Podatek za kota miałby tyle samo sensu, ile ma go dzisiaj podatek za psa

Państwo Podatki Dołącz do dyskusji
Podatek za kota miałby tyle samo sensu, ile ma go dzisiaj podatek za psa

Na liście najbardziej nielubianych podatków obowiązujących w Polsce z pewnością znalazłaby się „opłata” od posiadania psów. Bulwersuje tym bardziej że równocześnie żaden podatek za kota nie obowiązuje, nie wspominając o innych zwierzętach. Tymczasem taka hipotetyczna danina miałaby dokładnie tyle samo sensu, co opodatkowanie psów.

Skoro opodatkowaliśmy psy i nikt nie widzi większego problemu, to podatek za kota jest naturalnym następnym krokiem

Wypadałoby już na wstępie się do czegoś przyznać. Drodzy posiadacze kotów, wcale nie nawołuję w tym momencie do opodatkowania waszych zwierzątek. Prawdę mówiąc, podatki majątkowe jako takie uważam za niemoralne z samej swojej natury. W szczególności dotyczy to zwierząt, które Polacy bardzo często traktują niczym pełnoprawnych członków rodziny. Podtrzymuję jednak tezę postawioną już na starcie: podatek za kota miałby dokładnie tyle samo sensu, co obowiązująca już opłata od powiadania psów. Dobrze zgadliście: daniny te nie mają żadnego sensu.

W Polsce obecnie obowiązuje ponad 65 różnego rodzaju danin publicznoprawnych. Najbardziej kontrowersyjną jest chyba podatek od spadków i darowizn. Największe emocje w debacie publicznej budzi ten podatek, który nawet nie obowiązuje: podatek katastralny. Opłata od posiadania psów jest jednak w mojej ocenie najgłupszą z danin, jakie wymyślił sobie polski ustawodawca.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to dość mocne stwierdzenie, zważywszy na istnienie opłaty miejscowej, opłaty reprograficznej oraz abonamentu RTV. Nic jednak dziwnego: podatek za psa to nie tylko podatek majątkowy w najczystszej i najbardziej upierdliwej dla obywatela formie, ale także danina skonstruowana w sposób wyjątkowo wręcz wybiórczy i pozbawiony choćby elementarnej logiki. Najłatwiej dojść do tego wniosku przyrównując do niej właśnie hipotetyczny podatek za kota.

Wypadałoby jednak zacząć od ustalenia, jakie to racje skłoniły ustawodawcę do opodatkowania akurat psów. Głównie dlatego, że domniemanie racjonalności ustawodawcy nakazuje nam doszukać się jakiegoś sensownego uzasadnienia nawet tam, gdzie widzimy tylko czysty absurd.

Lektura przepisów ustawy o podatkach i opłatach lokalnych nie wskazuje na jakiś konkretny cel, na który samorządy powinny przeznaczyć środki zgromadzone w ten sposób. To sugeruje najprostsze rozwiązanie: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Gminy mogą oczywiście przeznaczyć pieniądze na infrastrukturę związaną z czworonogami, ale wcale nie muszą tego robić.

Podatek za psa to nic innego jak kolejne zgniłe jajo odziedziczone po Prusakach

Powyższe siłą rzeczy nie odpowiada na podstawowe pytanie: dlaczego akurat psy? Odpowiedź znajdziemy grzebiąc nieco w historii podatków obowiązujących na ziemiach polskich i w pozostałych częściach Europy. Okazuje się, że podatek za psa jako pierwsze wprowadziły w 1810 Prusy. To temu państwu zawdzięczamy nie tylko rozbiory, ale także patologiczny i nieprzystosowany do współczesności system edukacji. Nie powinno więc dziwić, że podtrzymujemy pruską tradycję opodatkowywania luksusu.

Rozumowanie pruskich legislatorów było zresztą całkiem sensowne, jak na tamte czasy: domowy psiak nie pracuje, a więc jest czymś luksusowym. Ślady tego toku myślowego znajdziemy także w konstrukcji podatku obowiązującego dzisiaj w Polsce. Z daniny zwolnione są nie tylko psy przewodnicy, czworonożni funkcjonariusze służb państwowych. Podatku za swoje psy nie zapłacą także rolnicy oraz… firmy. Opłata pobierana jest w końcu wyłącznie od osób fizycznych.

Skoro już wiemy, że chodzi o posiadanie dobra luksusowego, z którego samorządy mogą uszczknąć trochę pieniędzy, to możemy wrócić do porównania sytuacji psów i kotów. Siłą rzeczy, w dzisiejszych czasach rolą kotów jest bardziej cieszenie swoją obecnością właścicieli niż łapanie myszy. Zapewne to właśnie dzięki eksterminowaniu gryzoni koty umknęły uwadze Prusaków. Obecnie jednak można śmiało powiedzieć, że pies i kot są mniej-więcej tak samo luksusowe.

Jakby tego było mało, posiadanie obydwu gatunków zwierząt przez obywateli generuje bardzo zbliżone wyzwania i problemy dla samorządów. Bezpańskie psy trzeba odławiać, koty wolno żyjące trzeba przynajmniej sterylizować. W naturze psów leży załatwianie się na trawnikach, ale koty również wydalają, w tym także w miejskiej zieleni oraz cudzych ogródkach. Trzeba przy tym przyznać, że podatek za kota miałby jedno dodatkowe uzasadnienie. Kot wychodzący z domu właściciela stanowi poważne zagrożenie dla mniejszych zwierząt, w szczególności dla ptaków.

Wnioski nasuwają się same. We współczesnym polskim systemie podatkowym nie ma miejsca na pruskie wynalazki z początków XIX wieku. Ustawodawca nie powinien opodatkowywać najlepszych przyjaciół swoich obywateli.