Parę dni temu media podchwyciły wyrok WSA w Warszawie. Skład orzekający uznał, że premier złamał Konstytucję aż dwa razy. Pierwsze skojarzenie nasuwa się samo. Trybunał Stanu dla Morawieckiego to jednak mrzonki. Można śmiało założyć, że szef rządu przed nim nigdy nie stanie. Bynajmniej nie z powodów czysto politycznych.
Teoretycznie naruszenie przepisów Konstytucji powinno oznaczać Trybunał Stanu dla Morawieckiego
Trybunał Stanu zgodnie z przepisami Konstytucji jest jednym z najwyższych organów władzy sądowniczej w Polsce. Jego zadaniem jest egzekwowanie odpowiedzialności za naruszenie ustawy zasadniczej i poszczególnych ustaw przez osoby zajmujące najważniejsze stanowiska w państwie.
Tyle teoria. W praktyce organ ten jest nie dość że zupełnie bezużyteczny, to jeszcze wręcz szkodliwy z punktu widzenia ustroju naszego państwa. Wszytko dlatego, że postawienie kogoś przed tym organem graniczy z cudem. Można śmiało wysnuć podejrzenie, że Trybunał Stanu został specjalnie zaprojektowany właśnie w taki sposób.
Wyobraźmy sobie bowiem, że któryś z najważniejszych urzędników w państwie złamał właśnie Konstytucję lub popełnił poważne przestępstwo ściśle w związku z pełnioną przez siebie funkcją. Możemy nawet wskazać całkiem konkretne przykłady.
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie stwierdził niedawno w wyroku, że premier Mateusz Morawiecki złamał prawo nakazując organizację wyborów kopertowych. Dopuścił się przy tym złamania ustawy zasadniczej dwa razy. Niektórzy jako potencjalnych kandydatów wskazywaliby ministra Jacka Sasina czy byłego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Dla zwolenników obozu rządzącego mamy zawsze byłego ministra infrastruktury Sławomira Nowaka – obecnie oskarżanego także o mianowanie dyrektorów kluczowych spółek skarbu państwa w zamian za łapówki.
O odpowiedzialności konstytucyjnej w Polsce decydują od początku do końca politycy
Nieważne przy tym czy wyżej wymienieni politycy są naprawdę winni zarzucanych im czynów. Żeby za takowych ich uznać, trzeba by najpierw prawomocnego wyroku skazującego. Całe postępowanie wypadałoby jednak zacząć od postawienia danej osoby w stan oskarżenia. Już na tym etapie zaczynają się przeszkody praktycznie nie do pokonania.
Odpowiedzialności konstytucyjnej przed Trybunałem Stanu podlegają podmioty wymienione w art. 198 ustawy zasadniczej. Prezydent może być karany wyłącznie przez Trybunał Stanu – wliczając w to przestępstwa pospolite i skarbowe. Premier, ministrowie, prezes NIK, członkowie KRRiT, prezes NBP i naczelny dowódca sił zbrojnych odpowiadają za naruszenie Konstytucji lub ustawy. Posłów i senatorów można pociągnąć do odpowiedzialności w kilku bardzo specyficznych przypadkach.
Zgodnie z art. 198 ust. 3, rodzaje kar orzekanych przez Trybunał Stanu określa właściwa ustawa. Szczególnie interesuje nas tutaj jej art. 26. Zgodnie z tym przepisem: „Za czyny stanowiące przestępstwo lub przestępstwo skarbowe Trybunał Stanu orzeka kary lub środki karne przewidziane w ustawie„.
Tyle tylko, że żeby postawić ministra do odpowiedzialności konstytucyjnej potrzeba najpierw większości kwalifikowanej 3/5 głosów w Sejmie. Jak się okazuje, nawet stabilna większość parlamentarna niekoniecznie wystarcza. W przypadku prezydenta to wręcz 2/3 głosów Zgromadzenia Narodowego – a więc Sejmu i Senatu obradujących wspólnie. To większość w praktyce nieosiągalna.
