Marnowanie jedzenia jest poważnym problemem o skali, którą trudno sobie wyobrazić. Nie pomagają w tym nawet liczby. Tymczasem w Sejmie od 2015 roku trwają pracę nad odpowiednią ustawą. I jeśli nie zostanie ona przedstawiona Marszałkowi Sejmu teraz, to problem rozwiąże dopiero kolejna kadencja. Czyli potrwa to jeszcze parę lat.
A wiecie, co ostatnio wzrosło w Polsce? Skrajne ubóstwo. Dotyka ono już 5,4% populacji kraju. Może trudno to zrozumieć, ale ludzie żyjący w skrajnym ubóstwie mają do dyspozycji około sześciuset złotych miesięcznie na pokrycie potrzeb. Jednakże przez bezmyślność i niedobór dobrej woli na wysypiskach śmieci każdego dnia lądują ogromne ilości produktów wciąż zdatnych do spożycia.
Marnowanie jedzenia w Polsce
9 milionów ton żywności rocznie to tyle, ile 450 tysięcy tirów. Gdyby je ustawić w rzędzie, połączą Warszawę z Dubajem. Takie dane zawarte są na stronie internetowej petycji Banków Żywności. Marnowanie jedzenia wywiera wyraźny wpływ na ekonomię, sytuację społeczną, ale także na ekologię. Chodzi o marnowanie surowców i wydzielanie się trującego metanu. Czy to brzmi wystarczająco poważnie?
W wielu państwach Unii Europejskiej przyjęto już odpowiednie przepisy – wymienić można choćby Włochy, Francję, Czechy czy Belgię. W Polsce też trochę się zmienia. Część sklepów dobrowolnie przekazuje żywność do Banków Żywności, podobnie jak robią to lokale gastronomiczne czy nawet osoby prywatne (nie bez powodu powstają tak zwane społeczne lodówki). Problem polega jednak na tym, że to wszystko nadal jest jedynie dobrowolne. Żywność ląduje więc w koszach, które albo są zamknięte, albo stają się siedliskiem larw i bakterii. W ten sposób marnowanie jedzenia dodatkowo szkodzi najbiedniejszym, dla których nie zawsze starczy pomocy z Banków Żywności.
Najgorsze w tym jest to, że nie wyrzuca się jedynie przeterminowanej żywności. Wystarczy przejść się po tyłach sklepów wielkopowierzchniowych czy warzywniaków. Wyrzuca się też owoce i warzywa, które nadal nadawałyby się do spożycia, ale nie wyglądają już tak apetycznie, jak jeszcze parę godzin czy dzień wcześniej.
Ustawa o przeciwdziałaniu marnowania żywności
Ustawa miała nałożyć na sklepy wielkopowierzchniowe konieczność przekazywania niesprzedanej żywności – którą teraz po prostu się wyrzuca – do takich organizacji jak Banki Żywności. Banki Żywności szacują, że dzięki ustawie udałoby się uratować nawet sto tysięcy ton żywności rocznie więcej niż do tej pory. Każdy sklep powyżej 250 metrów kwadratowych powierzchni musiałby zawrzeć odpowiednią umowę z organizacją społeczną, zajmującą się przekazywaniem niesprzedanej żywności. Jeśli sklepy nie wywiązywałyby z tego obowiązku, za każdy kilogram zmarnowanego jedzenia musiałyby przekazywać 10 groszy. Biorąc pod uwagę, ile skrzynek niesprzedanych produktów każdego dnia ląduje za sklepem w zamkniętych śmietnikach, kwota mogłaby okazać się dotkliwa. A to pomogłoby zmienić szkodliwe nawyki.
Rzecz w tym, że ustawa utknęła. Jest praktycznie gotowa, ale jakoś o niej zapomniano. Mało tego, w marcu bieżącego roku powołana w tym celu podkomisja Komisji Gospodarki i Rozwoju ogłosiła zakończenie prac. Projekt miał być przyjęty w kwietniu. Posiedzenia nie zwołano. Żeby coś się faktycznie zmieniło, projekt musi być przegłosowany na najbliższym posiedzeniu Komisji Gospodarki i Rozwoju. Posiedzenie odbędzie się szesnastego lipca. Następnie ustawa musi zostać przedstawiona Marszałkowi Sejmu i zaprezentowana na najbliższym posiedzeniu.
Jeśli to się nie uda, ustawa wróci na sam początek ścieżki legislacyjnej. Kolejne lata. Kolejne tony zmarnowanej żywności, która mogłaby trafić do Banków Żywności – a następnie do potrzebujących.