To już oficjalne. Prawo i Sprawiedliwość zdecydowanie zwyciężyło wybory do parlamentu europejskiego. Zjednoczona Prawica uzyskała aż 6,91 punktu procentowego przewagi nad Koalicją Europejską. Stało się to pomimo wszystkich niekorzystnych dla obozu rządzącego okoliczności, które zatopiłyby wcześniej chyba każdą kampanię wyborczą. Wyniki wyborów nie są jednak specjalnym zaskoczeniem.
Wyniki wyborów wskazują na jednoznaczne zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości nad Koalicją Europejską
Dzisiaj Państwowa Komisja Wyborcza podała oficjalne wyniki głosowania. Prawo i Sprawiedliwość zwyciężyło wybory do parlamentu europejskiego uzyskując 45,38% głosów. Drugie miejsce zajęła Koalicja Europejska, składająca się z PO, PSL, SLD, .Nowoczesnej oraz Zielonych. Komitet ten uzyskał wynik 38,47% głosów. Ostatnią formacją, która uzyskała mandaty europosłów jest Wiosna Roberta Biedronia, z wynikiem 6,06%. Pod progiem wyborczym znalazła się ultraprawicowa Konfederacja, z wynikiem 4,55%, Kukiz’15 uzyskał wynik 3,69% a Lewica Razem 1,24%. Takie wyniki wyborów przekładają się na 27 mandatów dla PiSu, 22 mandaty dla KE i 3 dla Wiosny.
Rekordowa frekwencja stanowi tak naprawdę jedyne prawdziwe zaskoczenie wyborów do europarlamentu
Najbardziej zaskakująca jest frekwencja. Wyniosła 45,68% uprawnionych do głosowania. Dla porównania warto wspomnieć, że w poprzednich wyborach do parlamentu europejskiego wyniosła raptem 23,85%. W ostatnich wyborach parlamentarnych była niewiele większa, bo osiągnęła 50,91%. Jest to także niezwykle pozytywna wiadomość. Niepójście na wybory nie powinno być powodem do odsądzania kogokolwiek od czci i chwały – to też wybór, mniej lub bardziej świadomy. Cieszy jednak, że społeczeństwo coraz bardziej się angażuje w sprawy kraju. Nawet, jeśli głównym powodem wydaje się być silna polaryzacja nastrojów w społeczeństwie.
Tak naprawdę wyniki poszczególnych komitetów nie są wielkim zaskoczeniem. Prawo i Sprawiedliwość zwyciężyło, pomimo szeregu afer i aferek, które dawno temu wystarczyłyby z okładem do obalenia rządu. Wygląda jednak na to, że przez ostatnią dekadę Polakom skandale spowszedniały, zaczęli patrzeć przede wszystkim na swoje własne interesy. To akurat, wbrew pozorom, jest dobrą wiadomością. To zresztą tłumaczy też kiepski wynik obydwu skrajnych formacji populistycznych – Konfederacji oraz Wiosny.
Koalicja Europejska te wybory przegrała tak naprawdę na własne życzenie, prezentując program: „Zrobimy dokładnie to samo, co PiS, tylko pod innym szyldem! I wywalimy i rozliczymy PiSowców! Wybierzcie nas, prosimy!”. Trudno byłoby mi polemizować z obecnym na łamach Bezprawnika stwierdzeniem, że „polska opozycja to banda przegrywów„. Kierując cały swój przekaz do wyborców, którzy nienawidzą PiSu zapomnieli, że ich formacja również nie cieszy się zbytnią sympatią Polaków. Delikatnie rzecz ujmując.
