Danina solidarnościowa była bardzo krytykowanym przeze mnie pomysłem, w którym najbogatsi Polacy mieli się zrzucać na niepełnosprawnych. Teraz jednak PiS planuje wydać te pieniądze inaczej.
Wyobraźcie sobie fikcyjnego polityka. On nie istnieje, to model teoretyczny, choć inspirowany paroma „ananasami”. W telewizji opowiada, że nikt nie chce oglądać paraolimpiady, raz został przyłapany na tym jak kradnie wózek inwalidzki, składa projekt ustawy likwidującej specjalne windy dla niepełnosprawnych itd. Robi się o nim naprawdę głośno, gdy kamery nagrywają jak pluje na dziewczynkę z Zespołem Downa.
Ale nawet on nie upokorzyłby niepełnosprawnych tak, jak robi to od kilku lat PiS.
Jednym z moich wielu problemów z socjalizmem jest to, że państwo wymyśla najróżniejsze powody by jego polityczni funkcjonariusze po drodze mogli rozkraść pieniądze na jakieś koncerty, „fundacje od wizerunku Polski” i szkolenia swoich ludzi. A wszystko to odbywa się kosztem prywatnych kieszeni i pracy, nadgodzin, porannych pobudek obywateli. Co gorsza, obywatele są często ogłupiani, bo prócz podatków dochodowych pieniądze zabiera się im w jakimś z reguły konkretnym celu, a potem wydaje na to, co zagwarantuje korzyści wyborcze.
Niepełnosprawnych jest mało, emerytów wiele
Ustalmy jedno – podatki są w Polsce złe. Być może jest jakiś kraj, w którym podatki są dobre, ponieważ uzyskane pieniądze wydaje się w miarę (nie bądźmy utopistami) mądrze. Ale ostatnie dekady pokazują, że akurat Polska tym szczęśliwym krajem nie jest, pieniądze się marnotrawi, rozkrada, źle inwestuje (nie szukajmy daleko, wczoraj: MON naprawia stare hełmy). Racjonalny naród w takiej sytuacji reagowałby oczywiście dążeniem do ograniczenia tych podatków, ponieważ bez cienia lepiej zarabiać o 30% więcej, niż liczyć na 10% darowizny od państwa. Polacy jednak dali się nabrać na partię, która przekupuje ich ich własnymi pieniędzmi. Albo pieniędzmi tych najbardziej zaradnych obywateli.
Kiedy PiS zapowiedział, że zabierze pieniądze milionerom, nikt nie protestował. „Bogaci są, to można”. Zwłaszcza, że cel był nad wyraz szlachetny. Kiedy w dyskusji pojawiła się „danina solidarnościowa„, w sejmowym korytarzu wegetowali niepełnosprawni z rodzinami, domagając się poprawy swojego losu, który jest naprawdę nieciekawy. Jeśli komuś pomagać, to wydaje się obiektywnie właściwym wybrać pokrzywdzoną przez los matkę niepełnosprawnego chłopca, która nie może iść do pracy, niż zupełnie zdrową 25-latkę z Rawy Mazowieckiej, której się nie chce iść do pracy.
Danina solidarnościowa = trzeci próg podatku dochodowego
Po rozmaitych perturbacjach objęła ona swoim zasięgiem osoby zarabiające ponad 1 milion złotych rocznie, dokładając im dodatkowe 4% podatku. Zarabiać milion rocznie to oczywiście wielkie szczęście i sztuka (choć dzięki nieodpowiedzialnej polityce fiskalnej – jednak z roku na rok coraz mniejsza), natomiast należy pamiętać, że takie osoby i tak zostawiają w budżecie najwięcej pieniędzy. Przedsiębiorca zarabiający 1,32 mln zł rocznie nadal musi zapłącić 19% podatku od 1 mln i 19%+4% od 320 000 zł. To, jeśli dobrze liczę, blisko 264 000 złotych podatku dochodowego wpłaconego przez tego człowieka do budżetu państwa. To nieporównywalnie więcej, niż w przypadku np. działacza Partii Razem, jeśli zakładać, że sprawozdania finansowe podawali w kwotach brutto to taki np. Poseł Adrian Zandberg wniósł w ubiegłym roku do budżetu spektakularne 8865 podatku dochodowego. To mniej, niż wynosi sama tylko danina solidarnościowa wspomnianego wyżej przedsiębiorcy.
Wracając do sedna, danina solidarnościowa była wprowadzana przez rząd jako świadczenie, w którym szlachetni i zamożni Polacy za sprawą instrumentów przymusu państwowego wspaniałomyślnie mogą pomóc niepełnosprawnym.
Tyle, że nie pomogą
Polscy posłowie przyjęli w Sejmie projekt ustawy o trzynastych emeryturach (za głosowało 432 posłów), natomiast najbardziej interesujący jest sposób finansowania tej ustawy. Otóż, pieniądze będą pochodziły nie z budżetu państwa, a z daniny solidarnościowej właśnie.
„To jest wasza nikczemność, niestety nie boję się użyć tego słowa. Jak mogliście z Funduszu Solidarnościowego, który miał wspierać osoby niepełnosprawne, tak naprawdę zabrać pieniądze, zadłużyć ten fundusz i z tego funduszu wypłacać trzynastki? Przecież to jest tak naprawdę złamanie reguły wydatkowej. W tym funduszu nie ma pieniędzy. Wpływy do tego funduszu to niespełna 4 mld zł, a koszt jego na koniec roku to będzie ponad 20 mld zł. To jest deficyt, który wy zgotowaliście wszystkim Polakom. Nie macie pieniędzy na wypłatę 13. emerytur. Pożyczacie te pieniądze z Funduszu Rezerwy Demograficznej i będą to spłacać przyszłe pokolenia Polaków”
– grzmiała posłanka Okła-Drewnowicz z Koalicji Obywatelskiej, jednak opozycyjna partia i tak zagłosowała za projektem trzynastych emerytur w tej formule.
Czy trzynasta emerytura to dobry pomysł? Z całą pewnością z punktu widzenia interesu emerytów, którym w Polsce nigdy się nie przelewało – tak. Trzynasta emerytura w 2020 roku jest już zresztą faktem. Rząd modelowo nie może natomiast patrzeć na to, co spodoba się ludziom, a pewną dyscyplinę budżetową państwa. Oraz nieoszukiwanie podatnika. I nieoszukiwanie osób niepełnosprawnych. Polscy niepełnosprawni kolejny raz zostali przehandlowani na głosy wyborcze.