W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z różnymi pomysłami na przyspieszenie pracy sądownictwa. Niektóre udało się zrealizować – takie, jak chociażby wyrok nakazowy. Inne nie wyszły poza etap „dobrych chęci”, jak obowiązkowa mediacja. Jeszcze inaczej wygląda sprawa sędziów pokoju. Łączy je jedno: przynoszą więcej problemów niż są warte.
Według powszechnej percepcji polskiego społeczeństwa sądy pracują zbyt wolno – dotychczasowe reformy tylko pogorszyły sprawę
Wiele było pomysłów na uzdrowienie wymiaru sprawiedliwości z plagi przewlekłości postępowań. Pierwszym z brzegu może być chociażby reforma Zjednoczonej Prawicy uskuteczniana rękoma Zbigniewa Ziobry i jego współpracowników z Ministerstwa Sprawiedliwości. Siłą rzeczy, reforma oparta przede wszystkim o jak najszybsze obsadzenie kluczowych stanowisk „swoimi ludźmi” nie mogła przynieść nic dobrego. Przyspieszenie pracy sądownictwa nie nastąpiło – sprawy ciągną się dłużej niż do tej pory.
Warto jednak pamiętać, że takich cudownych rozwiązań było dużo więcej. Czas przeszły zresztą nie jest tutaj do końca uzasadniony – niektóre wciąż są żywe w dyskusji publicznej i pracach legislacyjnych. Przykładem może być słynna instytucja sędziów pokoju. Inne zdążyły już dawno wejść w życie. Wskazać tutaj możemy chociażby funkcjonujący z wątpliwym powodzeniem wyrok nakazowy.
Zdecydowaną większość tych „usprawnień” łączy nie tylko poparcie ze strony obecnego szefa resortu sprawiedliwości. Kolejną cechą wspólną jest to, że przynoszą więcej problemów niż korzyści. Nawet jeśli niektóre z nich rzeczywiście mogą przynieść jakieś przyspieszenie pracy sądownictwa, to ze szkodą dla jakości rozstrzygnięć czy ich szeroko rozumianej sprawiedliwości. Być może zresztą korzyści z nich wynikające są czysto pozorne.
Przyspieszenie pracy sądownictwa za pomocą „cudownych sposobów” ustawodawcy zwykle okazuje się pozorne
Najlepszym przykładem instytucji wprost zorientowanej na przyspieszenie pracy sądownictwa jest wyrok nakazowy w sprawach karnych mniejszej wagi. Pisaliśmy na ten temat na łamach Bezprawnika już kilka razy. Wyrok nakazowy jest niczym innym, jak „propozycją wyroku” przedstawianą oskarżonemu. Jeśli się z nią zgodzi, to staje się ona prawomocnym wyrokiem sądu. Jeśli się nie zgodzi, to przeprowadzana jest normalna rozprawa.
Problem z wyrokiem nakazowym jest taki, że wydaje się go bez udziału oskarżonego. Jeżeli ten nie zmieści się w terminie na zgłoszenie sprzeciwu, to prawomocny wyrok zapada tak naprawdę bez choćby symbolicznej możliwości obrony. Przyspieszenie pracy sądownictwa uzyskuje tutaj prymat nad konstytucyjną zasadą prawa do sprawiedliwego rozstrzygnięcia sprawy.
W najlepszym wypadku, wyrok nakazowy wydłuża po prostu nieco czas trwania postępowania. Jeżeli oskarżony wniesie skuteczny sprzeciw, to wymiar sprawiedliwości marnuje po prostu czas poświęcony na to „preludium do prawdziwego procesu”. Bardzo podobnie wyglądały, na szczęście niezrealizowane, pomysły na rozszerzenie stosowania mediacji w sprawach rozwodowych. Ta miała się stać niemalże obowiązkowa.