Dzięki metodzie d’Hondta oraz słabym wynikom innych partii, PiS może nawet sięgnąć po większość konstytucyjną
Wyniki wyborów do parlamentu europejskiego na dobrą sprawę można potraktować jako ogromny, i chyba jedyny naprawdę pewny, sondaż wyborczy. Wybory parlamentarne, chyba najważniejsze z puntu widzenia polskiego ustroju, już tej jesieni. To, wbrew pozorom, bardzo mało czasu. Co, jeśli proporcje pomiędzy wynikami poszczególnych formacji politycznych się utrzymają? W takim wypadku doczekalibyśmy się systemu praktycznie dwupartyjnego. Prawo i Sprawiedliwość uzyskałoby bezpieczną większość parlamentarną, jednak chyba nie większość konstytucyjną. Co nie znaczy, że byłoby daleko od osiągnięcia tego celu. Po mniej korzystnych dla PiS niż ostateczne wynikiach late polls szacowano, że gdyby chodziło o wyniki wyborów do parlamentu, partia ta mogłaby uzyskać nawet 231 posłów. W poprzednich wyborach, przy większej ilości partii w sejmie oraz gorszym wyniku, PiS uzyskało w izbie niższej 235 reprezentantów.
Przypomnijmy: ta w Polsce jest większością kwalifikowaną 2/3, co w praktyce oznacza 281 posłów. Składają się na to dwa czynniki: tylko trzy partie w sejmie, oraz proporcjonalny rozdział mandatów według metody d’Hondta. Ta premiuje większe partie, w szczególności zaś zwycięską. Partie, które przekroczyły próg wyborczy, ale nie uzyskały 7% – w tym wypadku byłaby to Wiosna – są stratne i uzyskują szczątkową reprezentację w parlamencie.
Warto także rozważyć drugi scenariusz. Co byłoby, jeśli Koalicja Europejska rozpadłaby się na poszczególne elementy składowe? W takim przypadku część partii najpewniej podzieliłoby smutny los Konfederacji, Lewicy Razem czy ruchu Kukiz’15. Najpewniej pod progiem znaleźliby się Zieloni oraz .Nowoczesna. Być może problem z uzbieraniem głosów miałoby SLD. Wynik PSLu to, jak zwykle, wielka niewiadoma. Na pewno główną formacją opozycyjną pozostałaby Platforma Obywatelska. Przy takich założeniach, można by się spodziewać – także dzięki metodzie d’Hondta – że przydział mandatów jeszcze bardziej faworyzowałby PiS. To z kolei oznacza, że jeśli Zjednoczona Prawica uzyskałaby porównywalny z obecnym wynik a Koalicja Europejska by się rozpadła, to ta pierwsza partia mogłaby faktycznie sięgnąć po większość konstytucyjną. To z kolei pozwoliłoby na dowolne przemodelowanie ustroju Polski.
Wyniki wyborów parlamentarnych będą zależeć od umiejętności obecnego stanu rzeczy – bądź też zmiany status quo
Pytanie tylko brzmi, czy wyniki tych wyborów mogą się utrzymać do następnych? Nie jest to niemożliwe. Co więcej, wydaje się, że wygrana w wyborach do europarlamentu może z jednej strony dać wiatr w żagle Prawu i Sprawiedliwości i podciąć skrzydła opozycji. Wyborcy czasami głosują na tą partię, która akurat prowadzi w sondażach. Z drugiej strony, formuła Koalicji Europejskiej może się zwyczajnie w ciągu najbliższych dni wyczerpać. Tych partii nie łączy nic poza chęcią zdobycia władzy. Czy tam: odsunięcia od niej PiS. Trzeba także pamiętać, że partii rządzącej nie zaszkodziły ani rozmaite taśmy, ani strajk nauczycieli, ani reakcja na skandale pedofilskie w Kościele. Nawet wrzucona tuż przed wyborami informacja o działce premiera Morawieckiego, czy też jego żony, nie miała większego wpływu na wyniki wyborów.
Wygląda na to, że większość konstytucyjna może być w zasięgu ręki Prawa i Sprawiedliwości. Pod warunkiem, że tej partii uda się utrzymać poparcie a opozycji nie uda się utrzymać w całości i przekonać do siebie jakoś wyborców. Przede wszystkim, tych spoza kręgu twardego, antypisowskiego elektoratu. Przekonamy się o tym już niebawem.