Wyznałem, że Google i Google Maps doprowadzają mnie ostatnio do szału. Przypadkiem poprowadziłem lud na barykady

Biznes Społeczeństwo Technologie Dołącz do dyskusji
Wyznałem, że Google i Google Maps doprowadzają mnie ostatnio do szału. Przypadkiem poprowadziłem lud na barykady

Google jest dziś fundamentalnym elementem naszego dnia. To nie jest „jakiś tam programik w internecie”, to istotna część codzienności, w o wiele większym stopniu niż było dla naszych dziadków radio czy telewizja.

Pierwsza reakcja jest obronna i nakazuje bagatelizować znaczenie koncernu. „Internecik”

Ale Google jest ważne. Spójrzcie: z dużą dozą prawdopodobieństwa trafiliście na ten artykuł z Google. Może to była wyszukiwarka, może system Google News, a może system rekomendacji treści Google Discover, który macie wbudowany w swoim telefonie (może Google Pixel?), który niezależnie od producenta prawie na pewno zasilany jest systemem operacyjnym od Google, czyli Androidem.

Kiedy już czytacie ten artykuł to pewnie robicie to na przeglądarce Google Chrome, a my emitujemy Wam kampanie reklamowe za pośrednictwem narzędzia Google AdManager. Część reklamodawców to nasi stali klienci, ale niektórych nawet nie znamy, bo to Google sam sprzedał tę powierzchnię reklamową przez swój system Google AdExchange. Dzięki temu mogę teraz w sobotę rano między innymi pisać te słowa i nie muszę jechać do innej pracy. A ile osób je wyświetli, to wieczorem sobie przeczytam ze statystyk – zgadliście – Google Analytics.

Nie jestem pewien czy powyżej zebrałem i naświetliłem choćby 25 proc. tego, czym jest i w jak wielu obszarach towarzyszy nam dzisiaj Google. A rzucam tak śmiałymi procentami tylko dlatego, bo jednak wyszukiwarka, Android i systemy reklamowe to istotna część tego tortu. Mógłbym tak długo. Pamiętacie jak Twitter przedwczoraj prawie zapłonął, gdy ktoś puścił fejka, że Google planuje zamknąć Gmaila?

W sumie nie powinno mnie dziwić, że mała zmiana w Google Maps już prowadzi lud na barykady

Odezwał się do mnie wczoraj do mnie bardzo, bardzo, bardzo daleki kuzyn (nie chce żadnych pieniędzy, spokojnie, to nie ten przypadek) i poinformował, że prawdopodobnie dzielimy wspólną praprababkę, która pochodziła ze wsi Poskwitów pod Krakowem. Czym prędzej pognałem do mojej ulubionej wyszukiwarki Google sprawdzić, jak przebiegały wędrówki mojego ludu i wtedy… coś we mnie pękło. Kolejny, naprawdę kolejny już raz w ostatnich miesiącach nie byłem w stanie szybko i wygodnie przenieść się z wyszukiwarki na mapy, bo Google coś zmieniło w swoich algorytmach, zablokowało klikanie. Powiem więcej, nawet tam wyżej, gdzie z reguły istnieje sugestia przejścia do Google Maps, teraz wyświetlają się jakieś brednie. Przez lata wyszukiwarka przenosiła nas tam w bardzo intuicyjne miejsca, teraz zaproponowała mi „Śledzie”.

Takie przygody z wyszukiwarką i mapami zdarzają mi się w ostatnim czasie regularnie, a przy pięćdziesiątym czy setnym wyszukaniu jakiejś miejscowości (człowiek nawet nie zdawał sobie sprawy jak często coś takiego robi, póki Google nie zaczął rzucać kłód pod nogi), to pozbawienie podstawowej funkcjonalności zaczyna być frustrujące. Bo przecież przez lata, jeżeli nie dekady, było dobrze. Musicie mi wybaczyć, ale ja na takie UX-owe rzeczy jestem bardzo wrażliwy. Do dziś za swój wielki sukces w batalii o UX (czyli user experience, odczucia użytkownika z korzystania z jakiejś usługi) uważam nakłonienie mBanku do lepszej prezentacji zestawień na rachunkach przedsiębiorców, choć jestem świadomy, że nikogo to w sumie poza mną nie interesuje.

Ku mojemu zaskoczeniu, problem z prezentacją Google Maps zainteresował tysiące osób

Podirytowany całą sytuacją przy piątkowym wieczorze wyrzuciłem żal z siebie na Twitterze, spodziewając się solidarności ze strony pięciu UX-owych purystów, moich braci w internetowej estetyce, którzy lubią sobie godzinami dywagować czy nowy przycisk w jakimś serwisie to dobra decyzja. Tymczasem post zrobił zasięgi, które szczerze mówiąc – bez wypowiadania wojny rowerzystom – w normalnych okolicznościach wydawały mi się niemal nieosiągalne. A na pewno nie dla tak technicznej kwestii.

Okazuje się, że to nie tylko ja. Nowe zmiany w Google i sposób ich integracji z Google Maps doprowadzają do szału internautów. „A ja właśnie myślałem, że mam coś chyba z głową i że przestałem umieć korzystać z Googla XD” – pisał Sheriff of common sense. Panu Henrykowi aż zrobiło się raźniej „Przyznam, że byłem pewien, że jestem tępy i coś popsułem i wiecznie nie mam czasu żeby sprawdzić gdzie zmieniłem ustawienia, że to nie działa” Nasz stały czytelnik Krzysztof podsumowywał krótko: „Ta nieklikalna mapa to jest dramat.„.

