Gazeta Wyborcza powołuje się na informatora w ABW, który twierdzi, że atak na Michała Dworczyka to wcale nie sprawka Rosjan. Za upublicznienie jego skrzynki mailowej odpowiadać ma osoba z najbliższego otoczenia ministra. Jeszcze w piątek premier Mateusz Morawiecki przekonywał, że według wiedzy pozyskanej przez ABW to jak najbardziej jest sprawka Rosjan.
Naprawdę trudno jest uwierzyć w rewelacje Gazety Wyborczej – poziom kompromitacji naszego państwa byłby wręcz niewyobrażalny
Gazeta Wyborcza poinformowała o ustaleniach pochodzących od informatora z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w sprawie włamania na skrzynkę mailową szefa Kancelarii Premiera. Ku zaskoczeniu chyba wszystkich, ABW stwierdziła, że atak na Michała Dworczyka wcale nie odpowiadają Rosjanie. Winowajcą okazała się „osoba z najbliższego otoczenia ministra”.
Najbardziej zaskoczony jest chyba premier Mateusz Morawiecki. Jeszcze w piątek szef rządu przekonywał: „Według wiedzy, którą pozyskałem od ABW, jest to rzeczywiście atak kierowany w szerokim rozumieniu z terenu Federacji Rosyjskiej„. Rządzący o całej sprawie powiadomili sojuszników z NATO, wcześniej zorganizowali specjalne utajnione posiedzenie Sejmu w tej sprawie.
Parlamentarzyści opozycji utyskiwali, że nie dowiedzieli się na nim niczego istotnego a cała sprawa to jedna, wielka kompromitacja rządów Prawa i Sprawiedliwości. W czasie obrad wicepremier do spraw bezpieczeństwa straszył posłów groźbą przygotowanych już przez Rosję planów inwazji na nasz kraj. Na sali sejmowej miało się zaś znajdować wielu ludzi „nieprzyjaznych państwu polskiemu”. Tym wątkiem zajmować się ma podobno minister sprawiedliwości prokurator generalny Zbigniew Ziobro.
Teraz zaś okazuje się, że żadnego cyberataku nie było. Informacje ze skrzynki mailowej ministra ujawniła osoba, która miała dostęp do haseł i urządzeń Michała Dworczyka. ABW miała ustalić, że w grę wchodzi konflikt w środowisku samego szefa Kancelarii Premiera. Powodem wycieku miał być konflikt, którego motywy są na razie nieznane. Co ciekawe: zdaniem informatora Wyborczej mowa raczej o „sygnaliście” a nie „hakerze”.
Premier Morawiecki jeszcze przed chwilą przekonywał, że atak na Michała Dworczyka to robota wrogich służb
Trzeba przyznać, że doniesienia Gazety Wyborczej czynią całą sprawę jeszcze bardziej szokującą. Niemalże w tym samym momencie szef rządu deklaruje w końcu coś zupełnie odwrotnego. Aparat państwa sprawia wrażenie, jakby cały czas podążał za rosyjskim śladem. I nagle okazuje się, że atak na Michała Dworczyka to po prostu skutek jakiegoś konfliktu w gronie jego najbliższych, być może wcale nie motywowanego politycznie.
Nie wiedząc tak naprawdę nic konkretnego, możemy jedynie spekulować. Istnieją w zasadzie dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że informator Gazety Wyborczej mija się z prawdą. W końcu poszlak wskazujących na Rosję jest tyle, że trudno byłoby je przeoczyć.
Atak na Michała Dworczyka to nie pierwsze włamanie na konto mailowe, lub w profilach społecznościowych, któregoś z polityków Zjednoczonej Prawicy. Sami Rosjanie są znani z przeprowadzania skutecznych cyberataków. Podobno, takie informacje podała gazeta.pl, już w styczniu polskie ABW o możliwości ataków hakerskich miały ostrzegać służby izraelskie. Co więcej: ujawnione dane wylądowały na Telegramie, niekoniecznie jakoś masowo popularnym w Polsce – w przeciwieństwie do świata rosyjskojęzycznego.
Znalazły się tam wraz z oświadczeniem rzekomo żony Dworczyka, napisanym dość osobliwą polszczyzną. Niektórzy eksperci wprost sugerują, że jego składnia wydaje się typowa dla osoby posługującej się językiem rosyjskim. Jakby tego było mało, twórcy profilu uzyskane maile tłumaczą właśnie na rosyjski.
Wreszcie: premier Mateusz Morawiecki publicznie oskarżył służby Federacji Rosyjskiej o przeprowadzenie całego ataku, powołując się wprost na informacje przekazane przez ABW. Gdyby teraz okazało się, że w rzeczywistości sprawcą całego zamieszania jest jedynie niefrasobliwość samego Michała Dworczyka, to kompromitacja polskiego rządu stałaby się niewyobrażalna. A warto pamiętać, że już teraz okazało się, że najważniejsze osoby w państwie załatwiają sprawy służbowe za pomocą prywatnych maili.
„Sygnalistą” informatora Wyborczej musiałaby być ktoś z naprawdę bliskiego otoczenia szefa KPRM
Co jednak, jeśli Michał Dworczyk rzeczywiście udostępnił hasła i urządzenia „sygnaliście”? Warto pamiętać, że sprawca całego wycieku posłużył się także kontem żony ministra na Twitterze. Kto mógłby mieć aż tak szeroki dostęp? Oddanie haseł do mediów społecznościowych pracownikom jest w świecie polityki i show-biznesu czymś w zasadzie normalnym. Teoretycznie można sobie wyobrazić także przekazanie komuś takiemu danych logowania do skrzynki mailowej – nawet jeśli załatwia się w niej sprawy państwa.
Kto jednak przekazałby pracownikowi hasło do portalu społecznościowego własnej żony? I przede wszystkim: po co? Gazeta Wyborcza dość jasno wskazuje na „osobę z najbliższego otoczenia Michała Dworczyka”. I to taką, która oprócz haseł miała także dostęp do sprzętu ministra.
Krąg podejrzanych nie wydaje się być zbyt szeroki, choć oczywiście nie śmiałbym sugerować tutaj udziału żadnej konkretnej osoby. Zwłaszcza, że ta hipoteza nadal nie wyjaśnia dlaczego dane opublikowano akurat w portalu Telegram, który w Polsce nie jest zbyt popularnym medium. Jeżeli ktoś chciałby zaszkodzić Dworczykowi poprzez publikację jego prywatno-służbowej korespondencji, to dlaczego akurat w taki sposób?
Odpowiedź na to pytanie, wbrew pozorom, jest prosta: by odwrócić uwagę od siebie kierując ją na Rosjan. Problem polega na tym, że taką samą argumentację można z powodzeniem zastosować również w drugą stronę. Przy czym tego typu profesjonalizm będzie typowy bardziej dla tajnych służb, niż dla pojedynczego „sygnalisty”. Dlatego nie chce mi się wierzyć w rewelacje Wyborczej.
W całej sprawie jest jednak coś absolutnie pewnego. Politycy rządzący naszym państwem nie dbają o bezpieczeństwo swojej korespondencji. Afera podsłuchowa niczego ich nie nauczyła, podobnie jak wszystkie poprzednie włamania. Teraz po prostu nastąpiło polityczne odwrócenie ról.