Niskie pensje równają się brakowi pracowników. Polscy przedsiębiorcy najwyraźniej jeszcze nie rozumieją tej prostej zależności i wolą żalić się w mediach, że nikt nie chce robić za grosze.
Problem z polskim pracodawcą jest taki, że nie nadąża on czasem za oczekiwaniami ludzi i wskutek tego chce przyoszczędzić. Jest zdania, że może przyjąć więcej ludzi za mniejsze stawki, dlatego bardzo jest zdziwiony, kiedy nie chcą przychodzić do pracy za takie pieniądze. Można go zrozumieć – ostatecznie to on prowadzi biznes i nie sypia nocami, żeby się to wszystko układało – aczkolwiek nie sposób nie zwrócić uwagi, że niektórzy trochę oderwali się od rzeczywistości. Kiedy przejrzymy dowolne oferty pracy i spojrzymy na widełki cenowe, niektóre z ogłoszeń wiszą dniami i miesiącami, a pies z kulawą nogą się nimi nie interesuje.
Zresztą, prawdę mówiąc, podobnie wyglądało moje szukanie pracy, kiedy mieszkałam w Toruniu. Kiedy przychodziłam na rozmowę, zawsze okazywało się, że muszę założyć działalność gospodarczą i pracować 12 godzin dziennie, żeby ostatecznie mieć dwa tysiące złotych na rękę.
Dlatego też z pewnym zdumieniem przeczytałam wywiad z dyrektorem Wedla, dziwiącemu się bardzo, że za trzy tysiące brutto w Warszawie nikt nie chce pracować.
Niskie pensje
To nie jest tak, że dyrektor Wedla jest odosobniony w tym wszystkim. Co jakiś czas natrafiamy na wywiady z bardzo zdziwionymi pracodawcami, którzy nie bardzo potrafią zrozumieć, jak na ich oferty nie ma praktycznie odzewu. Że pracownicy z Ukrainy wolą iść gdzie indziej, a Polacy uznali, że 500+ nauczyło ich, że nie muszą już robić za grosze.
3000 brutto w Warszawie to naprawdę nie jest dużo. Wziąwszy pod uwagę ceny mieszkań oraz mediów, na czysto zostaje parę stówek, a w stolicy jest drożej. Doliczyć do tego koszta dojazdu do pracy i nagle się okazuje, że zostajemy na zero. Jeśli mamy partnera, który – dajmy na to – również zatrudni się w Wedlu, to dopiero z jego pensji będziemy mogli się utrzymać.
Z wywiadów z takowymi pracodawcami Internet jako taki się śmieje. Dopóki szefowie firm będą chodzili wyłącznie po gazetach i żalili się na to, że nikt nie chce pracować, szybko się przekonają, że nadal mają problemy z produkcją i nikt nie uzupełni tych miejsc pracy. Mieliśmy przecież Martynę Wojciechowską, która nie mogła się nadziwić, że inni nie chcą robić dla samej idei robienia z nią. To się zwyczajnie nie opłaca, nie teraz, kiedy ludzie odkryli, że mogą domagać się wyższych zarobków. Tak przecież działa wolny rynek, jeśli niskie pensje sprawiają, że ludzie nie chcą pracować, to po prostu pracować nie będą. I nie ma co ich nazywać roszczeniowymi socjalistami, to jest właśnie kapitalizm w najlepszym swoim wydaniu.