Ostatnio coraz częściej trafiam na sprawy, w których pracodawca za nic ma prawa pracowników. W ciągu zaledwie tygodnia opisałam przypadek warszawskiej restauracji i skierniewickiego marketu. I jestem więcej niż pewna, że to nie są ostatnie teksty o trudnej sytuacji pracowników. Problem pojawia się, gdy ktoś chciałby ukarać takiego pracodawcę. Przepisy przecież chronią zatrudnionych, jest też Państwowa Inspekcja Pracy, która powinna przeprowadzać częste kontrole i być batem na pracodawców. No właśnie – powinna.
Prawa pracowników są łamane, bo pracodawcy rzadko ponoszą konsekwencje
Wpadł mi ostatnio w ręce artykuł z Przegląd.pl. Opisano tam historię jednej z kierowniczek domu kultury. Kobieta opowiada, jak ich pracodawca bez żadnych skrupułów łamał prawa pracowników. Chodziło przede wszystkim o źle wyliczany urlop i niedostateczną liczbę wolnych dni. Pracownicy, z kierowniczką na czele, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Czyli – zawiadomić Państwową Inspekcję Pracy. Kierowniczka napotkała na opór materii już w momencie, gdy zapytała o to, czy PIP jest w stanie zagwarantować jej anonimowość. Jak łatwo się domyślić – pracownik PIP stwierdził, że niestety nie. Kierowniczka wycofała się zatem i nie złożyła skargi. Bała się zwyczajnie, że jeśli wszystko wyjdzie na jaw, straci pracę. A tego po prostu nie chciała.
Niemoc organizacyjna
Trzeba jednocześnie pamiętać, że niemoc PIP wcale nie wynika ze złej woli jej pracowników (a przynajmniej – nie zawsze). Pierwszy problem? Zbyt mało pracowników, by móc skutecznie przeprowadzać kontrole. Nie pomaga też wysokość wynagrodzenia (3,5 tys. brutto), zwłaszcza jeśli uwzględnimy fakt, że skuteczne przeprowadzanie kontroli jest możliwe przy posiadaniu wykwalifikowanych specjalistów (głównie prawników, ale też np. inżynierów). Państwo zamiast pomóc PIP, dokłada na nią jednak dodatkowe obowiązki, co tylko pogarsza sytuację. Zwiększyła się też liczba skarg; duża część z nich ma dotyczyć nieprzestrzegania przez pracodawców ustawy o godzinowej płacy minimalnej. PIP odpowiada w terminie na taką skargę (ma na to 30 dni), ale coraz częściej są to formułki w stylu „zaplanowano kontrolę”. Na kiedy? Tego nie wie nikt, z PIP włącznie.
Wszystko stoi na głowie
Mamy zatem sytuację, w której teoretycznie wszystko jest w porządku – jest pracownik chroniony przez prawo, który może zawsze poskarżyć się Państwowej Inspekcji Pracy. Tyle, że na poziomie wykonawczym to już nie działa. Oczywiście są takie sytuacje, w których PIP reaguje prawdopodobnie od razu, bo prawa pracowników są łamane na taką skalę, że każdy kolejny dzień może być dla nich prawdziwą udręką. O ilu jednak sytuacjach PIP nie wie, bo nikt jej nie doniósł (pracownicy się boją)? A o ilu wie, ale nie jest w stanie nic z tym zrobić?
Wydaje się, że w tej sytuacji rozwiązania są dwa. Pierwsze i najbardziej oczywiste – państwo powinno zainwestować więcej pieniędzy w PIP. Głównie w jej pracowników (zwiększyć liczbę, podnieść wynagrodzenia). Prawdopodobnie przydałyby się też jakieś rozwiązania administracyjne. Drugie rozwiązanie? Podnieść kary dla pracodawców. Być może widmo wysokiej kary (ale takiej naprawdę dotkliwej) ostudziłby zapał niejednego do nieprzestrzegania prawa. I wprawdzie mam wrażenie, że jednak pracodawcy coraz częściej grają z pracownikami do jednej bramki, to mimo wszystko często też ustawiają ich w tej bramce i bezlitośnie do nich uderzają. I z tym trzeba walczyć – intensywniej niż do tej pory.