Supermarket Mila w Płocku na Otolińskiej 11 najwyraźniej nie wie, czym są prawa pracownika. Przenosimy się w czasie o kilka lat i znowu słyszymy opowieści o tym, że pracownicy muszą nosić pieluchy. Co to za standardy?
Skandaliczne traktowanie pracowników najwyraźniej nie odeszło jeszcze do lamusa. Jak donosi portal WP.pl, w płockim supermarkecie Mila nieludzkie standardy są nadal żywe. Kiedy zatrudniła się tam pani Teresa, chyba nie sądziła, że zostanie potraktowana w aż tak podły sposób. Wystarczyło, że chciała wyjść do toalety, a kierowniczka za nią poszła (!), weszła z nią do ubikacji (!!) i przyniosła jej pampersa (!!!). Jak stwierdziła, pampers na cztery litery i do roboty. To nie żart. Państwowa Inspekcja Pracy i Sanepid powinny już tam być i robić rejwach.
Szkoda bowiem czasu na chodzenie do toalety, a kierowniczka nie chce zmarnować żadnej cennej minuty.
Supermarket Mila w Płocku
Pani Teresa od początku mogła przeczuwać, że coś jest nie tak. Na osiem godzin pracy ustalono tylko piętnaście minut przerwy, w których czasie kierowniczka chodziła z zegarkiem na ręku i pytała, czy długo jeszcze. Jakby nie dała w tym momencie rady sama usiąść przy kasie, wyłożyć towar, zająć się opóźnieniami.
Kierowniczka z piekła rodem nie poprzestała tylko na tym. Pani Teresa miała się wszystkiego nauczyć, ale już pierwszego dnia została wysłana do obsługi pieca. Ponieważ nie radziła sobie z tym zadaniem, kierowniczka zwyzywała ją od głupich i kazała iść na dział mięsny. Kobieta tłumaczyła klientom, że jest nowa i dopiero się uczy. Przełożonej to nie odpowiadało, ciągle powtarzała „za wolno”, „szybciej”. Zostawiła ją ze wszystkim samą, tak przynajmniej twierdzi pani Teresa.
Kobieta twierdzi też, że nauczono ją tam oszukiwać klientów. Nakrojone i ofoliowane plasterki sera mogły się przydać następnego dnia, wystarczyło ten z wierzchu wsadzić do środka. Podobnie robiono z mięsem. Gnijące warzywa oczyszczano ze zgnilizny i kładziono na wierzch.
Nieludzka praca?
Ostatecznie kobieta nie wytrzymała tempa i postanowiła się zwolnić. W wypowiedzeniu napisała, dlaczego chciałaby to zrobić. Kierowniczka uzasadnienie jednak skreśliła. Bardzo bała się najwyraźniej, że do szefostwa dojdą te informacje. Tak czy siak, doszły.
Według WP.pl, szefostwo nie wiedziało o zaistniałej sytuacji. Chociaż w firmie jest system sygnalizowania o problemach, pani Teresa z niego nie skorzystała. Sam sklep odmówił nam komentarza, odsyłając do góry. Tymczasem w opiniach Google już lecą im pojedyncze gwiazdki za standardy pracy.