Wiceminister spraw zagranicznych boi się… latać? „Ma już ksywę nielot”

Na wesoło Państwo Dołącz do dyskusji (235)
Wiceminister spraw zagranicznych boi się… latać? „Ma już ksywę nielot”

Polityka kadrowa „dobrej zmiany” – ujmując to dyplomatycznie – od dawna budzi kontrowersje. Wszyscy pamiętamy Bartłomieja Misiewicza ustawiającego generałów, Piotrowicza krzyczącego „precz z komuną” czy niezapomnianego ministra Waszczykowskiego i jego San Escobrar. Wygląda na to, że jednak ostatni nabytek rządowy może to wszystko przebić. Czy Piotr Wawrzyk boi się latać?

Tak przynajmniej twierdzi Paweł Wroński, znany dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który sprawę poruszył na Twitterze.

Oczywiście miłośnicy „dobrej zmiany” stwierdzą, że jak to „Wyborcza”, to na pewno jest to kłamstwo. Ale skoro tak doświadczony dziennikarz o tym pisze, to pewnie coś na rzeczy jednak jest. Oczywiście strach przed lataniem nie jest czymś, z czego należy się śmiać. Zanim polubiłem latanie, to sam się tym trochę stresowałem. Problem w tym, że Piotr Wawrzyk w rządzie Morawieckiego jest wiceministrem spraw zagranicznych. A ta funkcja wymaga przecież częstych podróży, zapewne po różnych kontynentach. Wiceszef dyplomacji, który boi się wsiąść do samolotu to więc mniej więcej ktoś taki, jak chirurg, który boi się widoku krwi. Albo DJ który boi się tłumów.

Ciekawe więc jak Wawrzyk wykonuje swoje obowiązki. Ale biorąc pod uwagę stan naszych stosunków z głównymi sojusznikami, to można podejrzewać, że tego typu problemy wcale nie są takie obce w naszej dyplomacji.

Kim jest w ogóle Piotr Wawrzyk?

Na pewno nie jest to postać anonimowa dla tych, którzy mają telewizor i oglądają dużo mediów narodowych. Zanim na początku 2018 roku Piotr Wawrzyk trafił do MSZ, był jednym z ekspertów od wszystkiego. Teoretycznie jest politologiem, ale wypowiadał się na niemal wszystkie gorące tematy i jakoś się dziwnie składało, że zawsze popierał stronę rządową. Na co dzień był natomiast pracownikiem Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Jego tytuł naukowy to doktor habilitowany, ale jego akademicka kariera też miała sporo zakrętów. Niegdyś się na przykład okazało, że naukowiec jeden rozdział swojej książki… skopiował z referatu swojej studentki!

– Nie ma wątpliwości: dr Wawrzyk skopiował część swojej pracy z jej referatu. Praktycznie wszystko się pokrywa co do słowa. W sumie ponad 2,5 tys. znaków – tak pisał o sprawie we „Wprost” Cezary Łazarewicz. Artykuł miał tytuł „Kopista z uniwersytetu”.

Co lepsze – kopista czy nielot?