Nasze państwo jest tak bogate, że nie ma najmniejszego problemu, żeby do wróbla strzelać z armaty. Szacuje się, że prowokacja urzędniczek bartoszyckiej skarbówki, które chciały przyłapać lokalnego mechanika na podatkowym przekręcie, miała kosztować Skarb Państwa 1100 zł. Kwota utraconego podatku to… 3,41 zł.
Nadgorliwość i skrupulatność urzędników Urzędu Skarbowego w Bartoszycach stała się znana na cały kraj. Niestety tak samo, jak śmieszność i małostkowość. Nie da się inaczej podsumować prowokacji tamtejszych urzędników, w wyniku której mechanik przez rok musiał tłumaczyć się w sądzie z tego, że nie wydał paragonu od kwoty 10 zł. Przypomnijmy, że do zakładu mężczyzny już po godzinach pracy przybyły dwie kobiety z uszkodzoną żarówką w samochodzie. Ubłagały go, żeby pomógł im w naprawie, ponieważ właśnie miały wyruszać w daleką trasę. Mężczyzna postanowił okazać serce i z wymienił kobietom żarówkę, a za usługę skasował symboliczne 10 zł.
Kwota, za którą nie byłby w stanie nawet kupić paczki papierosów wracając do domu, okazała się bowiem jego przekleństwem. Kobiety okazały się pracownicami lokalnego urzędu skarbowego, a cała akcja była niczym innym, jak tylko prowokacją wymierzoną w „nieuczciwych” przedsiębiorców. Mężczyzna otrzymał mandat w wysokości 500 zł, którego oczywiście nie przyjął. Sądowa batalia trwała rok i gdyby nie wywiad z lokalną gazetą, to sprawa prawdopodobnie skończyłaby się zupełnie inaczej. Ostatecznie naczelnik Urzędu Skarbowego w Bartoszycach wycofał skandaliczną apelację od wyroku sądu pierwszej instancji. To jednak nie koniec kłopotów nadgorliwych urzędniczek. Złośliwi postanowili zawiadomić policję o tym, że kobiety poruszały się niesprawnym samochodem. To się dopiero nazywa figlarz-los. Kobiety prawdopodobnie czeka jeszcze postępowanie dyscyplinarne zainicjowane przez Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców.
Prowokacja skarbówki – koszt absurdalnie wysoki w porównaniu do potencjalnych „korzyści”
Reporterzy TVN postanowili policzyć, jaki był całkowity koszt słynnej już prowokacji. Kwota potrafi przyprawić o zawrót głowy, chociaż trzeba pamiętać, że to są jedynie szacunki. Cała batalia toczyła się o kwotę 10 zł, od których mechanik nie odprowadził należytego podatku. Gdyby wprowadził naprawę do kasy fiskalnej, do budżetu państwa trafiłaby kwota 4,20 zł. Na kwotę składa się 2,30 zł podatku VAT oraz 1,90 zł podatku dochodowego.
Warto jednak wskazać, że wyliczenia reporterów TVN, przynajmniej w zakresie utraconego podatku są błędne. Kwota 10 zł przyjęta przez mechanika jest kwotą brutto, a więc zawiera w sobie należny podatek VAT w wysokości 23%. Ten oblicza się według wzoru 10/1,23*0,23, co daje wynik 1,87 zł. Podatek dochodowy przedsiębiorcy jest liczony od kwoty netto, a zatem według wzoru (10-1,87)*19% jest to kwota 1,54 zł. Łącznie daje to kwotę 3,41 zł przy założeniu, że przedsiębiorca nie rozlicza się na zasadach ogólnych (18% lub 32%). Ile jest w stanie wydać nasze państwo, żeby upomnieć się o te pieniądze?
Reporterzy oszacowali, że dzienne wynagrodzenie dwóch urzędniczek zaangażowanych w prowokację to 431,20 zł. Do tego trzeba doliczyć koszt pracy radcy prawnego zatrudnionego w urzędzie. Dwa dni jego pracy oszacowano także na kwotę 431,20 zł. Koszt pracy sądu, wyliczony na podstawie wysokości kosztów procesowych to 130 zł. Wisienką na torcie tego absurdu jest kwota 180 zł należna mechanikowi. Chodzi o zwrot utraconych zarobków, związany z koniecznością stawienia się na rozprawy przed sądem. W sumie 1172,40 zł. Właśnie tyle kosztuje strzelanie z grubej Berty do małej muchy.