Wszechobecne subskrypcje to nowe lootboxy: idealny sposób na wydrenowanie naszych portfeli

Finanse Technologie Dołącz do dyskusji
Wszechobecne subskrypcje to nowe lootboxy: idealny sposób na wydrenowanie naszych portfeli

Co za dużo, to nie zdrowo. Model subskrypcyjny stał się tak popularny, że w dzisiejszych czasach możemy opłacać abonamenty praktycznie za wszystko. Coraz więcej firm dostrzega łatwość pozyskiwania w ten sposób pieniędzy swoich klientów. Wszechobecne subskrypcje wymykają się spod kontroli. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to większy problem niż szybki rozwój sztucznej inteligencji. Głównie dlatego, że z jego konsekwencjami borykamy się już dzisiaj.

Nie chcę wyjść na kogoś narzekającego, że „kiedyś to były czasy”, ale…

Jest taki współczesny wynalazek, który dzisiaj przynosi konsumentom pewne wymierne korzyści. Już na horyzoncie można jednak dostrzec piętrzące się problemy. Wynikają one z ludzkiej lekkomyślności oraz pewnej dozy nieposkromionej chciwości. Z pewnością każdy się już domyślił, że mam na myśli nie AI, ale subskrypcje, które wciskają się na wszystkie sposoby do naszego życia.

Trzeba przyznać, że zaczęło się całkiem niewinnie. Tradycyjne abonamenty i prenumeraty nie są przecież niczym nowym. Zamiast co miesiąc kupować jakąś rzecz, na przykład numer ulubionej gazety, opłacaliśmy z góry cały rok. Często dostawaliśmy przy tym zniżkę. Sprzedawca otrzymywał pieniądze z góry, my zaś nie musieliśmy sobie zaprzątać głowy pamiętaniem o wyprawie do kiosku.

Do niedawna ten schemat był zachowany także w dobie nowoczesnych technologii i internetu. Problem pojawił się jednak w momencie, kiedy zarządzający globalnymi korporacjami nagle zwietrzyli łatwy pieniądz. W końcu można zaoferować klientowi abonament, który w zasadzie nigdy nie wygasałby sam z siebie. Tym samym pieniądze płyną do firmy w nieskończoność, a przynajmniej do momentu, aż subskrybent przypomni sobie, że ktoś mu co miesiąc pobiera pieniądze z konta. Na dobrą sprawę konsument nawet nie musi korzystać z usługi, za którą płaci. Ważne, że pieniądz płynie we właściwym kierunku.

Przypomnijmy: zapomniane subskrypcje w internecie mogą kosztować klientów nawet o 250 proc. więcej, niż im się wydaje, że płacą. To oczywiście prowadzi do drastycznego wzrostu przychodów firmy. Nic dziwnego, że subskrypcje pokochali prezesi przedsiębiorstw, które mają raczej niewielkie koszty związane z dystrybucją.

Najbardziej znanym przykładem wydają się wojny streamingowe. Praktycznie każda większa firma z branży jakoś związanej z kinem lub telewizją chciała mieć własny serwis streamingowy. Wszystko po to, by uszczknąć coś z sukcesu Netflixa. Efekt? Na skutek licencyjnej szarpaniny powstało mnóstwo podmiotów oferujących coraz mniej zawartości i coraz bardziej upodabniających się do klasycznej telewizji. Przegrali wszyscy, może z wyjątkiem serwisów pirackich.

Wszechobecne subskrypcje to nowe lootboxy: idealny sposób na wydrenowanie naszych portfeli

Prawdę mówiąc, do głowy przychodzi mi przykład, który lepiej obrazuje zagrożenie, jakie dla konsumentów płynie z połączenia modelu subskrypcyjnego i korporacyjnych marzeń o jeszcze większych dochodach. Tak się bowiem składa, że w styczniu o kilka słów za dużo powiedział niejaki Philippe Tremblay-Gauthier, dyrektor odpowiedzialny za dział abonamentowy Ubisoftu, znanego dystrybutora gier wideo. Zdradził swój punkt widzenia na temat przyszłości subskrypcji w swojej branży. Szczególne oburzenie wzbudził jeden fragment.