Skutek takiego rozwiązania mógł być tylko jeden – niepotrzebne wydłużenie całego postępowania. Warto wspomnieć, że obowiązujące przepisy cywilnoprawne zakładają obowiązkowe wskazanie w pozwie czy strony podjęły próbę polubownego rozwiązania sporu. Nie sposób nie zauważyć, że gdyby istniało zainteresowanie takim rozwiązaniem, to powód nie szedłby w ogóle do sądu. To w końcu wiąże się z ryzykiem, kosztami i stresem. W końcu Polacy boją się sądów i nie korzystają z tej drogi, jeśli nie są do tego zmuszeni.
Instytucja sędziów pokoju nie jest kompatybilna ze współczesnym polskim systemem prawnym
Kolejnym panaceum mającym wyleczyć większość bolączek polskiego sądownictwa jest instytucja sędziego pokoju. Jej wprowadzenie miałoby nie tylko przynieść przyspieszenie pracy sądownictwa, ale także przybliżyć sądy i sprawiedliwość obywatelom. A jednak przywracanie instytucji funkcjonujących w okresie II Rzeczypospolitej w dzisiejszej Polsce to kiepski pomysł. Jeśli ktoś nie wierzy, niech sobie przypomni gimnazja i ich likwidację. Co może pójść nie tak z sędziami pokoju? Dosłownie wszystko.
Sędziowie pokoju bez wykształcenia prawniczego niekoniecznie byliby w stanie orientować się realiach współczesnego systemu prawnego. Praca sędziego to nie tylko prosty proces subsumpcji, przyporządkowania stanu faktycznego określonej normie prawnej. Jeżeli przyjąć założenie, że sędziowie pokoju orzekaliby w oparciu o „prawo słuszności”, anglosaskiego equity law, to wyroki zapadałyby w oderwaniu od konkretnych przepisów.
Sądzenie w oparciu o sumienie i przekonanie sędziego nie jest zbyt kompatybilne z polskim systemem prawnym. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że sędziów pokoju wybieralibyśmy w wyborach powszechnych, na przykład w trakcie wyborów samorządowych. To spore pole do popisu dla partii politycznych, mających infrastrukturę i doświadczenie w prowadzeniu kampanii wyborczych.
Oczywiście, problem sędziów-laików można wyeliminować wymagając wykształcenia prawniczego. Czy nawet okołoprawniczego – tak naprawdę nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia, by zamykać drogę studentom administracji i pokrewnych kierunków nawet do roli „prawdziwego” sędziego. Można także sprowadzić sędziów pokoju do roli pomocników sędziów.
Załatwianie spraw sądowych bez udziału sądu nie stanowi cudownego sposobu na przyspieszenie pracy sądownictwa
Najważniejszej kwestii jednak nie sposób obejść. Trudno bowiem sobie wyobrazić pozbawienie oskarżonego, czy stron postępowania cywilnego, prawa do dwuinstancyjnego postępowania przed prawdziwym sądem. Strona niezadowolona z wyroku sędziego pokoju będzie więc traktować jego rozstrzygnięcie trochę jak wyrok nakazowy. Przyspieszenie pracy wymiaru sprawiedliwości znowu okazuje się wątpliwe.
Jeżeli rzeczywiście chcemy uzyskać przyspieszenie pracy wymiaru sprawiedliwości, to powinniśmy spróbować rozwiązań prostszych. Kluczem do uzyskania sukcesu wydaje się raczej poprawa organizacji pracy samych sądów. Dobrym pomysłem mogłoby być chociażby usprawnienie obsługi administracyjnej, zmniejszenie biurokracji. Musiałoby się to jednak wiązać nie ze zwyczajowym dokładaniem pracownikom sądów dodatkowych obowiązków.
Taki cel należałoby odpowiednio dofinansować – zainwestować w sprzęt, nowe rozwiązania i nawet technologie. Postępująca informatyzacja administracji przeciera w końcu szlaki także innym aspektom funkcjonowania państwa. Również epidemia koronawirusa niejako wymusza na sądach szukania sposób na załatwianie spraw w warunkach określonych rygorów sanitarnych.
Racjonalny ustawodawca wsparłby ten proces, zamiast wiecznie dyscyplinować sędziów i wymyślać coraz to nowe pomysły na załatwianie spraw sądowych bez udziału sądu.