Premier może spać spokojnie – Trybunał stanu dla Morawieckiego to czyste political fiction
Przykładem konkretnej sytuacji pokazującej jak na dłoni problem z Trybunałem Stanu był wniosek wymierzony w Zbigniewa Ziobrę z 2012 r. Złożył go wówczas klub Platformy Obywatelskiej, który teoretycznie mógł liczyć korzystny przebieg głosowania. W praktyce jednak zabrakło sześciu głosów „za”. Przyczyny porażki w kluczowym głosowaniu upatruje się zwykle w tym, że dziewięciu posłów PO po prostu nie przyszło na głosowanie.
W dzisiejszych czasach bardzo łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której partyjni koledzy są gotowi bronić potencjalnego oskarżonego niczym niepodległości. I to niezależnie od prawdopodobieństwa popełnienia przez niego przestępstwa. Takie tendencje widać jak na dłoni w obydwu największych polskich partiach politycznych. Dlatego szanse na Trybunał Stanu dla Morawieckiego czy nawet Nowaka są równie mizerne.
To właśnie partie, bo chyba nikt już nie wierzy w wolny mandat posła, decydują o postawieniu kogoś przed Trybunałem Stanu. Sama świadomość takiego stanu rzeczy skutecznie zniechęca do prób egzekwowania odpowiedzialności konstytucyjnej względem prominentnych polityków. Tymczasem w ostatnich dekadach liczba rozmaitych nierozliczonych afer tylko rośnie.
Niestety, Trybunał Stanu opiera się właśnie o polityków. Dotyczy to także składu tej instytucji. Przewodniczącym jest Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego. Pozostali członkowie Trybunału są jednak wybierani spośród posłów i senatorów. Z czego tylko połowa powinna mieć kwalifikacje niezbędne do zajmowania stanowiska sędziego. Pozostali teoretycznie mogą być zupełnie przypadkowymi ludźmi. Pamiętajmy jednak że każdy poseł i senator jest przede wszystkim członkiem swojej partii.
Na szczęście Trybunał Stanu jest zbędny – ministrowie mogą odpowiadać także przed sądami powszechnymi
Dla porównania: zarówno prokuratorzy jak i sędziowie sądów powszechnych są profesjonalistami, dysponującymi niezbędnym wykształceniem i przygotowaniem zawodowym. Można kwestionować zbytnie związanie prokuratury z władzą wykonawczą, oraz jej aspiracje do sprawowania kontroli także nad sądownictwem. Tym niemniej to właśnie sądy powszechne stanowią dużo lepsze gwarancje niezawisłego i rzetelnego procesu.
Warto sobie w tym momencie zadać pytanie: co poszło nie tak? Prawdopodobnie nadmierny optymizm ze strony autorów obowiązującej ustawy zasadniczej. Pozostawienie stanowczo zbyt dużych kompetencji w rękach organów władzy ustawodawczej sugeruje naiwną wiarę w to, że jeżeli zajdzie taka potrzeba, posłowie i senatorowie nie będą kierować się przede wszystkim interesem partyjnym.
Na szczęście odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu ma charakter subsydiarny. Za popełnione przestępstwa osoby piastujące najważniejsze funkcje w państwie, poza prezydentem, mogą odpowiadać karnie przed sądami powszechnymi również w przypadku przestępstw popełnionych w związku z pełnioną funkcją. Tylko po co nam w takim razie odrębna instytucja, dodatkowo uważana za jeden z kluczowych organów władzy sądowniczej w Polsce?
Co więcej, nic nie stoi na przeszkodzie, by funkcje Trybunału Stanu sprawowała chociażby właściwa izba Sądu Najwyższego. Wówczas mielibyśmy jeden z najważniejszych sądów rozpoznający sprawy o szczególnym znaczeniu dla państwa – za to składający się w całości z zawodowych i niezawisłych sędziów. Wciąż jednak trzeba by odebrać Sejmowi prawo do decydowania o pociągnięciu poszczególnych osób do odpowiedzialności.