostrzelanie ich żołnierzy przez wojska Armenii. Na pograniczu toczą się bitwy. Zginąć miało 49 armeńskich żołnierzy i nieustalona liczba ich azerskich przeciwników.

O co tym razem Armenia i Azerbejdżan toczą bój? Wydawać by się mogło, że po azerskim zwycięstwie z 2020 r. konflikt pomiędzy tymi państwami udało się zamrozić. Azerowie zajęli większość terytorium spornego Górskiego Karabachu i przy okazji odcięli ten region od Armenii. W walkach obydwie strony traciły po ok. 2700 żołnierzy, jednak militarna dominacja Azerbejdżanu okazała się bezsporna.

Zawieszenie broni i porozumienie pomiędzy zwaśnionymi stronami było możliwe także dlatego, że Armenię wspiera Rosja. To Władimir Putin „zaprosił” obydwie strony do rozpoczęcia negocjacji pokojowych. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Rosjanie 24 lutego po raz kolejny napadli na Ukrainę. Kampania mająca być błyskawicznym zwycięstwem reżimu Putina trwa już ponad 200 dni. W międzyczasie ponieśli szereg upokarzających porażek. Ostatnią z nich przyniosła ukraińska kontrofensywa w obwodzie charkowskim. Po raz kolejny Rosjanie oddają terytorium i sprzęt.

Nic więc dziwnego, że Azerbejdżan po raz kolejny się ośmielił. Władze w Baku wciąż mają niezaspokojone pretensje terytorialne względem Armenii. W sierpniu tego roku zajęli korytarz Lachin, łączący armeńskie terytorium z Górskim Karabachem. Teraz prawdopodobnie sami chcieliby uzyskać na swoich warunkach nieskrępowany lądowy dostęp do własnej eksklawy. Mowa o Nachiczewańskiej Republice Autonomicznej, którą od reszty Azerbejdżanu rozdziela terytorium Armenii.

Armenia i Azerbejdżan znowu walczą ze sobą dlatego, że Rosja jest beznadziejnym gwarantem bezpieczeństwa

Wydaje się, że to właśnie słabość Rosji i jej faktyczna niezdolność do militarnej projekcji siły gdziekolwiek poza frontem ukraińskim jest głównym powodem działań ze strony Azerbejdżanu. Warto jednak wspomnieć, że państwu temu sprzyja całość sytuacji międzynarodowej w Europie. Azerbejdżan jest ważnym eksporterem gazu ziemnego, którego teraz bardzo potrzebuje Europa. Tym samym znacząco spadają szanse, że państwa Unii Europejskiej zechcą w jakiś sposób angażować się w obronie Armenii. Zwłaszcza że mówimy o państwie będącym pod rosyjską protekcją.

Poprzedni konflikt jasno pokazał, że bez rosyjskiego wsparcia Armenia nie jest w stanie obronić się przed wojskami Azerbejdżanu. Państwo to jest większe i bogatsze. Ma także liczniejsze oraz lepiej uzbrojone siły zbrojne. Władze w Baku mogą również liczyć na swojego tradycyjnego sojusznika w postaci Turcji. W trakcie walk w 2020 r. po stronie azerskich miało nawet walczyć parę tysięcy tureckich najemników. Równocześnie stosunki armeńsko-tureckie są dosyć kiepskie. Główną osią sporu jest rzeź Ormian z lat 1915-17. Turcja kategorycznie odmawia uznania jakiejkolwiek odpowiedzialności za tamte wydarzenia.

To właśnie dysproporcja sił skłaniała władze w Erywaniu do dość ugodowego stanowiska w negocjacjach z Azerbejdżanem. Wbrew pozorom premier Nikol Paszynian wcale nie jest jakoś wybitnie prorosyjskim politykiem. Owszem, Armenia nie odważy się skrytykować Rosji za inwazję na Ukrainę i wszelkie możliwe popełniane tam zbrodnie wojenne. Wszystko dlatego, że protekcja Rosji stanowi właściwie jedynego gwaranta bezpieczeństwa jego kraju. Armenia należy do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), swego rodzaju pseudo-NATO zrzeszającego część państw dawnego ZSRR.

Teoretycznie atak Azerbejdżanu na Armenię powinien zostać potraktowany przez sygnatariuszy tego układu jako atak na wszystkie z nich. Rosja i jej sojusz wojskowy okazują się jednak bardzo kiepskim gwarantem. Putin już w 2020 r. wcale się nie garnął do interwencji. Teraz Paszynian rozmawiał już telefonicznie z Władimirem Putinem. Jednak stanowcze wezwania do zakończenia walk płyną raczej z Waszyngtonu niż z Moskwy.