Część internautów, jak na przykład pan Kuba, dodatkowo pomstowała, że de facto zarżnięto też opinie – „Tak samo jak wpisujesz lokal albo jakaś miejscówkę i mega się trzeba natrudzić, aby przejść w opinie„. Payload – offensive IT security magazine jasno dał do zrozumienia, że to celowy zabieg Google, a nie gapiostwo i chodzi o to, co zawsze – „Masz mylne wrażenie. To nie jest cofanie się w rozwoju. To jest uszczelnianie. Chodzi o to, aby (…) zachowania większości użytkowników stały się łatwiejsze do monetyzacji (…)„.

Wielu użytkowników zadawało słuszne pytanie, czy taka zmiana nie jest wymuszona przez regulacje Digital Markets Act, ale inni obalali ten argument, wskazując, że w pewnych okolicznościach możliwe jest jednak wymuszenie przeklików na mapy. Samo zresztą Google precyzuje, że ewentualne wymogi DMA dotyczą bardziej kwestii przesyłu danych między usługami oraz dadzą użytkownikowi prawo wyboru jak ma ten ekosystem działać, tymczasem zmiana, którą obserwujemy i która tak bardzo nas frustruje, wydaje się być raczej rezultatem działań stricte UX-owych.

Może to, że Google po wyszukiwaniu nazwy miejscowości, zamiast proponować mi przejście do map, proponuje śledzie, jest też nieporadną próbą implementacji nowych mechanizmów sztucznej inteligencji. Nowy projekt – Google Gemini – który ma być pewną odpowiedzią na wyjątkowo imponujące w tej materii działania Microsoftu, stał się w ciągu kilku ostatnich dni memem, tworząc jakieś fikcyjne alternatywne i chyba mocno dyskryminujące rasowo wersje historii człowieka.

Same Google Maps też ma za sobą lepsze lata

Mam wrażenie, że same Google Maps, które przez lata były doskonałe, też są w zdecydowanej defensywie. Asia Świba pisała, że Google Maps z roku na rok są coraz lepsze. Ja się z tym kategorycznie nie zgadzam. Nie wiem jak to wygląda w mniej dynamicznie rozwijających się miejscowościach, ale jeśli chcesz sobie kupić lub wynająć mieszkanie we względnie nowym budownictwie w Warszawie, to według Google Maps z dużą dozą prawdopodobieństwa wylądujemy w pustyni i w puszczy.

Moja mama, której udostępniam swoje położenie poprzez kolejną świetną usługę Google Location Sharing, notorycznie widzi, że znajdują się w jakiejś rozpadającej się altance, choć jestem po prostu w moim mieszkaniu (nie mieszkam w altance). Co więcej, choć moje osiedle zaczęto budować mniej więcej siedem lat temu, sukcesywnie dodając kolejne bloki, nie tylko mapa satelitarna kuleje. Na tej tradycyjnej nadal widzimy tu obrysy budynków lub braku budynków sprzed wielu lat, co prowadzi do takich absurdów, jak na przykład lewitujące w powietrzu Żabki. I żeby była jasność, to jest przypadłość całej Warszawy (a pewnie i innych miast Polski). Na mapach giganta niekiedy nie tylko brakuje poszczególnych bloków, ale wręcz całych dzielnic. Google Maps pod tym względem przegrywa zdecydowanie kolejno z Bing Maps, Apple Maps, no i zwłaszcza OpenStreetView. Troszkę bardziej aktualna satelitarna mapa miasta jest w kolejnej kapitalnej usłudze Google Earth Pro, ale mówiąc szczerze – dalej jest już archaiczna i do tego w przeciętnej jakości.

Równo rok temu pisałem, że Google Maps zaczęło sobie odpuszczać mapy, słałem pytania do biura prasowego Google (bez odpowiedzi), trochę też starałem się szukać na własną rękę. Podobno, choć nie udało mi się zweryfikować tej wiedzy z żadnym z oficjeli, nie są to kwestie powiązane z bezpieczeństwem narodowym. Jeśli ufać tej opinii – którą powtarzam, ale proszę podchodzić do niej z pewną dozą ostrożności – Google samo raczej zdjęć satelitarnych nie robi, nie ma swoich satelitów, tylko kupuje to, co się pojawi na rynku i jest w dobrej jakości (faktem jest, że konkurenci mają te mapki raczej rozmazane). Jeśli zatem macie satelitę, samolot lub chociaż drona, jest pomysł na biznes… Nijak to jednak nie tłumaczy tego, że zwykłe niesatelitarne mapy też tak drastycznie odstają od stanu faktycznego.

Google to prywatna firma, ale zbyt ważna by nas zawodzić

Czyż nie o tym są Digital Markets Act czy Digital Services Act, jak właśnie próbą choć częściowego dostosowania prywatnych amerykańskich firm dla europejskiego dobra publicznego? Google otacza nas w każdej możliwej przestrzeni życia, a pisząc te słowa najpierw w Google Docs magazynowanym na Google Drive w ramach mojego pakietu Google Workspace, powyżej wymieniłem kilkadziesiąt usług Google, będących tylko ułamkiem ich działalności.

Mamy więc, jako wasi fani, klienci, kontrahenci, poważny problem, bo najpierw uzależniliście nas od swoich fantastycznych usług, a teraz stają się coraz mniej fantastyczne.