Rząd i w tej sprawie nie mógł sobie odmówić czekania do samego końca. Wyrok TK opublikowany został tuż przed północą, przecinając jakiekolwiek spekulacje co do tego czy prawie całkowity zakaz aborcji stanie się w Polsce obowiązującym prawem. Stał się, lokując nas w tej gorszej, zacofanej pod względem obyczajowym części świata. Co teraz? Czy protesty będą takie same albo i większe niż jesienią? Problem polega jednak na tym, że tej zmiany nie da się jeszcze długo odwrócić.
Wyrok TK opublikowany
Publikacja uzasadnienia wyroku TK w sprawie aborcji musiała nastąpić prędzej czy później. Prawo nakazywało zrobić to jak najszybciej, rozsądek z kolei mówił by poczekać z tym do końca pandemii, z uwagi na to jak ogromne emocje budzi ta sprawa. Jarosław Kaczyński postanowił jednak nie czekać i zlecił swojemu odkryciu towarzyskiemu publikację właśnie teraz, pod koniec stycznia. Czyli w momencie, w którym Polska cudem unika trzeciej fali pandemii, do drzwi pukają nowe mutacje koronawirusa, a narodowy program szczepień idzie jak po grudzie. Zły timing? Dla Kaczyńskiego idealny.
Kobiety zareagowały natychmiast. Już kilka godzin po publikacji wyroku manifestacje aborcyjne trwały już w kilkudziesięciu miastach. Zapewne czeka nas co najmniej tydzień protestów. Trudno przewidzieć czy będą one mniej czy bardziej intensywne niż jesienią, o czym później. Natomiast sytuacja o tyle różni się od tej z października, że tym razem już naprawdę nie da się nic wywalczyć. I mówimy tu o perspektywie co najmniej kilku miesięcy, a realnie patrząc kilku lat. Bo uchylenia przepisu zezwalającego na aborcję z powodu ciężkich wad płodu nie da się odkręcić jedną ustawą.
PiS na początku październikowych protestów przestraszył się. Dlatego powstała prezydencka ustawa o aborcji, która nieco łagodziła przepisy, ale w żaden sposób nie spełniała postulatów Strajku Kobiet. Jednak nawet ta próba uspokojenia sytuacji się nie udała, bo w Prawie i Sprawiedliwości pojawił się bunt przed rozwiązaniem proponowanym przez Andrzeja Dudę. Dziś nikt nie mówi o próbie załagodzenia sytuacji. Wygląda na to, że plan Jarosława Kaczyńskiego jest prosty: skoro ostatnie protesty wypaliły się po kilku tygodniach, to z kolejnymi będzie tak samo. I niestety jest to plan, który może się spełnić.
Co może ulica?
Dziś, wydaje się, publikacji wyroku w sprawie aborcji towarzyszy więcej frustracji niż wściekłości. A to ta druga emocja dominowała jesienią, głównie dlatego że Polki zostały zaskoczone orzeczeniem trybunału. Nie jest jednak wykluczone, że kolejne dni przyniosą eskalację protestów. Warto pamiętać, że w październiku Polacy mieli za sobą ledwie kilka tygodni i tak częściowego lockdownu. Dziś, gdy kraj jest praktycznie zamknięty od miesięcy, negatywne emocje buzują w ludziach. Nie tylko w kobietach, ale też chociażby w przedsiębiorcach, nie mogących się doczekać ani godnych rekompensat, ani otwarcia swoich branż.
Z tego powodu obecny bunt może przybrać jeszcze bardziej masowy charakter (choć w tej chwili trudno sobie to wyobrazić, bo jesienne manifestacje były największe w historii III RP). Nie ma sensu w tej chwili wyrokować do czego to doprowadzi. Na pewno PiS nie ma żadnej ochoty oddawać władzy i liczy, że dotrwa do 2023 roku i zmyje swoje grzechy rozdając pieniądze z unii jako swoje. Do tego wszystkiego wróci pewnie narracja o „siewcach śmierci” na protestach. Nie miejmy jednak wątpliwości i powiedzmy sobie to jasno. Jeżeli manifestacje przyczynią się do tego, że stan epidemii znów zacznie nam się wymykać spod kontroli, to odpowiedzialne za to będą nie kobiety, a Jarosław Kaczyński.
(zdjęcie pochodzi z Twittera @BartStaszewski)