Kilka dni temu amerykańskim przemysłem muzycznym wstrząsnął werdykt sądu, który dopatrzył się w Dark Horse z repertuaru Katy Perry znamion plagiatu.
Stwierdzenie plagiatu nie zawsze jest prostym i oczywistym zadaniem. Tylko Wojciech Sumliński potrafi robić to w taki sposób, by sprawa była widoczna na pierwszy rzut oka.
Szczególnie trudny do stwierdzenia jest plagiat muzyczny, zwłaszcza, że płynie za tym bardzo sprzeczna ze sobą i często rozbieżna praktyka sądowa. I tak oto np. słuchając „Downtown” z repertuaru Petuli Clark, słyszę piosenkę, którą poznałem jako pierwszą – choć wbrew chronologii tworzenia – czyli „Wiosnę” z repertuaru Skaldów.
Czasem słucham jednej z ciekawszych piosenek stworzonych w Polsce w ostatnich latach (BOKKA – Town of Strangers):
Jednocześnie słyszę tam przynajmniej duchową więź z Salvation – Scanners, choć moi znajomi pukają się w czoło i każą umyć uszy.
Przypadki kompletnie do siebie niepodobnych piosenek bywają uznane za plagiat, podczas gdy sytuacje, w których ktoś delikatnie modyfikuje linię melodyczną, podnosi dźwięk o oktawę i latami sprzedaje to na Spotify czy w iTunes, nie zostaje uznane za naruszenie praw autorskich. Dlatego też technologiczne aspekty prawa autorskiego to przedszkole na tle tego, co wyprawia się w świecie muzyki.
Katy Perry vs Joyful Noise
Prawnicy również w Stanach Zjednoczonych mają poważny problem z oceną głośnego medialnie sporu dotyczącego ewentualnego plagiatu. Wskazanie wyraźnej linii między plagiatem, inspiracją, zwyczajnym podobieństwem czy formą hołdu nie jest do końca jasne.
W miniony czwartek sąd zdecydował, że Katy Perry wraz z wytwórnią i współpracownikami, musi zapłacić 2,8 miliona dolarów za wykorzystanie w swojej piosence „Dark Horse” fragmentów muzyki Joyful Noise.
Fani muzyki rozrywkowej zapewne kojarzą piosenkę popularnej wokalistki Katy Perry:
Z kolei fani chrześcijańskiego rapu być może rozpoznają utwór Joyful Noise pt. Flame:
Choć Katy Perry oraz jej twórcy argumentowali, że nie znają tego utworu, to jednak powód argumentował, że profesjonaliści muszą znać piosenkę, która ma 2 miliony wyświetleń w YouTube i nominację do Grammy na koncie. Przyznam szczerze, że ja tego poglądu nie podzielam, ale w sprawie zapaliła mi się ostrzegawcza lampka przy innej kwestii. Otóż „Flame” to tak zwany chrześcijański rap, a tymczasem Katy Perry wywodzi się z radykalnie religijnej rodziny i właśnie od muzyki religijnej zaczynała swoją przygodę z muzyką. Ten argument podniósł zresztą również powód.
Ja tego plagiatu po prostu nie słyszę
Przesadnie mnie to nie martwi, ponieważ nie jestem osamotniony. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że są tacy, którzy dostrzegają inspirację.
Różne tonacje, różne tempa, nieco odmienny zapis nutowy. Podobieństwa? Jak najbardziej, ale jeśli uznamy je za plagiat w tym wypadku, to może się okazać, że tak naprawdę spora część współczesnej muzyki jest plagiatem. Ponieważ kombinacje są tutaj ograniczone, a wnikliwa analiza istniejącej muzyki pokaże, że podobieństw nie brakuje.
Zresztą, wspomniana w powyższym filmie „Photograph” Eda Sheerana również był przedmiotem sporu sądowego. Głównym problemem Brytyjczyka jest 100-milionowy proces dot. piosenki Thinking Out Loud w dużej części kopiującej – wedle zarzutów – Let’s Get It On z 1973 roku z repertuaru Marvina Gaye’a. Część artystów zaczyna się asekurować przed takimi powództwami, wskazując autora inspiracji w opisie utworu.
Jeżeli inspiracja faktycznie miała miejsce, jej uwzględnienie faktycznie wydaje się dobrym pomysłem. Co jednak w sytuacji, gdy zbieżność jest przypadkowa? Niezależnie od tego czy twórcy Dark Horse kopiowali, czy nie, cała sprawa słusznie odbiła się głośnym echem w amerykańskim przemyśle fonograficznym, ponieważ otwiera drogę do coraz bardziej ryzykownych i karkołomnych interpretacji.
Ps. Zastrzegam, że na zdjęciu tytułowym do artykułu nie znajduje się ani pani Katy Perry, ani pani Marysia Sadowska.