Jedną z rzeczy, którą zauważyliśmy, jest to, że gracze są przyzwyczajeni, trochę jak to było z płytami DVD, do posiadania swoich gier na własność. To zmiana konsumencka, która musi nastąpić. Przyzwyczaili się już do nieposiadania swojej kolekcji płyt CD ani DVD. To transformacja, która w grach następuje trochę wolniej. Więc chodzi o to, by czuć się komfortowo z nieposiadaniem swojej gry.

Nie da się ukryć, że w dzisiejszych czasach fizyczne nośniki stały się już domeną kolekcjonerów oraz osób szczególnie nieufnych wobec dystrybutorów. Ci zdecydowanie nie ułatwiają sprawy. Zamiast sprzedawać kopię danej gry, jedynie umożliwiają wykupienie usługi dostępu do wybranego oprogramowania.

Na czym polega różnica? Na tym, że w niektórych przypadkach można stracić dostęp do zakupionej treści. Zazwyczaj chodzi po prostu przypadki zbanowania za określone przewiny. Są jednak wyjątki, jak na przykład zamieszanie z dostępem użytkowników niemalże porzuconego PlayStation Video do treści cyfrowych objętych licencją koncernu Discovery. Chyba tylko wrzawa medialna zmusiła obydwie korporacje do dogadania się w tej sprawie.

Przykłady z branży gier wideo nie kończą się jedynie na kwestii samej własności treści. Warto wspomnieć o tym, że subskrypcje stały się w niej nieodłącznym elementem agresywnej monetyzacji. Pamiętacie jeszcze lootboxy, które tak bardzo przypominały w swoim działaniu hazard, że aż politycy postanowili przyjrzeć się sprawie na poważnie? Jeśli tak, to możecie o nich zapomnieć.

Wielkie koncerny mają swoje sposoby, by nas „zachęcić” do opłacania kolejnego abonamentu

Teraz w modzie są „battle passy” i „przepustki sezonowe”. To takie specjalne płatne subskrypcje, które za kwotę nierzadko odpowiadającą cenie typowej gry, oferują jakieś cyfrowe dobra. Często są one dobrane w taki sposób, by gracze nie byli w stanie uzyskać jakiegoś ekwiwalentu po prostu grając. Po upływie jakiegoś czasu w grze kończy się dany sezon i do oferty trafia kolejna „przepustka”. Tym razem pieniądz płynie bez jakiegokolwiek elementu losowego i przynajmniej z góry wiadomo, co się otrzymuje w zamian.

Subskrypcje pojawiają się tam, gdzie jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia. Wszechobecne paywalle na popularnych polskich portalach są tego żywym przykładem. Wydaje mi się, że nawet nie muszę wskazywać nikogo palcem, bo i tak wszyscy doskonale wiedzą, o kogo chodzi. Warto jednak wspomnieć, że zjawisko dotyczy nie tylko tych firm, które wcześniej wydawały tradycyjne gazety lub czasopisma i teraz muszą dostosować swój model biznesowy do współczesności.

Kolejnym przykładem subskrypcyjnej patologii jest YouTube Premium. Korzystanie z serwisu w jego darmowej wersji od lat jest sukcesywnie uprzykrzane w taki sposób, że dzisiaj nie wyobrażam sobie korzystania z niego bez comiesięcznego haraczu. Można śmiało postawić tezę, że to celowa strategia żywcem przypominająca agresywne praktyki znane z przywołanej już branży gier wideo. Ciekawe kto tutaj inspirował się kim?

YouTube Premium obrazuje chyba najmroczniejszy aspekt całej sprawy. Wielkie firmy oferujące produkt, bez którego nie wyobrażamy sobie funkcjonowania, mają możliwość złamania oporu „przeciętnego konsumenta” i ochoczo z niej korzystają.

Jeżeli ktoś spodziewał się jakiegoś szerszego porównania subskrypcji i problemu ze sztuczną inteligencją, to muszę go rozczarować. AI musi ustawić się w kolejce, prawdopodobnie szybciej zabiją nas zmiany klimatu albo narcystyczni socjopaci z dostępem do broni jądrowej. Tymczasem subskrypcje drenują nasze portfele w niekontrolowany sposób już teraz.